Reklama

Kawa: czarna miłość!

Dopóki Cię nie zasmakowałam nie wiedziałam, jak ważną rolę będziesz odgrywać w mej egzystencji, jak zawładniesz moimi pragnieniami, jak będę chciała Ciebie więcej i więcej.

Dopóki Cię nie zasmakowałam nie wiedziałam, jak ważną rolę będziesz odgrywać w mej egzystencji, jak zawładniesz moimi pragnieniami, jak będę chciała Ciebie więcej i więcej.

Dziś już wiem, że słowa piosenki Agnieszki Osieckiej: „filiżanka czarnej kawy z ukrytym na dnie cierniem, na lenistwo dla zabawy, filiżanka codziennie i częściej” są swego rodzaju ostrzeżeniem. Właściwie to mogę Cię porównać do czeluści piekielnej, z której nie chcesz oddać swoich podwładnych, gdzie jeden taniec z Tobą powoduje nadzwyczajną bliskość, przywiązanie i chęć pobudzania kolejnych kubków smakowych.

Każdego ranka z jeszcze zamkniętymi oczyma i na bosaka idę zaparzyć kawę w moim ukochanym, wielkim kubku „kawowym”. Uwielbiam moment zalewania wrzątkiem mojego nektaru Bogów. Unosi się wtedy taki cudowny, piękny zapach. Ta parująca aromatyczna rozkosz sprawia, że automatycznie budzą się we mnie wszystkie funkcje życiowe i zapominam, że mi zimno, że za chwilę trzeba się ogarnąć, iść do pracy, po prostu zacząć nowy dzień.

Reklama

Waściwie to są cztery, mało sympatycznie brzmiące litery, a dają tyle satysfakcji! Zapewne o kawie napisano już niejedną książkę, przeprowadzono niejedną debatę i wypowiedziało się w jej kwestii wielu znawców. Nie jestem w stanie od tak sobie zliczyć ile jest jej rodzajów, sposobów podawania i parzenia, zapachów.

Ostatnio wybrałam się na kawę z przyjaciółką do jednej z kawiarni znajdujących się w moim mieście. Przeglądałyśmy kartę i nie widziałyśmy nic ciekawego, nic specjalnego, nic takiego nadzwyczajnego, na co chętnie byśmy się skusiły. Zamówiłam więc Latte Macchiato z syropem migdałowym, mleczną pianką i migdałami. Po kilku minutach kelnerka przyniosła mój trunek. Wyglądał dość przyzwoicie: wysoka szklanka z piękną długą łyżeczką znajdowała się na porcelanowym talerzyku, biała chmurka przystrojona liściem mięty, wiórkami orzechów oraz syropem w kolorze karmelu. Jako, że nie jestem fanką wszelkich pianek na napojach to wszystko razem wymieszałam. Co się okazało? Z pierwszym łykiem miałam już niebo w gębie. Cholera, to było przepyszne! Połączenie różnych smaków, lekka gorycz ze słodyczą i kawałkami migdałów dało ciekawy efekt. Po tym doznaniu stwierdziłam, że tak jak nie lubię słodkich kaw, tak ta będzie moją ulubioną i znajdzie się w czołówce zamawianych w lokalu. Za cudowne uniesienie zapłaciłam 10zł – warto było.

Wracając jednak do spraw bardziej przyziemnych, codziennych, z którymi mam styczność na okrągło. Nie ma takiego popołudnia, czy też południa jak jestem w domu bym nie zaparzyła sobie czarnej magii, która rozgrzewa mnie w te mroźne dni. Niektórzy nie zrozumieją mojej fascynacji wynikającej z picia tej mrocznej cieczy, gdyż wiele osób nie lubi jej specyficznego smaku i nawet na samą myśl się krzywią. Wolę sto razy bardziej wypić małą czarną, niż delektować się najlepszą na świecie herbatą.

Raczej nie sądzę bym była uzależniona, lecz ponoć każdy nałogowiec potrafi się inteligentnie wymigać od przyznania się do prawdy.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy