Reklama

Pewnego dnia... bez happy endu?

Zamknęła się w łazience i cicho płacze. Na tyle cicho, by nikt nie usłyszał – jeszcze On i One powiedzą, że beksa, że się mazgai, a przecież spaliła tylko głupią bluzkę żelazkiem.  Nigdy jej zresztą nie lubiła i On też jej nie lubił. Ale nie o to chodzi, nie o bluzkę. Chodzi o to, że tysięczny raz z rzędu wstała przed Nim i Nimi. Przygotowała śniadania i kanapki do szkoły (On jada lunche i brunche z kolegami na mieście). Dla siebie już nie miała czasu nic przygotować, a przecież ona obok swojego biura nie ma ani „miasta”, ani nawet sklepu, o lunchu już nie wspominając. To nic, nauczyła się zapijać dzienny głód kawą i zapalać papierosami (w domu nie pali, On nie lubi). W pracy jak zawsze pod górkę, szef kontroluje, siedzi nad głową, a tu One cały czas dzwonią, raz jedno raz drugie – że był sprawdzian, że kolano rozbite,  że zjadło obiad, że…. Znowu minus u szefa. Pewnie jutro trafi na dywanik, w tym tygodniu jeszcze jej tam nie było. Po pracy zakupy, krawcowa, poczta, apteka i to wszystko w ekspresowym tempie. On musi od razu po pracy zjeść porządny obiad, a Ona musi go ugotować bo On nie toleruje kupnych („Po to mam żonę, żeby obiady jeść domowe”). A jeszcze One – trzeba zawieźć na taniec, angielski, szermierkę, hiszpański, do koleżanki, do kina, na zakupy… I już kolacja, też własnoręcznie przygotowana, idealna – nie za lekka, nie za ciężka, czasem na ciepło, ale zazwyczaj nie. No i zmywanie, pranie, prasowanie… I dzisiaj ta nieszczęsna bluzka! Teraz Ona siedzi w łazience , On i One nawet się zainteresowali. Choć jakby trochę tak – Ono mówi, że nie ma szklanki na sok. Poruszenie i pretensje – gdzie są te cholerne szklanki na sok? Ona się waha – wychodzić czy nie, przecież wie gdzie są szklanki. Wychodzi, podaje, problem zażegnany. Ale nie u Niej. W Niej cos pęka. „Będę twarda!  Nie chcę więcej usługiwać  nikomu!” Nie kończy prasowania, choć i tak jej rzeczy zawsze są ostatnie, więc nikt nie zauważa początku Jej buntu.

Reklama

Nowy dzień przynosi pierwszą zmianę – nie wstaje pierwsza, nie szykuje śniadania i kanapek. Obudziła się tak jak reszta, wyszła z łóżka nawet trochę później.

- Gdzie kanapki?

To pierwsze co usłyszała.

- Nie ma. Jak zrobisz to będą, jak nie zrobisz to nie – mało elokwentnie, ale jednak buntowniczo odpowiedziała Ona.

- Jak to „jak zrobisz”? Ja mam zrobić? Ja się spieszę do szkoły, przecież to ty (tak, z małej litery) robisz kanapki, to twoje zadanie, dlaczego mnie do tego zmuszasz? Taaaaatoooo!

No to się zaczęło.

Lepiej szybko się spakować i wyjść. Wyszła. I odjechała, równie szybko.

W pracy telefon nie dzwonił. Pewnie One się obraziły, a On nie ma czasu do niej dzwonić w ciągu pracy. Zresztą po pracy równie rzadko się do niej odzywa. Do Nich też. Ona jest jego robotem domowo-kuchennym, One wymaganym przedłużeniem rodu. Tyle.

Nie zrobiła zakupów, nie pojechała do apteki, zamiast tego poszła na kawę. Woli nie myśleć, co się dzieje w Domu. Czwartek – hiszpański po drugiej stronie miasta i pływalnia. Dzisiaj trzeba było kupić nowy czepek. Telefon dzwoni, nie odbiera.

Czy była szczęśliwa tym swoim buntem? Nie, raczej nie. Bardziej denerwowała się swoją niezależnością. I miała potworne wyrzuty sumienia – w końcu jednak i One i On razem z nią tworzą Rodzinę. Bunt minął, pozostał niesmak i dwutygodniowy ostracyzm, wykluczenie, męcząca cisza. Ale też i spokój i pewność. I pytanie: może to zniewolenie, ta jej klatka, to tak naprawdę jest jej definicja szczęścia?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy