Reklama

Przekleństwo stanu wolnego.

Odkryłam jedną z ważkich przyczyn, dla których bycie singlem może niezwykle utrudnić życie.

Otóż dziś w centrum śródstopia wbiła mi się drzazga. Skutecznie uniemożliwiło to wdzięczne paradowanie po firmie w nowiutkich czółenkach z Ryłka. Zamiast tego uprawiałam kuśtykanie do złudzenia przypominając klacz z krzywo podbitą podkową. Trawiąc z trudem przełknięty wstyd, po powrocie do domu zabrałam się za badanie przyczyny mej hańby. W przypływie chirurgicznego instynktu postanowiłam ukrócić cierpienie za pomocą igły bez nitki i paru kropel wody utlenionej. Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana niż mi się na początku wydawało. Aby umieścić śródstopie w polu dostatecznego widzenia (blisko oczu i pod odpowiednim kontem), musiałam najpierw wykonać kilka ćwiczeń rozciągających. Nie dały one jednak spodziewanego rezultatu, gdyż wciąż nie potrafiłam zmniejszyć półmetrowej odległości stopy – oczy. Zaczęłam więc na oślep grzebać igłą w śródstopiu, kontrolę nad sprawą powierzając zaufanemu instynktowi samozachowawczemu. Audyt się  tym razem chyba nie powiódł, gdyż ciężar ciała opierając na jednej stopie i jednej pięcie, wyznaczyłam strużką krwi drogę do łazienki. Oprócz wyżej wspomnianego, niefortunny zabieg skutkował również skurczem w lewej łydce (tej od drzazgi), bólem krzyża od nachylania się, poranionym igłą palcem prawej ręki i czterdziestoma minutami zmarnowanego czasu. Jutro biorę L4 i jadę na pogotowie z nadzieją, że znajdzie się tam jakiś utalentowany chirurg, którego oczom będzie bliżej do moich stóp.

Reklama

I pomyśleć, że gdybym z uporem maniaka nie trwała w stanie wolnym, wielce prawdopodobne, że miałby mi kto wyjąć drzazgę ze śródstopia. Wielce jednak również prawdopodobne, że za ten gest miłosierdzia ów dobroczyńca oczekiwałby śniadań do łóżka przez następną dekadę. Wolę zatem liczyć na bezinteresowną pomoc specjalisty. Zus się zajmie jego śniadaniami.   

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy