Reklama

Znów nie mam co na siebie włożyć!

Nawet jeśli trudno domknąć szafę, a półki aż uginają się pod naporem sukienek i swetrów, żadna szanująca trendy osobniczka płci pięknej nie odmówi sobie weekendowej wyprawy w poszukiwaniu szczęścia na wieszakach sklepowych. Żadna.

Nawet jeśli trudno domknąć szafę, a półki aż uginają się pod naporem sukienek i swetrów, żadna szanująca trendy osobniczka płci pięknej nie odmówi sobie weekendowej wyprawy w poszukiwaniu szczęścia na wieszakach sklepowych. Żadna.

Studentki przyjeżdżające do Krakowa nieustannie muszą zmagać się z wieloma garderobianymi problemami: co zabrać ze sobą, a co pozostawić w domu rodzinnym na pastwę młodszej siostry, jak pomieścić zawartość całej szafy na jednej półce w akademiku, czy jaką drogą najoptymalniej przejść w szpilkach na uczelnie. Pierwszy miesiąc w mieście królewskim jest dla nich niczym nowojorski Fashion Week dla stylistów – odkrywanie światowych marek, długie przymiarki, kreowanie swojego własnego stylu, a w konsekwencji niekończące się zakupy. Torebki same wpadają w ręce początkującej zakupoholiczki, a szpilki krzyczą ze sklepowych wystaw „kup mnie”. Wszystko w porządku, dopóki jeszcze trwają wyprzedaże. Problem pojawia się w momencie, gdy galerie zapełniają się nowymi kolekcjami o cenach nieadekwatnych do studenckiego budżetu.  

Reklama

Wraz z odejściem nalepek „SALE” ozdabiających witryny sklepowe, zmniejszają się kolejki do przymierzalni, równocześnie jednak zmniejsza się poczucie satysfakcji z zakupów.

 „Nie lubię tego czasu pomiędzy wyprzedażami. Może i łatwiej coś znaleźć i nie ma takiego tłoku, ale mimo wszystko wolę kupić 5 bluzek po przecenie, niż jedną teraz” ­­­– opowiada Magda.

 Nie wszystkie dziewczyny jednak są w stanie zdobyć się na kilkumiesięczny odwyk od zakupów i przeczekać, aż wymarzone spodnie będą kosztować tyle, ile tak naprawdę są warte. Dużo niższe ceny to nie jedyna rzecz, która przyciąga studentki do sklepów serwujących tanią odzież używaną. Kaśka lubi być oryginalna, co podkreśla poprzez dobrze dobrany strój:

 „nie chcę wyglądać jak trzy czwarte dziewczyn w moim wieku, dlatego zamiast buszować po galeriach handlowych, zaglądam do kilku second-handów, w których od czasu do czasu udaje mi się upolować prawdziwe perełki!”.

Nie każdy jednak lubi świadomość, że jego nowa sukienka nie jest do końca nowa. Nawet dobra firma i przystępna cena nie są w stanie nakłonić Weroniki do zakupów w lumpeksach:

 „jakoś nie potrafię się przekonać do ciuchów z drugiej ręki. Do tego męczy mnie to całe szukanie”. Idealne zakupy dla niej to wejść do sklepu, przymierzyć i wyjść, albo nawet kupić bez mierzenia. „Galerie są idealne do takich szybkich zakupów! Jeśli nie znajdę czegoś w jednym sklepie, wchodzę do drugiego” ­– mówi.

 Niestety, zwolenniczki zakupów robionych w galeriach handlowych trafiają na niemały problem związany z wysokimi cenami w okresie przedświątecznym. Rozwiązaniem może być wchodzenie do tańszych sklepów i unikanie takich, gdzie zbyt łatwo można zakochać się bez pamięci w czymś, co chwilowo będzie za drogie, a później braknie rozmiaru. Idealnym rozwiązaniem byłoby znalezienie takich miejsc, gdzie nie trzeba czekać na końcówki kolekcji, ani podglądać ukradkiem ceny na metce przed pójściem do przymierzalni.

„Dobrym sposobem mogą być sklepy z polskimi ubraniami, gdzie ceny są atrakcyjne przez cały rok, bo nie trzeba dodatkowo dopłacać za markę” ­– radzi Weronika, którą spotkaliśmy na zakupach w Centrum Handlowym King Square. Wybieranie polskich ubrań może być świetną alternatywą dla kupowania znanych marek, na które większość studentek nie może sobie pozwolić.

Nie ma jednej recepty, jak ubrać się stylowo i tanio. Oczywiście, można marzyć o tym, co by było, gdyby wyprzedaże nie kończyły się nigdy. Można też spróbować znaleźć swój własny sposób na bycie modnym niezależnie od przecen sezonowych, zamiast biernie czekać, aż sklepy znów zaczną sprzedawać pod szyldem „SALE”. 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy