Reklama

Metodą "pod dywan" w dopalacze,czyli hipokryzji ciąg dalszy.

Większość Polaków, którzy dorastali w kulturze picia „wódy”, jak to trafnie ujął Zbigniew Hołdys, prowadzi krucjatę przeciw marihuanie, której działania nie rozumieją, bądź się zwyczajnie boją. Jednym z powodów jest „przeklęta” kultura hipisowska, która w latach 70tych uczyniła marihuanę symbolem swojego ruchu. Ruch ten postulował i wcielał w życie idee wolności seksualnej oraz politycznej, bojkotując prawicowe rządy krajów zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Marihuana została w efekcie zepchnięta na margines jako pożywka ludzi „zepsutych” moralnie.

Większość Polaków, którzy dorastali w kulturze picia „wódy”, jak to trafnie ujął Zbigniew Hołdys, prowadzi krucjatę przeciw marihuanie, której działania nie rozumieją, bądź się zwyczajnie boją. Jednym z powodów jest „przeklęta” kultura hipisowska, która w latach 70tych uczyniła marihuanę symbolem swojego ruchu. Ruch ten postulował i wcielał w życie idee wolności seksualnej oraz politycznej, bojkotując prawicowe rządy krajów zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Marihuana została w efekcie zepchnięta na margines jako pożywka ludzi „zepsutych” moralnie.

 

Zamykanie sklepów z dopalaczami bez jednoczesnej legalizacji marihuany na użytek własny to farsa. Efektem takich krótkowzrocznych działań będzie zejście dopalaczy do podziemia, co sprawi, że będa one jeszcze bardziej niebezpieczne. Brak zrozumienia tak elementarnej zasady funkcjonowania czarnego rynku narkotykowego to albo wynik kompletnej głupoty rządu, albo efekt zupełnego braku woli rozwiązania zjawiska, z powodu którego młodzi ludzie nagminnie lądują w szpitalu. Przy odrobinie szczęścia, zażycie dopalaczy kończy sie na długotrwałym leczeniu. Gdy tego szczęscia jest mniej, chwila zabawy kończy sie śmiercią.
Zamknięcie sklepów z dopalaczami to z pewnością dobry pomysł; lekko spóźniony, ale jednak dobry. Świadoma sprzedaż niebezpiecznych dla zdrowia trucizn, na których właściciele dorabiają się fortun, to zjawisko co najmniej odrażające. Jednak głoszenie, że samo zamknięcie tego typu sklepów sprawi, że młodzi ludzie przestaną po nie sięgać, to pożywka dla środowisk prawicowych (w Polsce przeważających), które nie rozumieją samego zjawiska sięgania po używki inne niż alkohol, czy papierosy. Większość Polaków, którzy dorastali w kulturze picia „wódy”, jak to trafnie ujął Zbigniew Hołdys, prowadzi krucjatę przeciw marihuanie, której działania nie rozumieją, bądź się zwyczajnie boją. Jednym z powodów jest „przeklęta” kultura hipisowska, która w latach 70tych uczyniła marihuanę symbolem swojego ruchu. Ruch ten postulował i wcielał w życie idee wolności seksualnej oraz politycznej, bojkotując prawicowe rządy krajów zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Marihuana została w efekcie zepchnięta na margines jako pożywka ludzi „zepsutych” moralnie. Naturalne więc było, że „przyzwoici” ludzie prawicy, rownież ci obecnie rządzący Polską, po przysłowiowego jointa nigdy nie sięgnęli, a jeśli i nawet sięgnęli, to się do tego nigdy nie przyznali (z wyjątkiem premiera Tuska oczywiście). Stąd właśnie maniakalne demonizowanie rośliny, która niegdyś była w pełni legalna, a do korzyści z jej uprawy, poza stanem świadomości, zaliczano rownież tanią produkcję włókien i papieru. Dzięki filmowi, który pewien internauta mi ostatnio nadesłał, dowiedziałam się na przykład, że nawet Deklaracja Niepodległosci Stanów Zjednoczonych została napisana na papierze z włókien konopii. Niby błahostka, a jednak...
Trzeba być idiotą, żeby wierzyć w krucjatę, której jesteśmy teraz świadkiem. Naturalną potrzebą człowieka jest próbować. Mało który mądry rodzic radzi obecnie swoim dzieciom, żeby czekać z seksem do ślubu, bo inteligentny człowiek powinien wiedzieć, w co się pakuje. A przecież jeszcze do niedawna seks przedmałżenski przypisywany był ludziom o wartościach moralnych lotów co najmniej niskich. A jednak! Coś się w tej kwestii zmieniło! Podobnie jest z używkami. Młodzi po coś sięgać muszą. Mają dostęp do alkoholu, który, jeśli spożywany w umiarze, może nam dostarczyć miłych chwil. Tylko kto, bedąc młodym, robi cokolwiek w umiarze. W efekcie widzimy ludzi ogłupionych, ledwo utrzymujących równowagę, wymiotujących, agresywnych, często prowadzących pod wpływem, co niejednokrotnie kończy się tragicznie. Dlaczego więc nie ma dostępu do marihuany, której efekt, nawet po spożyciu nadmiernej ilości, jest i tak o wiele mniej szkodliwy od alkoholu. Wiedzą o tym na przykład naukowcy z New Scientist, którzy już pod koniec lat 90tych informowali o procederze tuszowania przez Światową Organizację Zdrowia wyników badań sugerujących, że marihuana jest mniej szkodliwa niż alkohol i papierosy. Istotny jest też fakt, że marihuana nie uzależnia w takim stopniu, co alkohol, czy papierosy, co udowodnily badania prowadzone w Holandii po tym, jak marihuana zostala tam zalegalizowana. Przypadki osób, które od marihuany przeszły na tzw. narkotyki twarde, tylko potwierdzają tę regułę. Ludzie z tendencjami do nadużywania, którzy kończą w ślepym zaułku uzależnienia na przykład od heroiny, trafiają tam z marihuaną, czy bez. Ci sami ludzie zazwyczaj palą też tytoń, tymczasem nie widac, żeby ktoś papierosom wytaczał wojnę.
I tylko tych młodych licealistów mi szkoda, bo to oni padną ofiarą dilerów, którzy już zacierają ręce na myśl o dochodach, jakie uzyskają ze sprzedaży nielegalnych dopalaczy. Z pewnością zysków byłoby mniej, gdyby w miejsce niebezpiecznych dopalaczy wprowadzić pozwolenie na posiadanie marihuany na użytek własny. Zaspokoiłoby to naturalną potrzebę młodych do sięgania po używki bez przymusu długotrwałego i drogiego pobytu w szpitalu, za który na pewno nie płaci stroniący od padatków diler.

Reklama

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy