Reklama

Jak zabić męża

Z przymrużeniem oka :-)

Z przymrużeniem oka :-)

W obecnych czasach zaplanowanie morderstwa doskonałego jest raczej niemożliwe. Zwłaszcza, jeśli ma dotyczyć własnego męża. Ale na szczęście tylko raczej...

Przeczytawszy z kilka setek krwawych kryminałów, wszelkie porady z internetowych blogów i ufna we własne siły, przystąpiłam do opracowywania szczegółowego planu. Oczywiście udział osobisty wykluczyłam z góry, bo w końcu po to organizowałam całą tą imprezę, by zainkasować wysokie ubezpieczenie. To miało się nazywać brak motywu. Zaczęłam zatem z zapałem prać jego śmierdzące skarpetki, a uprasowane gacie składać równo w kosteczkę. Nie obeszło się też od przygotowywania codziennych posiłków, choć jak żyję nie znoszę pitraszenia w kuchni. To śniadanko po francusku, to trzydaniowy obiadek z pysznym tfu, deserkiem. Przed znajomymi zaczęliśmy w końcu uchodzić za małżeństwo doskonałe. Doszło do tego, że po jego powrocie z pracy czekałam z kapciami i gazetą przed drzwiami. Gdybym miała ogon to z pewnością jeszcze bym nim merdała...

Reklama

Podobało się cholernikowi na tyle, że czasem łaskawie zaproponował mi wspólne wypicie piwka.

Kontynuowałam więc obmierzłe czynności umilając je sobie słodkimi planami zemsty i wizją tortur zadawanych "ukochanemu". Najlepiej wychodziło mi to przy prasowaniu męskich koszul, a już na całego rozkręcałam się przy cerowaniu kalesonów.

Punkt pierwszy mojego planu mogłam więc uznać za wykonany.

Ponieważ notorycznie brakowało mi pieniędzy nie mogłam skorzystać z usług zawodowego czarodzieja, a nawet z wynajęcia jakiegoś trzeciej kategorii szamana z czarnego rynku. Tacy za dużo sobie liczyli. Z kolei z tymi bez licencji bywało różnie. Niedouczeni byli i zamiast upragnionej zbrodni mogli zafundować stałe kalectwo. A w takim wypadku pranie skarpetek i cerowanie gaci miałabym dożywotnio zapewnione. Brrr...

Kupno podręcznika "Czary dla opornych i mało uzdolnionych" nic mi nie dało, widocznie nawet w tej kategorii się nie mieściłam. Laleczkę voodoo z zaszytymi włosami ukochanego mężusia mogłam nawet pokroić i spalić, efektu żadnego nie było.

Powoli ogarniała mnie prawdziwa rozpacz. Nie było rady. Musiałam dokonać tego własnymi rękoma w zaciszu domowym, używając tak pospolitych narzędzi jak nóż kuchenny i siekiera. Trucizna wydawała mi się zbyt łagodnym sposobem. Na samą myśl o plamach, które potem trzeba będzie czyścić już robiło mi się słabo. Problem z ciałem odpadał, zakopałabym w ogródku, miejsca wystarczyłoby na cały tuzin trupów, a na górze zasadziłabym świąteczne drzewko. Już nawet kupiłam sadzonkę świerka syberyjskiego. Za kilka lat można by go było wyciąć na gwiazdkę, korzyść byłaby podwójna.

Cóż było robić? Z rezygnacją zaczęłam ostrzyć moje narzędzia pracy, każdego dnia po troszeczku, aby nikt się nie zorientował w moich poczynaniach.

I wtedy właśnie natknęłam się na TO ogłoszenie. Było małe i niepozorne, niemal niezauważalne wśród wielkich i krzykliwych haseł innych reklamodawców.

"Mała firma z sąsiedniej galaktyki poszukuje chętnych do testowania rynku ziemskiego i wypełniania ankiet. Mile widziane osoby bez doświadczenia. Jeśli chciałbyś pracować w międzyplanetarnej korporacji specjalizującej się w popełnianiu drobnych przestępstw - zgłoś się do NAS! Potrzebujesz mordercy, włamywacza, polityka? Tylko u nas wynajmiesz go zupełnie za darmo w zamian za rzetelne wypełnienie ankiety. Szeroki wachlarz usług, obsługa prawna i solidność - to dewiza naszej firmy!"

To było jak nieoczekiwany dar niebios, choć one same z pewnością nie chciałyby mieć nic wspólnego z moimi planami. Spisałam więc numer wideofonu pilnując starannie, aby nie wpadł przypadkiem mojemu mężowi w oko. Nazajutrz przystąpiłam do realizacji szatańskiego planu.

Połączenie uzyskałam bez trudu i z biciem serca czekałam na obraz. Moim oczom ukazał się dziwaczny niebieski ludzik w obcisłym, srebrzystym kombinezonie. Jego wyłupiaste oczka przywodziły na myśl ślimaka, nos wyglądał jak rozpłaszczony kartofel, a grdyka drgała nerwowo w takt słów, które wypowiadał.

– Firma PoObcemu. Witam i w czym mogę służyć?

– Eee... To jest, również witam. Ja z ogłoszenia.

Zerknął na kartki, które przed nim leżały.

– Z ogłoszenia na testowanie ziemskiego rynku?

– Tak. – Czułam się coraz bardziej nieswojo, bo jedno jego oko czytało notatki, a drugie złowieszczo łypało wprost na mnie. W końcu musieli dbać o wizerunek. Ale ponieważ byłam bardzo, ale to bardzo zdesperowana nie przerwałam połączenia, tylko czekałam na wyjaśnienia ze strony ufoludka.

– Hm... Dobrze. Skieruję do pani naszego przedstawiciela handlowego. On uzgodni z panią szczegóły i przekaże warunki umowy. Życzę miłej współpracy.

Pstryknął i obraz z ekranu zniknął. Drgnęłam nerwowo, gdy rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Trzeba przyznać, szybcy byli, pomyślałam zerkając przez judasza. Oczywiście przed moimi drzwiami stał niebieski ludzik z wyłupiastymi oczyma, tylko zamiast tego srebrnego opakowania miał zwykły ziemski garnitur w krzykliwym ceglastym kolorze i różowy krawat. Gustu to ci kosmici nie mieli za grosz.

Delikatnie uchyliłam drzwi.

– Ja z firmy PoObcemu. Gerard Ksut do usług – przedstawił się, nieznacznie sepleniąc.

– Witam. Proszę wejść. – I czym prędzej wpuściłam go do środka, aby jakiś sąsiad przypadkiem nie zaciekawił się, co ten mały niebieski wypłosz o gruszkowatym łbie robi na moim ganku.

Posadziłam go w ulubionym fotelu mojego męża i szybko pobiegłam do kuchni, przykręcić gaz pod garnkiem z ziemniakami. Ładnie by mi się dostało gdyby na obiad były przypalone kartofle. Potem wróciłam i usiadłam naprzeciwko ufoludka.

Ponieważ cisza przedłużała się, a on nic nie mówił, tylko gapił się na mnie, chrząknęłam i podałam mu malutką fotografię.

– No więc to jest obiekt do likwidacji. Słowem: mój mąż.

– Nasze usługi obejmują wszelkie metody: od średniowiecznych tortur po działania sił naturalnych...

Brutalnie mu przerwałam.

– Preferuję dużą siekierę i ostry nóż. Ewentualnie walec drogowy.

– Krwawa z pani niewiasta – powiedział w zadumie, skrzętnie notując coś w małym notesiku, który wyjął z kieszeni. – Termin dowolny?

– Oby jak najszybciej – mruknęłam ponuro, mając pełną świadomość góry gaci i skarpet, które zalegały na podłodze łazienki. I opłakanego stanu własnych finansów...

– Jutro?

– A dacie radę?

– Jesteśmy profesjonalistami – z lekka się nadął jakby urażony. – Podpiszemy tylko niezbędne dokumenty i możemy działać.

– Nie spytacie o powód?

– To już nie nasza sprawa, może pani nawet go nie mieć, nie ingerujemy w prywatne sprawy naszych kontrahentów. Ot, na przykład do niedawna pracowałem nad dużą sprawą, trzeba było zestrzelić pewien samolot z ważnymi osobistościami. Poszło nadzwyczaj gładko, zleceniodawca był bardzo zadowolony.

– Zaraz, zaraz! – Poczułam, że robi mi się gorąco. – A jak wyglądał ten zleceniodawca? Podobny do pana? – podpytałam, obłudnie trzepocząc rzęsami.

– Nie, skądże. Kawał chłopa, wąsik na Hitlera, okularki, sygnet z herbem, siwawy... Jakaś ważna szycha obecnie i wszystko to nam zawdzięcza, więc widzi pani jaką skuteczność mamy. Taki oszołom mu towarzyszył, rozczochrany z kompleksem pijaka, też podobno znana persona. Niestety z wariatami się nie układamy, więc zlecenia od tego drugiego nie przyjęliśmy.

Milczałam, a w głowie myśli galopowały mi jak szalone. Jeśli moje podejrzenia były słuszne - kurza jego twarz – to mieli faktycznie stuprocentową skuteczność.

– To jak, jest pani zdecydowana skorzystać z naszych usług?

– Oczywiście.

– Mamy już ustalony obiekt i termin, metoda możliwie krwawa?

Skinęłam głową, bo emocje sprawiły, że miałam zbyt ściśnięte gardło. W końcu byłam tak blisko celu...

– Teraz wyjaśnię, na czym polegają pani obowiązki. Oto nasza ankieta. – Podał mi różowy druczek formatu a4. Nie wiem skąd brało się to ich upodobanie do tego koloru, dobrze że chociaż napisy były czarne, a nie ceglaste jak jego garnitur. – Wypełni ją pani zaraz po wykonaniu przez nas zlecenia. Potrzebujemy także podpisu gwarantującego nam prawo do wykorzystania zdjęć i filmu z przebiegu morderstwa.

Bez słowa podpisałam kolejny różowy arkusik.

– A co z policją? – odważyłam się ostrożnie zapytać. – I z ciałem?

– Proszę się nie martwić, bierzemy pełną prawną odpowiedzialność za zlecenie. Co do ciała, wystrzelimy je w przestrzeń kosmiczną w kierunku najbliższej czarnej dziury, nie pozostanie po nim nawet najmniejszy ślad. Pogrzeb odbędzie się oczywiście pro forma. Bez zbędnych pytań i formalności dla pani.

Żal mi się zrobiło moich planów dotyczących zakupionej sadzonki świerku, na takim naturalnym nawozie urósłby rekordowy, ale cóż... Umowa to umowa.

– Niech będzie czarna dziura.

Ufoludek uśmiechnął się szeroko. W jego zamiarze z pewnością miało to obrazować serdeczność i uprzejmość, ale na mnie uczyniło takie wrażenie jakbym siedziała naprzeciwko tygrysa ludojada. Wzdrygnęłam się nerwowo, z trudem opanowując chęć ucieczki.

– Proszę, oto kopia podpisanego przez nas porozumienia. Po odbiór ankiety zgłoszę się jutro. Dostanie też pani od nas płytę cd z fotkami i filmikiem - to taki mały gratis od firmy.

Jeszcze raz uśmiechnął się szelmowsko, mrugnął wyłupiastym oczkiem i zniknął. Stało się to tak nagle, że nie zdołałam opanować zaskoczenia. Długo siedziałam w fotelu milcząc, potem z ciekawością przystąpiłam do czytania różowego druczku, który miałam wypełnić.

Mój mąż wrócił z pracy, jak zwykle zjadł obiad, a potem zniknął w swoim gabinecie zabierając ze sobą filiżankę kawy i gazetę. I tylko to znalazłam następnego dnia, plus jeden kapeć, który niedbale leżał pod biurkiem.

Wzruszywszy ramionami i cisnąwszy ścierkę w kąt pokoju, usiadłam by spokojnie wypełnić ankietę. Ponieważ ogarniająca mnie euforia musiała jednak znaleźć jakieś ujście, to śpiewałam sobie przy tym przyjemnym zajęciu, rzewne kawałki o miłości. Pytań było około setki, ale krótkich i zwięzłych. Bez problemu dotarłam do końca i złożyłam zamaszysty podpis pod całością.

Nazajutrz milczący ufoludek odebrał ode mnie wszystkie dokumenty. Tylko zapomniał wręczyć mi obiecane cd z filmikiem, ale co tam. Świat był piękny, ja wolna, a mój ukochany na wycieczce kosmicznej z biletem w jedną stronę...

I nigdy bym nie przypuszczała, że podły los znów spłata mi figla.

Policja się nie czepiała, pogrzeb odbył się jak należy, nawet troszkę popłakałam - głównie ze szczęścia, ale tego to już nikt się nie domyślił. Trochę ciekawiło mnie jak te ufoludki dały sobie radę z naszą biurokracją i brakiem ciała, ale potem machnęłam ręką i przestałam się przejmować szczegółami.

Towarzystwo nażarło się na stypie do syta i rozeszło po domach. Nieszczęśliwej wdowy nikt nie podejrzewał, więc pełną piersią zaczęłam nowe życie. Oczywiście najpierw zainkasowałam ubezpieczenie za mego eks.

Toteż nic dziwnego, że otwierając pewnego dnia drzwi, za którymi ujrzałam eks- męża (nie)boszczyka, o mało sama nie padłam trupem na miejscu. Obszarpany i brudny był niemiłosiernie, ale niewątpliwie żywy...

– Co się stało, nie poznajesz mnie – zabrzmiał radośnie jego głos. – Aż tyle czasu chyba nie minęło?

Milczałam, bo nagła słabość zmusiła mnie do oparcia się o futrynę drzwi.

Cmoknął mnie w policzek i przesunąwszy na bok, wszedł do środka.

– Jak miło znów być w domu. Wyobraź sobie, jaka niesamowita przygoda mnie spotkała.

Aha... Przygoda? Nawet czarna dziura go nie chciała i wypluła czy co?

– Takie śmieszne niebieskie ludziki mnie porwały i już miały rąbnąć ogromną siekierą, gdy zawył jakiś głośnik i wszyscy zamarli. Słuchali i słuchali, a potem uprzejmie postawili mnie na nogi, rozwiązali i wytłumaczyli, że ich firma zbankrutowała. Właśnie windykacja im wjechała na teren i zawiesiła działalność. Potem teleportowali mnie z powrotem na Ziemię, tylko tyci się pomylili i wylądowałem w Moskwie. Trochę mi zajął ten powrót do domu, ale oto jestem! Prawda, że to wspaniałe kochanie? A teraz zrób mi kawki, przyszykuj gorącą kąpiel i skocz do sklepu po piwko i świeżą gazetkę.

Pogwizdując zniknął w głębi domu. Cholerni kosmici, pomyślałam. Nawet na nich nie można polegać. Zgrzyt moich zębów rozniósł się echem po korytarzu. Gdzieś w oddali usłyszałam szum prysznica i wesoły śpiew eks (nie)boszczyka.

– Niedoczekanie twoje – wysyczałam przez zęby. Jak nie czarna dziura to dołek w ogródku...

Poszło mi szybko i sprawnie. Trochę się umęczyłam przy kopaniu, ale za to plam do czyszczenia miałam niewiele, bo większość spłukałam bieżącą wodą. A na górze posadziłam upragniony świerk...

Myślicie, że to koniec? Ależ skąd.

Na czarnym rynku kupiłam najnowszą wersję bomby wodorowej i wysłałam tym niebieskim skubańcom w prezencie. Niech wiedzą, co znaczy ludzka wdzięczność!

Teraz w wolnych chwilach podziwiam nocne niebo, a zwłaszcza świeżo co powstałą supernową w sąsiedniej galaktyce...

I przestałam kupować te cholerną gazetę.

Życie znów jest piękne!

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy