Reklama

Gdzie jest ta miłość...?

Czy jest szansa na to że będąc w związku prawie 10 lat - On mnie kocha, skoro ani razu od niego nie usłyszałam, ani - że zależy mu na mnie, ani-że jestem tą jedyną.

Czy jest szansa na to że będąc w związku prawie 10 lat - On mnie kocha, skoro ani razu od niego nie usłyszałam, ani - że zależy mu na mnie, ani-że jestem tą jedyną.

Po skończeniu 18 roku życia wybrałam się na ukochane studia związane z medycyną. Ale historia zaczyna się nieco wcześniej. Poznałam na czacie wiosną Piotra. Pisaliśmy czasem ze sobą, ale w związku z tym,że był ode mnie starszy 16 lat nie przywiązywałam wagi do tego by chceić czegoś więcej. Mimo iż do Lublina przyjeżdzałam minimum 2 razy w miesiącu (mieszkałam 120 km od Lublina) jakoś nie miałam czasu na spotkanie z nim choć zapraszał na kawę. W końcu mając chilkę umówiłam się. Podjechał i wtedy poczuł jakieś dziwne w sobie uczucie. Mało rozmawialiśmy, dużo patrzyliśmy sobie w oczy. Spacer nad Zalewem. Kolacja. No i mój powrót. Potem seria telefonów, myśli nieprzespanych nocy. Spotykaliśmy się w miarę możliwości.

Reklama

Rozpoczełam studia o jakich zawsze marzyłam. Ale myśli o "nas" tak bardzo przeważały,że trudno było mi się nawet uczyć. Podczas jednej z rozmów zapytałam czy znajdzie dla mnie pracę w Lublinie (jego rodzina prowadziła rodzinny interes, po roku mieszkania z nim się o tym dowiedziałam). Odpowiedział TAK. Nie miałam dobrych relacji z rodzicami, spakowałam się 11 października, wziełam to co najpotrzebiejsze, a że tych rzeczy nie miałam wiele zapakowałam się w jedną niedużą torbę. Zadzwoniłam, że jutro będę. Był piękny słoneczny poranek wsiadłam w busa z paroma złotymi w kieszeni i nadzieją, ale na co wtedy jeszcze nie wiedziałam.Zostawiłam za sobą przyjaciół, rodzinę, wymarzone studia. Po przyjeździe wysłałam do rodziców telegram. Znalazłam pracę. Zaczynam nowe życie.

Nie było łatwo. Rodzina się ode mnie przez to odrówciła, przez wiele lat budowałam wszystko co zepsułam jedną decyzją.

Zamieszkaliśmy w kawalerce.

Nie wracał do "naszego" domu. Może go to przerosło tak myślałam. Siedziałam godzinami na balkonie i wpatrywałam się w samochody wyjeźdzające z zazakrętu...mijały minuty, godziny,bywało,że nie wracał do domu.

Był w separacji ze swoją byłą, ale zdarzało mu się , że usypiając swoje dziecko zasypiał i zostawał na noc u swojej "byłej rodziny".

Jak wracał nie tłumaczył się, a ja nie pytałam, bo miałam wrażenie że jestem tylko przygodą.

Rozpoczełam pracę, a wraz z nią byłam narażona na kontakt z żoną (rozwiedli się po 2 latach bycia ze mną). Wiele razy wyrzucała mnie z pracy, oczerniała przy pracownikach wyzywając od lafirynd.

Nie było łatwo. Nie miałam pieniędzy, nie miałam znajomych, nie miałam rodziny, nie miałam nawet wsparcia w Piotrze, miałam tylko nadzieję, że to wytrzymam.

Nie mając pieniędzy na komunikację miejską przez pierwszy miesiąc po kilka kilometrów chodziłam piechotą.Moim posiłkiem zazwyczaj była kasza z wody, albo jogurt. By nie myśleć o jedzeniu kładłam się spać, wtulając się wpoduszkę.

Były wyjścia do kina, wyjazdy.Były czasem wspólne noce.

Czasem czułam się jak w bajce, a czasem nie miałam siły żyć.

Po rozwodzie Piotra, zaczeliśmy chyba żyć lepiej.

Zaczeliśmy myśleć o dziecku.

Zaczeliśmy się o nie starać.

Nie byłam mile widzianym gościem w domu Piotra. Zawsze zostawałam w samochodzie, nie miałam wstępu do ich domu.

Pamiętam okres Świąt. Piotr zadzwonił do rodziców, że podjeżdzamy. Miał na głośno - mówiącym. Mama powiedziała; " tylko zaparkuj kawałek od domu, niech nikt nie zobaczy, że Ona tu podjeżdza". Zaparkowaliśmy kilka ulic dalej,Wyszedł. A mnie leciały łzy jak u krokodyla. czekałam ponad godzinę, w Święta sama w samochodzie. Do tej pory nie jestem miele widzianym gościem, zwłaszcza kiedy obie siostry są w domu. Bo jestem tą co niby rozbiła rodzinę.

Bedąc w ciąży, Piotra chyba ta sytuacja przerosła.

Zaczął spotykać się z innymi kobietami, nie wracał do domu. Na siłę brałam go do lekarza z myślą,że zmieni zdanie i się nami zaopiekuje. Taszcząc zakupy na 4 piętro (nie mieliśmy windy) nie raz miałam łzy w oczach, nie przez to, że nie mam siły, tylko przez to, że nie mogę na niego liczyć, że nie ma go przy mnie kiedy potrzebuję choćby kubka wody.

Urodziłam.

Było w miarę dobrze. Bywały niemiłe sytuacje ze strony jego byłej żony, ale i do dziś potrafi zatruć nam życie.

Z wielu sytuacji do dziś rezygnuję by nie było kłótni.

Są tez i miłe chwile.Razem wyjezdzamy w góry, nad morze, chodzimy na spacery, czy zabieramy synka wpólnie na pizzę czy lody. Mało rozmawiamy jak pojawiają się problemy- On woli nie wrócić do domu niż spróbować rozwiązać problem. Ze względu na dziecko czasem ustępuję - wiedząc,że nie ma racji.

Niedługo minie 10 lat jak jesteśmy ze sobą. Nie jesteśmy małżeństwem. Nigdy nie usłyszałam "kocham Ciebie", nigdy  nie było słów-zależy mi na Tobie.

Czy jestesmy ze sobą z przyzwyczajenia, czy tylko po to bo łączy nas dziecko...?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy