Reklama

Ped aspera ad astra - przez trudy do gwiazd

-Pani Oliwio, pozwoli pani na chwilę... - z gabinetu szefowej wyjrzała sekretarka.
-Coś ważnego? - zaniepokoiła się Oliwia.
-O ile dobrze się orientuję, szefowa ma sprawę do pani. Proszę. - dodała grzczenie, otwierając drzwi. Oliwię zadziwiła uprzejmość sekretarki, nic jednak nie powiedziała. Weszła do gabinetu.

Przy biurku siedziała kierowniczka, "Żyleta", jak ją też nazywano. Nadepnięcie jej na odcisk było zazwyczaj ostatnią czynnością osoby, która sie tego dopuściła. Na ogól wszyscy ci odważni głupcy odchodzili z wyrokiem wymówienia.
Do dziś pamiętała Aśkę, krawcową, która zabawiła w szwalni jakieś dwa-trzy tygodnie. Któregoś dnia w łazience nieopatrznie stwierdziła, że czerwony kolor lakieru szefowej gryzie się z bordowym odcieniem jej szminki. Pech chciał, że kobieta-tyran wszystko słyszała, ukryta w sąsiedniej kabinie. Wyszła z miłym uśmiechem na bordowych ustach, z wysoko podniesioną głową odwzajemniając powitania. Następnego dnia Aśka poproszona została do gabinetu szefowej, z którego wyszła po dwudziestu minutach z zapuchnietymi oczami i czerwonym nosem.
"Redukcja etatów", rozebrzmiał radosny głos szefowej, wychylającej głowę za drzwi.

Reklama

Kiedy Oliwia staneła przed nią, wszystkie te myśli sprawiły, że  serce podeszło jej do gardła.
-Pani Oliwia...Janicka? - zerknęła niepewnie do papierów leżących na biurku przed nią. Zdumiewające, że nie pamiętała jej nazwiska, zważywszy na fakt, że zatrudniała tylko dziesięć osób.
-Tak. Mam się bać?- Oliwia usiłowała zażartować.
-Pani sprawa, choć z pewnościa nie będzie to przyjemne. - chłodno rzekła Żyleta, podnosząć wzrok.
-To znaczy?
-To znaczy, że musimy się pożegnać.
-NIE.
-Słucham? - starannie wyskubane brwi podjechały do góry w wyrazie zdziwienia. Twarda kobieta nie była przyzwyczajona do sprzeciwu ze strony pracowników. Tych BYŁYCH również.
-Nie może mnie Pani zwolnić. - zaczęła mówić Oliwia, tak jakby słowa wyrzucana z prędkością serii z karabina maszynowego, mogły coś zmienić. - mam zbyt duże doświaadczenie i pracuję już od dziesięciu lat, wiem, jak wszystko działa. - ciągnęła z rumieńcem na policzkach.

-Ja mogę tu wszystko, tak się składa. Jest pani młoda, znajdzie inną pracę, może lepszą.

- dodała szybko.
-W tym zawodzie? - rzuciła Oliwia z niedowierzaniem.
-Pani sprawa. Trzeba byo pomyśleć, wybierając szkołę. A teraz powinna Pani już...
-Wyjść? - wpadła jej w słowo Oliwia. - Z chęcią. Powiem ci tylko, że nigdy nie czułam się dobrze w tym twoim zakichanym zakładzie i naprawdę, kolejne dziesięć lat szycia dla ciebie bawełnianych gaci, nie zadowoliłoby mnie. - doszła do drzwi, odwróciła się z wystudiowanym usmiechem i dorzuciła. - A Joanna Zawadzka miała rację. Te czerwone paznokcie i szminka rzeczywiście się ze sobą gryzą. - I wyszła, zostawiając kobietę w stanie ciężkiego szoku. Pożegnała się z miłą sekretarką i przez uchylone drzwi zobaczyła, jak szefowa energicznie zdrapuje lakier z paznokci.
-To było bombowe... - rzuciła z uznaniem sekretarka.
            *******
Otworzyła okno.
Zaszeleściły firanki, zawiało chłodem. Lekki dreszcz przebiegł jej po plecach. Mimo nadchodzącej wielkimi krokami wiosny, temperatury wciąż skłaniały się raczej ku zimie.

To nic, w miarę, jak chłodne powietrze wpadało do pokoju, wyparowywało całe napięcie i smutek, jakie nie opuszczały jej przez kilka ostatnich tygodni. Chłód pozwalał jej skupić myśli, błądzące gdzieś po bezdrożach, rozbiegające się i umykające w popłochu, ilekroć próbowała na czymś skupić swoją uwagę. Efekty bałaganu w głowie, niemożności zajęcia się czymkolwiek widać byo w mieszkaniu na każdym kroku.  Skromne M-2, w którym i tak zawsze panował rozgardiasz, ale miły dla oka, teraz zawalone było różnego rodzaju śmieciami, tak, że niemożliwym byłoby wyłowienie wzrokiem jakiegoś fragmentu wolnej powierzchni - wszystko zlewało się w obraz ogólnego bałaganu, mieszaniny brudnych naczyń, ubrań czystych i brudnych, i resztek zatęchłego jedzenia.

Oliwia ogarneła wzrokiem mieszkanie i ze wstydem przyznała, że gdyby nie głód, pewnie kolejne dni spędziłaby na oglądaniu durnych programów w telewizji i spaniu. Niestety, wizja  śmierci głodowej nie była zachęcająca, a zapleśniała miseczka twarożku w lodówce, jedyne co w niej pozostało, już dawno nie nadawała się do konsumpcji. Łyknęła mleka za szklanki stojacej na komodzie, po czym z grymasem wypluła wszystko na stertę brudnych ubrań. Skisłe mleko także nie należało do jej ulubionych przysmaków. Prychając z niesmakiem, wsadziła głowę pod kran, by zabić nieprzyjemny smak w ustach, a po namysle zanurzyła w zimnej strudze całą głowę. Ten zimny prysznic orzeźwił ją w okamgnieniu.Owinęła głowę ręcznikiem, zabierając się za pozostawione własnemu losowi mieszkanie. Umyła naczynia, zużywając cąły litr płynu, wyprała ubrania, dla pewności i czyste, i brudne wrucając do pralki, wszystkie powierzchnie przetarła cytrynowym mleczkiem, powycierała i schowała do szafek przeschnięte już naczynia.

Usiadła w fotelu, zmęczona, ale szczęśliwa. Spojrzała na czyste wnętrze i zadumała się. Jak długo będzie jeszcze w stanie je utrzymać , to mieszkanie, na które tak długo pracowała? Owszem, może i było małe, dwa pokoje i kuchnia, ale miało "to coś", czego brakowało wymuskanym mieszkaniom znajomych. Każdy niedbale przewieszony przez poręcz ciuch, każda poduszeczka i zasłonka wtapiały się w tę domową atmosferę, czyniąc mieszkanie przytulnym i miłym dla oka.
Trzeba przyznać, Oliwia była dobra krawcową. Wszystko w mieszkaniu, co było zrobione z materiału, wykonała sama i każde z osobna było miniaturowym dziełem sztuki.
Po prostu miała styl.

Wszyscy jej to mówili, ale po co jej to teraz? - myślała ponuro, wsłuchana  w stukot obcasów na kamiennym bruku ulicy.
Dostała odprawę, ale było tego naprawdę niewiele.
Świetnie, po prostu świetnie.
                *******
W wolnym czasie wertowała magazyny ze świata mody. Armani, Chanel, Versace... nazwy te wirowały jej przed oczami. I te piękne ubrania... To nie było krawiectwo, to była sztuka przez wielkie "S".

I za wielkie pieniądze.

Wybrała się więc osobiście popatrzyć na te wszystkie cudeńka, robiąc całodzienny obchód po najlepszych butikach stolicy. Nie chiała wyjść na prowincjuszkę, więc ubrała swój stary, czarny kostium, który kiedyś uszyła. Zadowolona przyznała, że leży idealnie.
Kiedy tylko weszła do pierwszego butiku, zrozumiała, dlaczego klientki walą drzwiami i oknami, mimo wygórowanych cen. W innych sklepach nie ma jasnych przestrzeni, cichej muzyki sączącej się z głośników i obsługi gotowej na każde skinienie. Pooglądała ubrania - nie były wykonane z mistrzowską dokładnością, po prostu uszyto je z lepszych tkanin. Była przekonana, że sama potrafiłaby uszyć coś podobnego.

 

Przy jednym z wieszaków dostrzegła kobietę, której nerwowe i szybkie ruchy wydały jej się znajome.
-Krysia?- rzuciła niepewnie.
Kobieta odwróciła się, popatrzyła na nią, marszcząc brwi i wykrzyknęła.
-Oliwia Janicka, III klasa, druga ławka pod oknem!
-Nie inaczej - odparła, śmiejąc się, Oliwia.
-Szukasz czegoś? - zapytała Krysia.
-Właściwie to... tak sobie patrzę... - powiedziała zawstydzona Oliwia.
-No przecież masz już kostium, i to nie byle jaki! - powiedziała z uznaniem koleżanka, taksując ją wzrokiem,- Gdzie dorwałaś to cudo? Piękne.
-Właściwie to... sama uszyłam. - wyznała Oliwia.
-Naprawdę? Ty masz talent, zawsze to mówiłam! Nie to co ja! - Krystyna rzuciła szkołę w trzeciej klasie, potem sie w ogóle nie widywały.  - Niepotrzebnie latasz po tych butikach. Nic lepszego tu nie dostaniesz. A wiesz co... chodźmy na kawę. - zaproponowała nagle, jakby naszła ją jakaś nagła i niespodziewana myśl.
            ******
Parę miesięcy później...
            ******
Sukces nie był taki łatwy, jak wydawało się dwóm entuzjastkom mody. Krystyna co prawda najęła dwie szwaczki, lecz góra ubrań do uszycia rosła w zastraszającym tempie. Oliwia pracowała jak szalona, projektując, rysując, docinając i poprawiając, a Krystyna dostarczała wszystkiego, co było jej potrzebne, całe dnie spędzając w różnego rodzaju hurtowniach.
Oliwii dni zlewały się w jednostajną harówkę, noce zaś okupione były bólem pleców i wątpliwościami. Tygodnie mijały, Krysia nadzorowała remont lokalu, gdzie wkrótce, w niedalekiej przyszłości, miał się znajdować ich wysniony butik. Każdą wolną przestrzeń w mieszkaniu Oliwii zajmowały ubrania, dzieła sztuki, czekające na dzień, aż zawisną na wieszakach.
        ***
Kuszące wejście do sklepu, oświetlone delikatnym , migotliwym światłem, nieodparcie ściągało klientki do ich sklepiku. Było tak, jak zaplanowały - gustowny, przytulny lokal, lekki szmer radia w tle i miła obsługa zachęcały do zakupów i sprawiały, że interes się rozwijał w naprawdę szybkim tempie. Oliwia zajmowała się już tylko projektowaniem, nowe pomysły roiły się w jej głowie, przelewała je na papier, a tym już zajmowała się grupa krawcowych - miłych kobiet, które naprawdę lubiły swą pracę.
Oliwia zapomniała już o bólu i wyrzeczeniach, cieszyła się, że wszystko, co z Krysią mają, osiągnęły ciężką pracą. Nie musiała już siadać do maszyny, jednak czasami to robiła. Bo człowiek nigdy nie zrezygnuje z tego, co naprawdę kocha.
Cieszyła się, że przejścia i ciężkie doświadczenia nie zabiły w niej pasji tworzenia i że spod ołówka na papier spływaly kolejne bajkowe projekty kreacji.
Nie poddała się - i opłaciło jej się to.
I zyskała przyjaźń, a tego nie oddałaby za żadne skarby.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy