Reklama

50 twarzy pożądania

Na fali popularności filmu o "50 twarzach Greya" pisało wielu... Choć z niecierpliwością czekałam na premierę i widziałam film kiedy tylko stał się dostępny, nie pisałam o nim od razu. Opinii jest wiele - jedni są zachwyceni, inni rozczarowani, a ja jestem zadowolona. Nie spodziewałam się cudów i ich nie zobaczyłam. Naprawdę dobrych scen w całym filmie jest zaledwie kilka, fabuła nie zachwyca, a aktorzy nie powalają swoją charyzmą... Mimo to zaliczam ten film do udanych.

Na fali popularności filmu o "50 twarzach Greya" pisało wielu... Choć z niecierpliwością czekałam na premierę i widziałam film kiedy tylko stał się dostępny, nie pisałam o nim od razu. 
Opinii jest wiele - jedni są zachwyceni, inni rozczarowani, a ja jestem zadowolona. Nie spodziewałam się cudów i ich nie zobaczyłam. Naprawdę dobrych scen w całym filmie jest zaledwie kilka, fabuła nie zachwyca, a aktorzy nie powalają swoją charyzmą... Mimo to zaliczam ten film do udanych.

Gdybym oceniała go tuż po pierwszym obejrzeniu moja recenzja byłaby słaba, ale kiedy obejrzałam go drugi raz i całość ułożyła się w mojej głowie, spojrzałam na film z dystansem i mniejszymi emocjami, i doszłam do wniosku, że nie jest tak źle jak na początku myślałam. Osobiście uważam, że książkowa trylogia splatająca losy Christiana i Anastazji o wiele lepiej przemawia do wyobraźni niż film, ale on również jest wart obejrzenia.

Ciekawym jest zjawisko, że choć film opowiada historię dwojga zakochanych ludzi, przeważającą część publiczności stanowią kobiety. Samotne kobiety dominują zdecydowanie nad parami. Kobiety w naturalny sposób utożsamiają się z Anastazją szukając jednocześnie odrobiny Christiana w swoich partnerach. Co jednak zrobić jeśli do Anastazji nam daleko, a Christiana próżno szukać w naszym partnerze? Przypuszczam, że większość kobiet biegnących ochoczo do kina z przyjaciółkami nie jest singielkami, ale mimo to wolą one oglądać "50 twarzy..." bez swojego mężczyzny. Może wynika to z poczucia wstydu i zażenowania odważnymi scenami, które choć fascynujące balansują na granicy przyzwoitości, którą z jednej strony pragniemy przekroczyć, a z drugiej obawiamy się posądzenia o bezwstydność. Cudownie byłoby być niegrzeczną dziewczynką u boku demona seksu, ale skąd wziąć na to odwagę, że o umiejętnościach nawet nie wspomnę. Film i książka stawiają poprzeczkę wysoko, a jak ma się to do rzeczywistości, która nie jest aż tak namiętna i pełna pożądania. Jestem pewna, że premiera filmu zbiegła się z rekordową sprzedażą "Kamasutry", co z kolei przyczyni się do kolejnego wyżu demograficznego.

Reklama

U mnie większy rumieniec wywołuje książka, która oddziałuje na wyobraźnię  pozostawiając sporą dowolność dla interpretacji. Cały urok nie polega wyłącznie na pokazaniu satysfakcjonującego seksu, którego każdy pragnie, ale na zaznaczeniu erotycznego napięcia i energii jaka krąży między bohaterami. Zbudowanie scenariusza na podstawie drobnych gestów, powłóczystych spojrzeń i kilku kluczowych słów jest tym co cenię. Podoba mi się, że Anastazję i Christiana poza oczywistym pożądaniem łączy również zaufanie i subtelne porozumienie dusz. On skrzywdzony i zalękniony choć z pozoru odważny i bezwzględny, i Ona: skromna szara myszka żyjąca w swoim bezpiecznym świecie. Oboje inni od innych, oboje szukający czegoś wyjątkowego, odnajdują się i już nie potrafią żyć bez siebie. Oni nie chcą żyć bez siebie. Wydaje się, że to Christian bardziej pomaga Anastazji, ale w wielowymiarowym aspekcie to ona ratuje jego - prozaicznie, ratuje go przed jego własnymi demonami. Uniwersalne sedno sprawy tkwi w odnalezieniu swojej drugiej połówki i świadomości, że do szczęścia niczego więcej nie potrzeba. Osoby, które oburzają się na seksualne bezeceństwa jakie wyczyniają bohaterowie, powinny bez zbędnych emocji przeczytać książkę lub obejrzeć film żeby osobiście się przekonać o romantycznych podstawach całej historii. Uczucia i emocje są tym co spaja fabułę i daje nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Jeśli dwóm osobom na sobie zależy nie może zabraknąć między nimi swojego rodzaju przyciągania zwanego potocznie chemią. Jeśli do tego dodamy płomienny seks to otrzymamy doskonałe porozumienie dusz i ciał.

Moim skromnym zdaniem filmowy Christian jest zbyt beznamiętny i opanowany, a Anastazja daleko bardziej infantylna niż wskazywałaby sytuacja w jakiej się znalazła. Pod tym względem film mnie rozczarował i w głównych rolach widziałabym innych aktorów. Jedyne co na pewno mnie nie rozczarowało to ścieżka dźwiękowa, która czyni cuda i podbija serca. Słysząc Ellie Goulding i jej "Love Me Like You Do" mam ochotę kolejny raz wrócić do filmowego świata...

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy