Reklama

Walentynki z rudą bestią

Pozwalam sobie opublikować wspomnienie walentynkowe mojego męża, oczywiście za jego zgodą.

Pozwalam sobie opublikować wspomnienie walentynkowe mojego męża, oczywiście za jego zgodą.

Moją ukochaną poznałem zupełnie przypadkiem, w dośc rozrywkowym okresie swojego życia. W barze pełnym lasek wybuchajacych nienaturalnymi salwami śmiechu jej milczenie i lekko kpiący uśmiech zwrócił moją uwagę. O zdobycie jej numeru telefonu musiałem zawalczyć bo nie szastała nim na lewo i prawo, co tylko mnie zmotywowało. Potem zaczął się okres spotkań, randek i... trzymania za rączkę.

Za punkt honoru postawiłem sobi, że pierwsze walentynki będa wyjątkowe. Kumple biegali w poszukiwaniu świeczek, mama dobierała serwetki a ja szalałem w kuchni. Szalałem dosłownie bo risotto się przypaliło, brat pożarł pieczołowicie przygotowywany przezemnie deser a do tego nienawidzę zmywania. Na szczęście dewolaje wyszły perfekcyjne. Zaopatrzony w bukiet czerwonych róż, danie główne, walentynkę, świeczki, olejki i ptysie z cukierni zadzwoniłem do drzwi ukochanej. Moją radosć potęgował fakt że jej rodzice wyjechali na romantyczny weekend nieświadomie pomagając mi uwieść ich skarb, który właśnie delektował się w pokoju lekturą podczas gdy ja zabarykadowany w jadalni przygotowywałem odpowiedni nastrój.

Reklama

Okazało się że ciężka praca sie opłaca i zostałem nagrodzony namiętnym pocałunkiem który był tylko słodką zapowiedzią coraz gorętszej atmosfery. Kiedy już nasze amory nabrały rumieńców, a raczej wspaniałej purpury wredny czworonóg zaczął rozdzierająco miauczeć tuż przy łóżku. Na szczęscie okno mieszkania znajdywało się około metra nad ziemią więc wyeksmitowałem nieoczekiwanego natręta i powróciłem do przerwanych przyjemności. Moja partnerka coś szepneła na temat jakiegoś otwartego okna ale nie był to zbytnio intrygujący mnie temat.

To co nastąpiło chwilę póżniej było jakimś koszmarnym apogeum. Drzwi do naszego gniazdka zostały otwarte z hukiem potraktowane brutalnie przez rudą kulę, która niczym jeździec apokalipsy pędziła na mnie z błyskiem szału w żółtych ślepiach. Jeszcze nie dotarło do mnie czym jest ten prychający potwór kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się z równie drapieżnym spojrzeniem szpakowatego jegomościa. Naszego zarzenowania i stopnia mojej paniki opisywał tu raczej nie będę. Dość że od sześciu lat mój teść z gromkim śmiechem wspomina jak zostałem pokonany przez awarię hydrauliki hotelowej, otwarte okno w sąsiednim pokoju i rudego kota.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy