Reklama

Tacy sami? Niekoniecznie. Czyli o tym, jak nam Irlandczycy światopoglądowo odskoczyli.

Felieton o tym, czym różni się Irlandia od Polski i dlaczego w Irlandii gejom żyje się lepiej.

Felieton o tym, czym różni się Irlandia od Polski i dlaczego w Irlandii gejom żyje się lepiej.

 

 

Wizerunek Irlandii jako kraju pro-katolickiego to stereotyp powszechny już chyba tylko wśród Polaków, podobnie jak i wiara w to, że Irlandczycy, na przekór reszcie Europy, wspierają nas w naszej bogobojnej wojnie o zachowanie wartości chrześcijańskich. Wśród nich czołowe miejsce ma zajmować krucjata przeciwko źle „prowadzającym się” gejom.

Każdy, kto kiedykolwiek Irlandię odwiedził, bądź z niej wrócił, słyszał, jak to Polacy i Irlandczycy rzekomo są do siebie podobni. Łączyć ma nas historia i system wartości - ten ostatni osadzony głęboko w naszej wspólnej wierze w wyższość prawa kościoła katolickiego. Z takim więc przeświadczeniem wsiada przeciętny Kowalski do samolotu, w którym jeszcze przez ponad dwie godziny będzie mu dane w tym przeświadczeniu tkwić. Bo skoro Irlandia taka podobna jest do Polski, to “naszych” na pewno dobrze tam przyjmą. Jeśli nie w imię boskiego miłosierdzia, to już na pewno na znak solidarności z naszymi wspólnymi katolickimi korzeniami.
A tu w Irlandii czeka ich niespodzianka.
„Dziwnie” ubrani faceci trzymają się za ręce w biały dzień i, co gorsza, o zgrozo, wchodzą do barów gejowskich. Są jeszcze bandy „emo-nastolatków”, którzy „gejostwem” krzyczą już w młodym wieku i nikt, o dziwo, nic z tym nie robi! Nie wysyła na terapie, nie daje po mordzie, tak dla zasady. Pomimo obietnic, nic nie jest jak w Polsce!
Tymczasem samym Irlandczykom to ciągłe porównywanie do Polaków powoli zaczyna uwierać. Nie tylko dlatego, że stereotyp “zagorzałego” katolika nie najlepiej się obecnie kojarzy (rasista, homofob), ale przede wszystkim dlatego, że w sposób zupełnie naturalny Irlandia w przeciągu ostatniej dekady stała się państwem nowoczesnym, całkowicie świeckim i wspierającym równouprawnienie grup przez kosciół wykluczanych. Najlepszym tego przykładem jest grupa, którą określa się skrótem LGBT (lesbijki, geje, biseksualiści oraz osoby transseksualne).
W momencie, kiedy w Polsce wałkuje się temat uprzedzeń pani Radziszewskiej i braku reakcji premiera Tuska w tej sprawie, w Irlandii trafiam w gazecie The Irish Times na publikację o różnicy między „hetero” i „homo-studniówką”. Tekst, pomimo, że napisany z przymrużeniem oka, w rzeczywistości porusza problem, który w Irlandii postrzegany jest jako ważny. Jak stworzyć warunki, w których młodzi homoseksualni, czy transseksualni ludzie będą się czuć komfortowo podczas imprezy, w której aż kipi od „tradycyjnych” heteroseksualnych naleciałości. Alternatywą staje się studniówka organizowana od dwóch lat na prośbę towarzystwa BeLong To (luźne tłumaczenie: „Przynależność”), wspierającego grupy młodych LGBT. Impreza, która w tym roku odbędzie się w Dublinie pod koniec tego miesiąca, prowadzona będzie przez senatora David’a Norris’a oraz aktorkę komediową Katherine Lynch.
Tak. Irlandia już dawno odskoczyła nam, Polsce, światopoglądowo. Każdego roku od siedmiu lat Dublin z dumą dekoruje miasto kolorowymi flagami będącymi symbolem środowisk homoseksualnych, zapraszając na największy na świecie festiwal teatru i sztuki gejowskiej (International Dublin Gay Theatre Festival). Bez protestów typowych dla Polski, Dublin świętuje „rożnorodność”, obcując ze sztuką tworzoną z myslą nie tylko o środowiskach homoseksualnych, ale wszystkich tych, którzy sztuką przez duże S po prostu się interesują. Festiwal wystartował w 2004 roku w 150 rocznicę urodzin Oscar’a Wild’a (Dublińczyka, geja) i od tamtej pory sciąga do Dublina rzesze turystów z całego świata. Nie powinno więc nikogo dziwić, że oficjalnymi sponsorami festiwalu są m.in. The Arts Council (agencja rządowa ds. rozwoju kultury w Irlandii), Dublin City (Dubliński Urząd Miasta) i Dublin Tourism (organizacja ds. promocji turystyki w Dublinie, wybierana i wspierana przez rząd irlandzki).
Wsparcie władz i społeczeństwa irlandzkiego dla środowisk LGBT nie kończy się na Dublin Gay Theatre Festival. W lipcu organizowany jest Dublin Pride Week, którego zwieńczeniem co roku jest Dublin Pride Parade (parada rowności). W tym roku przyciągnęła ona ponad 15 tysięcy mieszkanców. Podczas festiwalu organizowane są warsztaty, występy uliczne, wystawy sztuki, wieczory poetyckie, konkursy, jak choćby konkurs filmów krótkometrażowych o tematyce gejowskiej, i oczywiście, imprezy w najlepszych klubach dublińskich. Podobnie jak z festiwalem teatru, również Dublin Pride Week sponsorowany jest przez instytucje państwowe, jak choćby Dublin City (Dublinski Urząd Miasta), czy Temple Bar Cultural Trust, ktory od rządu irlandzkiego dostał zadanie promowania zabytkowej części Temple Bar, na terenie której organizowana jest część festiwalu.
Wbrew oczekiwaniom Polski, która miała nadzieję, że nasz katolicki bliźniak powalczy u naszego boku przeciw „degradacji wartości chrześcijańskich” w pozostałych krajach Unii, Irlandia przeszła na stronę “diabła” i podpisała ustawę o legalizacji związków partnerskich. Przegłosowana ogromną większoscią głosów zarówno w Parlamencie (The Dail), jak i Senacie (the Seanad), ustawa pozwala parom homoseksualnym na większość przywilejów, które przysługują małżeństwom heteroseksualnym, jak choćby możliwoścć dziedziczenia, otrzymywania rent po zmarłym partnerze/partnerce, czy wspólnego dostępu do zasiłków i ulg podatkowych. Ogłaszając przegłosowanie ustawy w parlamencie w lipcu tego roku, irlandzki Minister Sprawiedliwosci Dermot Ahern stwierdził, że dzięki temu Irlandia będzie lepszym krajem. Sama ustawa o związkach partnerskich uznana została za jedną z najważniejszych ustaw dotyczących praw obywatelskich od czasu ogłoszenia niepodległości.
A jak ma się do tego Polska? Ano ma się nijak. Zacietrzewieni w swoim konserwatyzmie, pozostajemy w tyle. Karykaturalny na tle reszty Unii Europejskiej obraz tłumów Młodzieży Wszechpolskiej atakującej członków Parady Równości w Warszawie przynosi na myśl bandy nazistowkie. Żarty i komentarze na temat gejów są wśród Polakow przerażająco powszechne. Wynika to z niewiedzy, a to, co obce, straszy. Bo i jak maja Polacy zrozumieć, że ich życie nie różni się niczym od życia geja, czy lesbijki? Z nielicznymi oczywiście wyjątkami, odsetek homoseksualistów, którzy przyznają się otwarcie do swojej orientacji jest w Polsce znikomy. Większość albo całe życie tkwi w ukryciu, co na dluższą metę musi być koszmerem, albo wyjeżdża za granicę, choćby do Irlandii, gdzie nikt, włacznie z pania Radziszewską, im pod kołdrę nie zagląda. Zapytani natomiast, czy zamierzają wracać do kraju, w wiekszości odpowiadają, że nie. Moźliwość bycia sobą okazuje się ważniejsza nawet od tęsknoty za rodziną, która zresztą w większości przypadków nie ma pojęcia, dlaczego syn, czy córka tak rzadko przyjeżdza do domu, a nieludzki szef kolejny rok z rzędu każe pracowć w święta. Wielu za cenę na przykład pracy poniżej swoich kwalifikacji decyduje się na stała emigrację, bo tylko w taki sposób mogą pozostać w związku z kimś, kogo poznali. A szkoda, powinien sobie pan Premier pomyśleć, kiedy decydował sie pozostawić panią Radziszewską na stanowisku pełnomocnika rządu ds. równego traktowania, bo kiedy wszyscy mówią o zapotrzebowaniu na osoby zdolne, ze znajomością języków, komentarze pani minister przypominają gejom, dlaczego rynku pracy w Polsce zasilić nie zamierzają.
I tak o to Polska dalej „krzyżem i zacofaniem” stoi. I kiedy Kowalski z geja się śmieje, z Kowalskiego śmieje sie reszta Unii. Irlandczycy tez.

Reklama

 

 

 

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy