Reklama

Pewnego dnia

Podobno najtrudniej jest zacząć. Dobre sobie! Co to za problem wpaść na pomysł, na chwilę uwierzyć, że jego zrealizowanie jest możliwe i przystąpić do dzieła? Żadna sprawa. Do tego wystarczy jedna dobra chwila. Coś błyska w głowie, nagle wszystko staje się oczywiste - nie możemy pojąć jak to możliwe, że dotąd na to nie wpadliśmy - to przecież jest tak proste... I z góry wiadomo, że TO, WŁAŚNIE TO, będzie lekarstwem na wszystko co nam właśnie tak okrutnie w tym przereklamowanym życiu doskwiera. Człowiek przez pół nocy kręci się w łóżku rozmyślając o tym jak to będzie za miesiąc, rok, dziesięć lat, gdy już wszystko się uda. Wyobraźnia podsuwa coraz to bardziej fantastyczne sceny - oto jestem piękna, niezależna, samowystarczalna, popularna, pożądana, mam klasę, mam dystans do siebie, do ludzi, do świata, interes kręci się sam, kasa leży na koncie, dzieci się ciągle uśmiechają i doprawdy nie mogą się nadziwić, że to ja, właśnie ja jestem akurat ich matką! I nawet myśl o tym, że ich ojcem nie jest niestety najlepszy piłkarz świata, nagle jakby przestała być dokuczliwa HA! Mogę wszystko! TADAM!

Reklama

Niestety, nadchodzi poranek. O dziwo dzień wstaje jak zwykle za wcześnie. Jestem niewyspana. Spóźniona. Dzieciaki niezadowolone, bo wcześnie, bo zimno, bo im się nie chce. Jeść nie będą. Czesać się nie lubią. Robię co do mnie należy. Spodnie odstają. Naprawdę wcale nie chodzi o to, że tego nie lubię. Po prostu nie mogę pojąć, skąd się tu do licha wzięłam???

Mimo wszystko w głowie ciągle kołacze ten sam plan, choć uczciwie mówiąc, w świetle słońca wydaje się mniej błyskotliwy... No ale dobra - nie można tak po prostu się poddawać. Wypada chociaż zacząć. Zacznę, ale za chwilę, bo teraz coś pilnego w pracy. Później w domu. Później w szkole. Później w przedszkolu. Dzień mija.

To dziwne, ale każdy plan w świetle nocy wydaje się zwyczajnie lepszy - więc jeszcze raz - zacznę od tego, że wszystko dokładnie przemyślę. Jak wiadomo, myślenie ma przyszłość i zawsze jest mile widziane.

Myślę i myślę i jestem już zwyczajne PEWNA, że to najlepszy plan na świecie. Musi się udać. Zasypiam upojona sukcesem, który już niedługo stanie się moim udziałem.

Ile to może trwać? Tydzień? Miesiąc? Rok? Aż trudno w to uwierzyć, ale może nawet i dwa lata albo trzy.

A gdy rozpoczęcie realizacji jest już tuż, tuż, bo nadszedł naprawdę ten jeden jedyny idealny moment i wszystko jest już przemyślane tak bardzo, że bardziej się nie da, w końcu ZACZYNAM.

Ale już od samego początku coś idzie nie tak.

Nie rozumiem tego - co może naprawdę znaczyć: "nie kocham", "jestem nieszczęśliwy", "nie widzę sensu", "jestem zmęczony", "nie wiążę z tobą przyszłości"? To proste słowa, ale co one tak naprawdę znaczą dla mnie?

Pewnie tyle, że, O IRONIO!!!, teraz dobrego momentu już nie będzie. Teraz już tylko płacz, strach i łzy. Znaczą też, że najgorsze co można zrobić, to komuś zaufać. No i jeszcze tyle, że niczego nie można odkładać na później. I że czasami najgorszy moment jest najlepszym ze wszystkich, bo gdy człowiek nie ma innego wyjścia, to po prostu bierze się do roboty. Dlatego dziś wiem, że pewnego dnia mój pomysł zostanie zrealizowany. Bo jest naprawdę dobry i nie potrzebuje idealnego momentu.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy