Reklama

Inny świat, inni ludzie

Wchodząc po raz pierwszy do Hospicjum Palium, ponad trzy lata temu, byłam przerażona. Przerażona, bo miałam dopiero co skończone szesnaście lat i bujną wyobraźnię, która bezczelnie pozwoliła mi zobaczyć wspomniane już Hospicjum jako miejsce pełne bólu, wszechobecnej śmierci i pracowników, którzy pozostawiają wiele do życzenia.

Wchodząc po raz pierwszy do Hospicjum Palium, ponad trzy lata temu, byłam przerażona. Przerażona, bo miałam dopiero co skończone szesnaście lat i bujną wyobraźnię, która bezczelnie pozwoliła mi zobaczyć wspomniane już Hospicjum jako miejsce pełne bólu, wszechobecnej śmierci i pracowników, którzy pozostawiają wiele do życzenia.

Wchodząc po raz pierwszy do Hospicjum Palium, ponad trzy lata temu, byłam przerażona. Przerażona, bo miałam dopiero co skończone szesnaście lat i bujną wyobraźnię, która bezczelnie pozwoliła mi zobaczyć wspomniane już Hospicjum jako miejsce pełne bólu, wszechobecnej śmierci i pracowników, którzy pozostawiają wiele do życzenia.

Przychodziłam tam przez miesiąc i ten miesiąc pozwolił mi zrozumieć, że to nie jest miejsce przerażające. Że owszem jest pełne wszechobecnej śmierci, ale ta śmierć gdzieś po kątach przyjaźnie się uśmiecha. Że ból tu osiąga niewyobrażalne dla zwykłego człowieka rozmiary, ale wciąż jest poskramiany.

Reklama

 

 

Że tu słowo ”człowieczeństwo” jest słowem kluczem. I osiąga rozmiary, o jakich często możemy jedynie pomarzyć w świecie poza murami Hospicjum. Jest czymś naturalnym i szczerym w swej prostocie.

 

 

Człowieczeństwo kojarzy mi się z uśmiechem. Takim ciepłym, niewymuszonym uśmiechem, który powoduje, że czujemy się bezpieczniej. Jak w domu.

 

 

To ten uśmiech widać codziennie na twarzach dwudziestu kilku pielęgniarek zajmujących się pacjentami Hospicjum od ich przyjęcia na oddział aż do śmierci. Właściwie to nie tylko pacjentami, ale także ich rodzinami, które są jakby nieodłączną częścią chorego.

 

 

 Pod tym uśmiechem kryje się codziennie wykonywana praca. Praca fizyczna i umysłowa. Fizyczna, bo przecież pacjenta często trzeba umyć, zmienić jego pozycję, pomóc mu wstać z łóżka, żeby mógł, chociaż ten jeden raz dziennie, samodzielnie skorzystać z toalety. Często przecież zdarza się tak, że chory jest dwa razy cięższy od pielęgniarki. I trzeba pomóc mu wstać, bo on już nie jest w stanie zrobić tego o własnych siłach.

 

 

Umysłowa, bo obciążenie psychiczne, na jakie narażają się pielęgniarki jest niewyobrażalne.

 

 

Bo czy drogi czytelniku, byłbyś w stanie pracować w miejscu, gdzie zdarza się, że w ciągu jednej zmiany odchodzi troje pacjentów? Gdzie widziałbyś, że umierający właśnie człowiek zostawia na zawsze młodą żonę i dwójkę małych dzieci, a w pokoju obok leży samotny mężczyzna, który kilkanaście lat temu pokłócił się z córką, a teraz bardzo chciałby ją zobaczyć? Gdzie małe dziecko żegna się ze światem zaskakując swoim optymizmem i życiową mądrością?

 

 

Wciąż zwraca się uwagę na to, że lekarze, pielęgniarki pracujący z ludźmi śmiertelnie chorymi nie powinni się angażować emocjonalnie, że powinni unikać bliższego kontaktu z pacjentem tak, by nie ucierpiała na tym ich praca. By rzekomo oni sami na tym nie ucierpieli.

 

 

Ale czy to naprawdę o to chodzi? Żeby pracować jak w fabryce, wykonywać bezdusznie wszystkie czynności tylko po to, by uchronić się przed cierpieniem, bólem, by czasem samemu go nie poczuć, bo tak bardzo się go boimy? Żeby chory pozostał tylko numerem w księdze, a jego potrzeby inne niż te czysto fizyczne były odganiane ręką jak natrętna mucha?

 

 

Okazuje się, że nie. Okazuje się, że możliwym jest zapamiętanie imienia i nazwiska nowo przybyłego pacjenta, co wzbudza sensację do tego stopnia, że mąż młodej, dwudziestosiedmioletniej kobiety, nie był pewny, czy kobiety pracujące wówczas na oddziale są normalne, bo pamiętały jak jego żona ma na imię.

 

 

Okazuje się, że można tak zająć się pacjentem, że ten powie, iż miał wrażenie, że staje się człowiekiem. W Hospicjum. W umieralni, jak pogardliwie nazywa się czasem to miejsce. Tak samo jak nazywane było miejsce, w którym odchodziły niemające już szans na wyzdrowienie, żyrafy w bajce dla dzieci „Madagaskar 2”.

 

 

”Łamiemy bariery, które są stawiane zaraz po przyjęciu pacjenta do szpitala” – to słowa Pauliny, która pracuje w Hospicjum od samego początku. Pozwalają na to, o czym często w zwykłym szpitalu można jedynie pomarzyć.

 

 

Chcesz przyjść o pierwszej w nocy do swojej mamy? Nie ma sprawy – to znaczy, że właśnie teraz tego potrzebujesz. Chcesz z nią zostać? Zostań, będzie jej raźniej. Macie psa, za którym ona bardzo tęskni? Przyprowadź go ze sobą. Te małe gesty pozwalają nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom lepiej poradzić sobie z i tak już bardzo trudną sytuacją.

 

 

Bo ta trudna sytuacja to nie tylko wzruszenie, łzy, smutek, ale także złość, złość niewyobrażalna, nerwy, które każdemu czasami puszczają. Potrzebne są ogromne pokłady cierpliwości, dla tych cierpiących ludzi, którzy często sami nie potrafią zapanować nad własnymi emocjami.

 

 

A przecież i pielęgniarkom czasem te nerwy puszczają. Czasem zamykają się w samochodzie na parkingu przed Hospicjum i płaczą. Bo te kobiety są ludźmi. Takimi jak my, którzy mają słabości, wady mniejsze lub większe, których pewne cechy charakteru denerwują tak po prostu, bez przyczyny. Czasem mają gorszy dzień, czasem ten uśmiech, o którym pisałam wcześniej, gaśnie.

 

 

Zdarza się, trzeba iść dalej, trzeba dalej wykonywać swoje obowiązki. Trzeba zmienić pieluchę, podać leki, zmienić kroplówkę. Nie można odbierać nagle tego człowieczeństwa z powodu porannej kłótni z mężem, czy zepsutego samochodu. Trzeba być profesjonalistą i człowiekiem jednocześnie.

 

 

I tutaj to się udaje.

 

 

Trzeba znaleźć swój własny sposób na życie w tym magicznym miejscu. Trzeba być magicznym. Bo tu nie ma zwykłych ludzi. Tu każdy się od siebie czegoś uczy. Pacjenci od pielęgniarek. Pielęgniarki od pacjentów.

 

 

Czego?

 

 

Życia.

 

 

Praca w Hospicjum to największa, najlepsza lekcja życia, jaką można dostać. I jest ona doceniania, wykorzystywana każdego dnia. Bo tu nic nie jest jednostronne. I choć ludzie tu umierają to tylko fizycznie, bo jakaś cząstka ich duszy zostaje tu na zawsze. I pozwala być jeszcze lepszym.

 

 

To miejsce tętni życiem.

 

 

PS: Bardzo chciałabym podziękować tym osobom, z którymi miałam przyjemność rozmawiać osobiście, bo pozwoliło mi to choć trochę lepiej to wszystko zrozumieć. 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy