Reklama

Mój tydzień z Marilyn

Francuskie, kwietniowe wydanie magazynu Vogue poświęca artykuł osobie, która bezpowrotnie zapisała się w karty historii kinematografii światowej. Marilyn Monroe była więcej niż nieodzowną częścią kina, ona sama była kinem. Zainteresowanie jej osobą jest ciągle żywe, choć nowy film Simone Curtis ,,Mój tydzień z Marilyn” (ang. My Week with Marilyn”) wzbudził je na nowo.

Francuskie, kwietniowe wydanie magazynu Vogue poświęca artykuł osobie, która bezpowrotnie zapisała się w karty historii kinematografii światowej. Marilyn Monroe była więcej niż nieodzowną częścią kina, ona sama była kinem.
Zainteresowanie jej osobą jest ciągle żywe, choć nowy film Simone Curtis ,,Mój tydzień z Marilyn” (ang. My Week with Marilyn”) wzbudził je na nowo.

Film, który w zeszłym tygodniu wszedł na ekrany francuskich kin, pokazuje historię jednego tygodnia z życia Marilyn.Latem 1956 roku przyjeżdża ona do Londynu by nakręcic film ,,The Prince and the Showgirl’’ (z ang. Książe i tancerka rewiowa). Marilyn jest zagubiona i niepewna. Choć na planie filmowym towarzyszy jej nieustannie jej osobista asystentka, która utwierdza Marilyn o jej talencie i zachwycie jaki budzi, Marilyn sama w siebie nie potrafi uwierzyć. Nie przychodzi na plan filmowy, spóźnia się, nie zapamiętuje tekstu swojej roli, doprowadzając tym samym całą ekipę filmową do granic wytrzymałości. Nikt nie potrafi do niej dotrzeć oprócz młodego, trzeciego asystenta reżysera o imieniu Colin Clark (w jego rolę wcielił się Eddie Redmayne), który oczywiście jest zafascynowany Marilyn jako Marilyn Monroe, ale może nawet bardziej Normą jako człowiekiem. Dzięki wspólnie spędzonym chwilom, Marilyn nabiera radości i pewności siebie, przez co dalsze kręcenie filmu staje się możliwym. Zakochany Colin prosi Marilyn by rzuciła Hollywood, porzuciła szyld Monroe i szła z nim przez dalsze życie jako Norma, kobieta spragniona miłości. Niemniej jednak, Marilyn odmawia przyznając się, że jest szczęsliwa... Film jest niesamowicie ciekawy, nie tylko dlatego, że oparty na prawdziwej historii Colina Clarka, który został później reżyserem, ale przede wszystkim dlatego, że po raz kolejny skupia się na rozbieżności pomiędzy tym, czym postać Marilyn była dla świata: produktem rozrywkowym o nazwie ,,Marylin Monroe’’ będącej inkarnacją femme fatale, a osobą jaką była Norma Jeane Baker. Pozbawiona ciepła domowego ogniska w dzieciństiwe, szukała uznania i miłości świata. Świat ją uwielbiał, ale nie potrafił wypełnić pustki jaką czuła, gdy poza zasięgiem fleszy kamer, znajdowała się sama ze sobą. ,,Kariera to piękna rzecz, ale nie możesz się do niej przytulić w zimną noc". To słowa Marilyn Monroe, które dokładnie odzwierciedlają sytuację w jakiej żyła. Z jednej strony sława, bogactwo, uwielbienie świata, mediów i cały dreszczyk emocji jaki temu towarzyszy, a z drugiej pustka samotności, której nie umiała sobie wypełnić. Błędne koło z którego postanowiła wyjść w wieku 36 lat...Michelle Williams wspaniale odegrała jej rolę. Nawet uderzające podobieństwo pozwoliło przywołać wspomnienia o Marilyn. Artykuł w Vogue przedstawia jej postać jako niezwykle tragiczną, zresztą taki jej obraz często przywoływany jest przez media. Wydaje mi się, że pomijany jest tu jednak bardzo pozytywny aspekt twórczości Marilyn. Jej postać to wspaniała inspiracja dla sztuki, a to z kolei jest chyba największym dziełem jakie stworzyła. Mimo, że to dzieło wymagało poświęceń to dzięki niemu w świecie sztuki Marilyn będzie żyć wiecznie...

Reklama

Z Paryża: Joanna Wilk-Kalis

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy