Reklama

Historia o człowieku

Postanowiłam opowiedzieć Wam historię o człowieku, który mimo przeciwności losu nie poddał się i nauczył się żyć ze swoją niepełnosprawnością. Mowa jest o moim partnerze życiowym, Sławku, który od 3 lat jest także ojcem naszej kochanej córeczki Julii

Postanowiłam opowiedzieć Wam historię o człowieku, który mimo przeciwności losu nie poddał się i nauczył się żyć ze swoją niepełnosprawnością. Mowa jest o moim partnerze życiowym, Sławku, który od 3 lat jest także ojcem naszej kochanej córeczki Julii

Dzień dobry! Postanowiłam opowiedzieć Wam historię o człowieku, który mimo przeciwności losu nie poddał się i nauczył się żyć ze swoją niepełnosprawnością. Mowa jest o moim partnerze życiowym, Sławku, który od 3 lat jest także ojcem naszej kochanej córeczki Julii. Ale od początku...
Sławka poznałam, gdy miałam 16 lat, on miał 17. Najpierw przyjaźniliśmy się, potem zaczęliśmy się umawiać na randki. Zakochaliśmy się w sobie. Wspólnie spędzone wakacje, wyjścia do kina, spacery. Aż tu nagle... zdarzył się wypadek, Sławek skoczył do wody na główkę, do zbyt płytkiej wody, jak się okazało.Nie ruszał rękami i nogami, potem wróciła sprawność rąk, ale nóg już niestety nie. Mieliśmy jechać tego lata na wakacje rowerami...chyba tego najbardziej mu byo żal. Lekarze orzekli: wózek inwalidzki. Potem rehabilitacja, turnusy wzmacniające pracę mięśni. Trwało to kilka miesięcy.
Sławek nie załamał się, nie płakał, nie użalał. Zrozumiał, że musi nauczyć się żyć ze swoim kalectwem. Początki były trudne, ze wszystkim, z jedzeniem, z ubieraniem, myciem, przesiadaniem na wózek, ale bardzo szybko opanował te umiejętności. Byłam z nim, choć miałam chwile zwątpienia, czy dam radę być z człowiekiem, który jest skazany na wózek, że z tylu rzeczy będę musiała zrezygnować. Miałam wtedy 18, a on 19 lat. Kończyłam szkołę średnią i zdawałam maturę, i ciągle chciałam z nim być. Potem studia, praca i wkońcu zapragnęliśmy razem zamieszkać, mieć swój własny kąt. Chcieliśmy się wyprowadzić z rodzinnego miasta, zamieszkaliśmy we Wrocławiu, gdzie studiowałam. Rodzice, którzy na początku byli przeciwni naszemu związkowi, zrozumieli w końcu, że pragniemy siebie, że nie możemy bez siebie żyć. Dużo im zawdzięczamy, bo to oni nam pomogli finansowo w zakupie mieszkania w nowym budownictwie, wzięli pożyczki na wyposażenie naszego gniazdka. I tak mieszkaliśmy 8 lat, pracowaliśmy - ja w szkole jako nauczyciel, on znalazł pracę na komputerze, a za zarobione pieniądze urządzaliśmy mieszkanie, podróżowaliśmy... aż tu nagle zaczęło nam czegoś/kogoś brakować. Lata leciały, już mieliśmy po trzydziestce, zapragnęliśmy dziecka, własnego.
I udało się, zaszłam w ciążę, urodziłam wspaniałą, zdrową i pełną energii do życia córeczkę. Tatuś zwariował na punkcie Julci i pomaga mi jak może. Ogląda z nią bajki, karmi kaszką, robi soczek, wymyśla zabawy i uczy słówek. Córeczka mówi "tata" i całuje go mocno. Myślę,że córcia wniosła do naszego życia wiele radości, bo jak mówimy: było za spokojnie, za czysto, za idealnie. Teraz porządki mogą poczekać, bo najważniejsza jest nasza Julcia. Teraz jesteśmy rodziną i to jaką! Może wśród czytelniczek są mamy, które są w podobnej sytuacji, pozdrawiam je gorąco i życzę wszystkiego dobrego, ponieważ niepełnosprawność to nie koniec świata i można z tym żyć. Agnieszka z Wrocławia.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy