Reklama

Brzydkie kaczątko

Pewnego dnia wstałam rano i w jednym z kobiecych pism przeczytałam artykuł pod tytułem: „Brzydkie kaczątko to ja”. I bardzo mnie ten artykuł przygnębił. Tym bardziej, że tego dnia miałam mieć rozmowę w sprawie pracy, a co dla mnie było kolejnym wyzwaniem, kolejną próbą udowodnienia światu, że ja też jestem coś warta, że ja też coś potrafię. Chociaż jak widzę w różnych urzędach, instytucjach, firmach te aulelije, co nie potrafią nic poza parzeniem kawy i powtarzaniem jednego zdania z pamięci zastanawiam się jak one dostały ta prace i jak kompletnie nic nie umiejąc i nie robiąc trzymają się tego stołka.

Pewnego dnia wstałam rano i w jednym z kobiecych pism przeczytałam artykuł pod tytułem: „Brzydkie kaczątko to ja”. I bardzo mnie ten artykuł przygnębił. Tym bardziej, że tego dnia miałam mieć rozmowę w sprawie pracy, a co dla mnie było kolejnym wyzwaniem, kolejną próbą udowodnienia światu, że ja też jestem coś warta, że ja też coś potrafię. Chociaż jak widzę w różnych urzędach, instytucjach, firmach te aulelije, co nie potrafią nic poza parzeniem kawy i powtarzaniem jednego zdania z pamięci zastanawiam się jak one dostały ta prace i jak kompletnie nic nie umiejąc i nie robiąc trzymają się tego stołka.

Czasami w takich miejscach stojąc czy siedząc przed panią na przykład w banku, która powtarza w kółko to samo zdanie na każde nasze pytanie i w konsekwencji z nas próbuje zrobić totalnych kretynów człowiek myśli sobie: ja tez chcę taką prace, w której nic nie trzeba robić tylko pensję brać. Ostatnio miałam taką przygodę, że pani próbowała mnie odesłać na infolinię, na którą za żadne skarby świata nie można się dodzwonić. Pani mojego tłumaczenia, że infolinia nie odpowiada i że proszę żeby zadzwoniła gdzie trzeba i dowiedziała się o co dokładnie chodzi i co mam robić – jakby nie zrozumiała. Bardzo ciężką praca jest jak widać podniesienie słuchawki telefonu i uzyskanie informacji. Zapytałam panią za co w takim razie bierze pieniądze. Nie umiała mi odpowiedzieć. Stwierdziła tylko, że ja obraziłam. Znowu nie zrozumiała jak jej powiedziałam, że sama się obraziła i że powinno być jej wstyd. Jeszcze większe zdziwienie wykazała pani jak jej powiedziałam, że jak ja w pracy nie umiałam odpowiedzieć na jedno pytanie, to straciłam pracę. Pani mocno się zdziwiła, może nawet lekko zatrwożyła o swoją posadę, ale tylko na krótko. Pewnie czuła się tak mocna, że nie musi się starać w pracy. A może, jak to mówią niektórzy, ma dziewczyna mocne plecy. Albo inną część ciała. Ale nie snujmy być może bezpodstawnych podejrzeń. Wiadomo nie od dziś, że pracę tak naprawdę dostaje się tylko po znajomości. Chyba, że ktoś ma dużo szczęścia i trafił akurat w lukę na rynku pracy. To odwieczna prawda i nie ma co udawać, że tak nie jest. Tak samo jest z załatwianiem czegokolwiek. albo ma się szczęście, albo znajomości. Ostatnio sąsiad zarzucił mi, że załatwiłam coś w starostwie po znajomości, dlatego tak szybko. Pomyślałam sobie: niby jakie znajomości, po prostu udało się. I mówię do sąsiada, żeby mi powiedział która urzędniczką jest tam tą moją koleżanką, żebym na przyszłość mogła wykorzystać. Pan mocno się zdziwił. Ale oskarżeń nie zaprzestał. Zresztą przekonałam się, że w naszym kraju można wszystko: kraść, mataczyć, oszukiwać, wyłudzać, grozić – wszystko bezkarnie, ale jak ktoś chce po prostu spokojnie żyć, to zaraz znajdą się życzliwi, co człowiekowi zatrują życie. Już trzech sąsiadów straszyło mnie sądem, policją, czy adwokatem, a tymczasem to oni już: oszukali mnie, wyłudzili pieniądze, zastraszali mnie, grozili mi, i tym podobne. Gdzie sens, gdzie logika, a gdzie sprawiedliwość? Na każde z tych pytań odpowiedź jest jedna – brak. I jak tu się odnaleźć w takim świecie? Jak wyjść ze skóry brzydkiego kaczątka? Lepiej siedzieć w kącie i do nikogo się nie odzywać. Bo wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie.

Reklama

 Czytając ten artykuł pomyślałam też o tym, jak to było kiedy byłam małą dziewczynką. O tym, że czułam się odtrącana, że nie pasowałam do racjonalnej rodziny z moimi artystycznymi zapędami, że zawsze byłam porównywana do innych, na przykład do kuzynki, która się tak dobrze uczyła. I może to moje poczucie odrzucenia z dzieciństwa jest tylko moją projekcją, ale jest tak silne, że kształtuje moją osobowość. Chcę wciąż czegoś więcej, czegoś lepszego. Ciągle się staram i nie znoszę krytyki. Tym bardziej, że wiele osób wciąż próbuje mi udowodnić, że wie lepiej, co jest dla mnie dobre, że ja wiem o życiu niewiele, bo jestem za młoda. Ile trzeba mieć lat, żeby świat kogoś zaakceptował? Często słyszę, że „pani jest za młoda, pani jeszcze mało wie o życiu…” a skąd wiesz, kobieto, czy nie przeżyłam już więcej od ciebie? Czasami aż strach człowieka bierze jak ci ludzie mają o sobie wielkie mniemanie. Niejednokrotnie nie wiedząc o życiu, którego przecież spory kawał przeżyli, kompletnie nic. Jak tu czerpać od nich mądrość? Jak okazywać im szacunek? Szczególnie kiedy starsza pani w autobusie popycha ciężarną młodą kobietę, uderza ją w brzuch, bo ma za mało miejsca. Uczono mnie szacunku dla starszych. Ale jak uczyć innych tego szacunku, skoro rodzice czy dziadkowie sami tego dzieci nie uczą. Przykład z autobusu. Chłopak ustępuje babci miejsca, a babcia na to miejsce sadza wnuczka. Gdzie sens? Gdzie logika? Znowu nie ma. Nic więc dziwnego, że nikt już nie ustępuje miejsca ani starszym, ani ciężarnym, nie mówiąc już o tym, że mężczyźni nie ustępują kobietom. Byłam ostatnio w supermarkecie świadkiem takiego zdarzenia: pewna pani w zaawansowanej ciąży zrobiła awanturę, że kasa pierwszeństwa nie jest czynna. Panie kasjerki jakoś się przegrupowały i otworzyły tą kasę. Stwierdziłam, że w ogóle wielką żenadą i wstydem dla społeczeństwa jest fakt, że takie kasy muszą w ogóle istnieć. Wypowiedziałam to głośno, ale nikt mnie nie poparł. Dziś nikt n nikogo nie zwraca uwagi. I to jest nasz główny problem. Jeżeli każdy robi tylko dla siebie, nic dla innych, to jak ma w ogóle cokolwiek powstać. Jak przy budowie każdy sobie nakradnie, to budynek nie powstanie, prawda? Żeby coś osiągnąć trzeba działać wspólnie, dla ogółu. Jednostka nigdy nie miała i nie będzie miała siły przebicia. 

Czytając ten artykuł przypominałam sobie również moje osiągnięcia: miałam swój debiut literacki, nagrodę, skończyłam studia z dobrym wynikiem, mam męża, córkę i dalsze plany na przyszłość. Pomyślałam, że jest wiele osób, które mogłyby mi zazdrościć tego co mam. Jednak dla mnie jest to ciągle za mało. Myślę, że wyzwolenie się z brzydkiego kaczątka nie jest takie proste. To poczucie niespełnienia i chęć ciągłego udowadniania własnej wartości zawsze weźmie górę. A rozpychanie się w życiu łokciami? To też nie jest takie oczywiste jeśli się jest brzydkim kaczątkiem. Jeśli się chce udowodnić swoją wartość nie prosi się nikogo o pomoc, nikt nie może wiedzieć o wewnętrznych rozterkach brzydkiego kaczątka. A taka postawa nie sprzyja rozpychaniu się łokciami, a raczej postawie pasywnej, wycofywaniu się.

Po tych wszystkich przemyśleniach przyszło jeszcze jedno. Pocieszające. Takie poczucie mam nie tylko ja. Takich brzydkich kaczątek wciąż przybywa, bo rodzice wciąż porównują swoje dzieci do innych i stawiają im Zosię, Kasię, Damiana za wzór. Wychowując swoją córkę staram się nie popaść w ten obłęd, ale robią to za mnie inni. Mam jednak nadzieję, że moja córka nie będzie musiała bez przerwy udowadniać sobie i światu swojej wartości. Apeluję więc do matek: nie porównujcie dzieci – ani swoich, ani cudzych. To je skrzywdzi na całe życie! A potem będą miały tylko gorzej i gorzej, bo z każdym słowem krytyki wypowiedzianym w ich stronę będą popadały w depresję. A to nie będzie sprzyjało stawianiu czoła złu tego świata. To raczej spowoduje, że zamkną się w sobie i nie będą wiedziały jak wyjść z tej swojej skorupy. A skorupa twardnieje. I nie przepuszcza żadnych uczuć, żadnych słów otuchy, żadnego pocieszenia. Ile z nas może o sobie powiedzieć, że tak się właśnie czuje? Na pewno dużo. Ile dziś mamy kobiet z depresją? Ile dziś mamy brzydkich kaczątek? Odpowiedź brzmi: dużo. Za dużo. Dużo za dużo. Bierze się to na pewno ze specyfiki społeczeństwa, w którym mimo emancypacji, a może właśnie przez nią, kobieta musi stale udowadniać mężczyznom ile jest warta. Kobieta, żeby została uznana za równą mężczyźnie musi zrobić coś dwa razy lepiej i dwa razy szybciej. Musi, bo tego wymaga od niej społeczeństwo. Żeby pracowała, zajmowała się domem i rodziła dzieci i najlepiej jeszcze jakby w ogóle nie chorowała, nie brała zwolnień lekarskich, a dziecko rodziła najlepiej w pracy, tak jak Helena Modrzejewska, która urodziła niemalże na scenie i na drugi dzień po porodzie znów na niej stanęła. To, że ma się dziecko to jeszcze za mało. Trzeba mieć jeszcze pracę. I się w niej wykazywać inteligencją i polotem. Są kobiety, które się tym nie przejmują? Oczywiście, że są. Potrafią powiedzieć do męża: chciałeś panią, to rób na nią. Dziecko mają jedno, bo na więcej nie mają czasu. A na co ten czas trwonią? Na fryzjera i plotki z koleżankami. Uważają, że zostały stworzone po to, żeby leżeć i pachnieć. A ty się głupia przejmuj, że w pracy musisz coś zrobić, że dziecko zawieść na kolejne zajęcia, że dom musi być zadbany, bo cię ktoś z rodziny skrytykuje, że mężowi marzy się jeszcze jedno dziecko… A co mu do tego? To nie on nie będzie się znowu mieścił w swoje ciuchy, nie on przytyje do rozmiaru słonia, nie on będzie miał te wszystkie dolegliwości i nie on złamie sobie karierę zawodową. Nie on będzie potem musiał brać zwolnienia i zrezygnować z wielu rzeczy, bo dziecko…  Kobieta mimo wszystko, mimo emancypacji, a może właśnie przez nią, jest na straconej pozycji. Dlaczego przez nią? A dlatego, że myślenie facetów jest prymitywne. Myślą oni: chciałyście tej waszej emancypacji? No to ją macie i sobie radźcie. Tylko dlaczego nie realizują tego drugiego aspektu równouprawnienia: że facet pomaga kobiecie w domu? Bo to jest niemęskie. Bardzo męskie za to jest chowanie głowy w piasek i mówienie: chciałaś to masz i się teraz męcz. Różnica pomiędzy kobietą a facetem jest taka, że jak kobieta jest chora, to robi w domu zaległe porządki, a jak facet jest chory, to leży i umiera. A jak chorzy są jednocześnie to facet zawsze bardziej i to jemu trzeba usługiwać. I brzydkie kaczątko to robi. Niestety. I dobrze mają w życiu te kobiety, które nie przejmują się niczym. Chciałabym, żeby mnie któraś tego nauczyła, ale tego się chyba nie da nauczyć. I to bardzo boli, kiedy widzi się, że kobieta, która ma wszystko w nosie: nie pracuje, nie ugotuje, nie upiecze, nie zadba, ma w życiu tak dobrze i jest jeszcze wielbiona. I szlak cię trafia, że ty misternie składasz serwetki na świątecznym stole, a chwalą kogoś kto zrobił prostą sałatkę. Bo to jak na niego, to znaczy na nią i tak już bardzo wiele. Takie nie mają kompleksu brzydkiego kaczątka, o nie… 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy