Reklama

Agnieszka Osiecka: Życie jest balem

Niebieskooka blondynka z warkoczem. Szara myszka, jak mówią o niej przyjaciółki. "Modelowa polska panienka z dworku o regularnych rysach z grubym blond warkoczem", pisze Urban. Jedna z najpopularniejszych postaci powojennej Warszawy. Celebrytka? Raczej anty. Bywalczyni, ale jakby od niechcenia. Nienachalna. A mimo to rzuca się w oczy.

 Nie przywiązuje wagi do stroju ani fryzur. Naturalna. Nie potrzebuje makijażu, żeby podkreślić błysk oka, ani modnego fryzjera, który uczesałby ją w modny w latach sześćdziesiątych natapirowany kok. Zawsze poza modą, co zresztą podkreśla w licznych wypowiedziach: "Najbardziej pasuje do mnie teoria wymyślona przez psychologów, według której kobiety najchętniej ubierają się tak, jak wtedy gdy miały dwadzieścia lat. Ja właśnie tak się noszę, najbardziej podobają mi się stroje, które można było kupić w Pedecie w 1958 roku, i strasznie mi przykro, że dziś są nieosiągalne w sklepach".

Reklama

Ostatni przyjaciel Osieckiej, André Hübner-Ochodlo, tak opisuje strój Agnieszki, gdy na początku lat osiemdziesiątych zobaczył ją po raz pierwszy: "Osiecka zaprosiła mnie do foyer Hotelu Europejskiego. Zobaczyłem kobietę dość nonszalancko ubraną, w grubych, śmiesznych skarpetach i długim płaszczu, choć było lato".

Kiedy zdarza się jej akurat wyglądać atrakcyjnie, wywołuje zdumienie i podziw. Jak podczas spotkania z Tyrmandem, gdy w kostiumie ze skaju w kolorze "wściekłej sałaty pojawia się" na placu Trzech Krzyży, Leopold Tyrmand na jej widok aż wysiada z samochodu. "Myślałem, że jesteś toporną samicą, a tymczasem jesteś Mussetem w fenomenalnych skórach!".

Jest piękną kobietą, ale nic sobie z własnej urody nie robi. Nie przywiązuje także znaczenia do dóbr materialnych - domów, mieszkań, biżuterii. Jedyne, co lubi, jak wspomina Daniel Passent, to dobre samochody. Ale kiedy zdarza się, że pożyczyła komuś auto, a ten ktoś je rozbija, nie interesuje się nim więcej. Dla jasności: ani tym, kto je rozbił, ani tym, co rozbite.

Przyjaźń nieosiągalna

"Osiecka jest najciekawszym towarzystwem, jakie można mieć w Warszawie. Kiedy mówi, wszystko w jej opowieściach ma stosowne proporcje, kulminację, pointę i starannie rozmieszczone olśniewające spostrzeżenia. Osiecka jakby pisze sobie w myślach rozmowy, obmyśla status i zakres kontaktów z ludźmi, reżyseruje klimat spotkań. To nie znaczy, że bywa mniej szczera niż przeciętnie. Jest intensywna w obcowaniu z ludźmi. Życie towarzyskie też wymaga zdolności, obmyślania i fachowej inscenizacji"- zauważa wyjątkowo niezłośliwy Jerzy Urban.

Gości mieszkania na Dąbrowieckiej, które dzieli z mamą od dzieciństwa i do którego przenosi się po rozstaniu z Passentem, niejednokrotnie dziwi skromny wystrój jej pokoju. Proste meble, żadnych antyków, na które przecież ją stać, żadnych wyszukanych ozdób czy cennych obrazów. Ale gdy zaprasza koleżanki - Krystynę Jandę, Zuzannę Łapicką i Magdę Umer na tak zwane egzekutywy - zawsze na stole pojawia się kawior i szampan.

"Agnieszka była u szczytu literackiej weny, więc zapewne była osobą zamożną nawet w ówczesnych socjalistycznych czasach - pisze Janusz Atlas w "Atlasie figur przeróżnych" - Całkiem nieźle funkcjonował ZAiKS i twórcy tej klasy co Osiecka bynajmniej nie przymierali głodem, chociaż ona żyła, jakby była bez grosza".

Bywa wszędzie - często spędza wieczory w SPATiF-ie, Ścieku, na teatralnych premierach i na festiwalach, w nadmorskich kurortach. A kiedy tylko się w jakimś miejscu pojawia, wynika z tego wiele dobrego - nawiązuje kontakty z kompozytorami, zapisuje na karteczkach rodzące się na poczekaniu wiersze, rzuca pomysłami. Twórczą wędrówkę zaczyna od dziennikarskiej praktyki w "Głosie Wybrzeża" w 1955 roku. W Gdańsku prosta droga wiedzie do teatrzyku Bim-Bom. Tam poznaje ludzi, którzy za chwilę wywrą wielki wpływ na polską kulturę: Zbyszka Cybulskiego, Bobka Kobielę, Kalinę Jędrusik, Jerzego Afansjewa, Wowo Bielickiego, Edwarda Pałłasza. Są już po premierowym spektaklu Ahaa.

Artystycznego bakcyla Agnieszka ma zresztą we krwi - jej ojciec, Wiktor Osiecki, jest pianistą, przed wojną był kierownikiem muzycznym teatru Praskie Oko, w latach 1958-1971 teatru Syrena. Wieczorami grywa w nocnych lokalach. Córkę wychowuje na artystkę - sztuka, a nie domowe obowiązki, ma być w jej życiu najważniejsza. Agnieszka od dziecka ma niebanalne, dojrzałe spostrzeżenia, co dzisiaj, gdy ukazały się jej Dzienniki z lat 1949-1950, zdumiewa: "Przyjaźń! Słowo wyrażające idealne uczucie. Trudniejsze do osiągnięcia niż miłość, bo jedynie platoniczne. Miłość może być zmysłowa, zwierzęca, może stanowić jedynie pociąg płci. Przyjaźń to właściwe jedynie człowiekowi uczucie, uczucie nieosiągalne, dalekie i krótkie jak życie i jak życie ważne, i jak życie święte i jedyne..."- pisze czternastolatka.

Ojciec zabrania jej czytać gazety, podsuwa za to wartościowe, jego zdaniem, polskie i niemieckie książki w rodzaju "Jednostka wybitna a szkoła", kładzie nacisk na naukę języków obcych, sport (Agnieszka świetnie pływa, gra w tenisa i ping-ponga), odkrywa przed nią piękno fotografii.

"Jestem tworem jego fantazji i pracy" wyznaje w "Zabiłam ptaka wlocie" (1970). Ale to on ją zawodzi; Agnieszka przeżywa szok, gdy dowiaduje się, że ten wyidealizowany ojciec porzuca rodzinę dla innej kobiety. Jest nią aktorka, a potem słynna wróżka, Józefina Pellegrini.

W "Rozmowach w tańcu" o "czarnym prezencie" od matki: "Odkąd pamiętam - uczyła mnie lęku. A raczej: z rozmysłem zarażała mnie własnym lękiem. A bała się wszystkiego: burzy, wiatru, pukania do drzwi. (...) A już najbardziej zależało jej na tym, żebym przeraźliwie bała się seksu. Dawno temu, kiedy miałam siedem czy osiem lat, szłam z mamą wieczorem przez park. Nagle zobaczyłyśmy całującą się parę. Mama szepnęła spanikowana: »Uciekajmy, prędko, nie patrz tam. To obrzydliwe «. Oczywiście, uciekłyśmy".

Ciepła i miłości będzie później szukała u mężczyzn i kobiet. Ale gdy je dostanie, będzie serwować się ucieczką. A kiedy sama zostaje porzucona, przeżywa katusze. Z kolejnych związków Osieckiej zawsze ktoś wychodzi poraniony - ona lub mężczyzna, czasem oboje.

Kochałam skrzydlatych

Pierwsze uczucie, do Marka Hłaski okaże się mrzonką, choć z planami matrymonialnymi w tle. Deklaracje Marka okazują się płonne, a jedyne, co jest pewne - to jego wyjazd z kraju. I choć nawet z zagranicy pisze do Agnieszki, że tylko ona może zostać jego żoną, na dobrą sprawę żadne z nich w to nie wierzy.

Ona nawet się zgadza, ale dla niego to wciąż jest gra - wystawia ją do wiatru i na kilka lat zapomina o jej istnieniu. "Wydawał mi się podobny do mnie, taki płowy, niebieski, był mi trochę za bardzo podszyty bratem. Uwodziła mnie jego dusza, nie uwodziło mnie jego ciało. Kochałam się wtedy w czarnych, zielonookich, skrzydlatych... Moje podobieństwo do Marka: nadmiar wyobraźni, a właściwie - nie, nie nadmiar: złe stosowanie wyobraźni. Skłonność do życia we śnie. On to czuł, dlatego mordował. Do realizowania fikcji na sobie samym, jak na króliku doświadczalnym. To jest tak, jakby doktor medycyny wypróbował wszystkie proszki na sobie samym... Ani Marek, ani ja nie żyliśmy autentycznie. Pisaliśmy swoje powieści własnym życiem" - podsumowuje po latach Osiecka.

W 1957 roku, gdy jedzie na studenckie winobranie do Francji, przemyca powieść Hłaski "Cmentarze". Zawozi ją do Maisons-Laffitte  i przekazuje Giedroyciowi, który doprowadza do wydania książki. Osiecka zostanie za to w PRL-u ukarana odebraniem paszportu, choć władze nigdy nie dowiodły jej udziału w tej sprawie. Będzie tym rozgoryczona i upokorzona. Służby bezpieczeństwa mocno się nią interesują, nadają jej pseudonim "Osa". Jest wzywana na przesłuchania, wypytywana o kontakty z Markiem i Giedroyciem. Przy jej ruchliwym trybie życia brak paszportu to dramat. "Złamała się więc i 18 września 1958 - napisała własnoręcznie kilkustronicowe, znajdujące się w jej teczce klasyczne, rytualne »pokajanie się«, odcinając się od Giedroycia, przyznając się do błędów"- pisze Joanna Siedlecka.

Ale paszport dostanie dopiero po siedmiu latach, po rozpaczliwym liście do Moczara: "(...) Hłasko się ożenił, ustała moja korespondencja z zagranicznymi znajomymi. Czy mogę odpowiadać za to, że znałam ludzi, których rysy zaczynają mi się zacierać?". Nie zmienia to faktu, że pod lupą przez cały czas są wszyscy jej mężczyźni - Hłasko, Frykowski, Jarecki...

Poza dłuższymi związkami przeżywa liczne romanse. Na jej liście jest Witold Dąbrowski, Andrzej Jarecki, Mieczysław Rakowski, Andrzej Wajda, Bułat Okudżawa i mężczyźni znani tylko z imienia, przygodni znajomi. Ma też grono oddanych przyjaciół, które często weryfikuje.

Przede wszystkim dotyczy to kobiet. Gdy mija fascynacja drugą osobą, odsuwa ją na dalszy plan i szybko o niej zapomina, ku zdziwieniu, a czasem rozpaczy, porzuconej. Stracić przyjaźń tak malowniczej, pełnej fantastycznych pomysłów osoby jak Agnieszka, kogoś, kto jeszcze niedawno wypełniał cały nasz czas, to niewątpliwie cios.

A Agnieszka już wchodzi w inne życie, może bardziej atrakcyjne, zaprzyjaźnia się na dobre i na złe. "Aaa, to teraz ty jesteś z tą Osiecką! Uważaj, córeczko, każda z nas miała u niej swoje pięć minut, ale to minie, ani się obejrzysz"- mówi Kalina Jędrusik zaproszona przez Magdę Umer na urodziny.

Daniel Passent, porzucony mężczyzna, ojciec jedynej córki Agnieszki, po latach rozszyfrował ten schemat. "Przyjaciół, przyjaciółki, kompozytorów, mężczyzn - Agnieszka większość tych ludzi po pewnym czasie zmieniała albo ci ludzie schodzili u niej na dalszy plan, z czego nie zawsze zdawali sobie sprawę. Stąd jest tyle przyjaciółek Osieckiej. To była sztafeta, żadna z tych przyjaciółek nie zdaje sobie sprawy, że biegła tylko na jednej zmianie. To samo dotyczy mężczyzn, tylko kobiety więcej o sobie opowiadają".

"(...) o jej hojności przyjaciele opowiadali cuda. Zakochiwała się nie tylko w mężczyznach, erotycznie, ale bardziej ulotnie - w wybranych ludziach, którzy ją czymś zachwycali, potrafili zaciekawić, i dlatego sadowiła ich na tym samym obłoczku wrażliwości. Podróżowała po kraju i świecie, odnajdywała jakieś anonimowe do tej pory animatorki kultury, bibliotekarki, pisarki z bożej łaski, jakby wyjęte z jej piosenek wariatki, które tańczą"- zauważa Atlas.

Jeśli zakocha się w mężczyźnie, odda mu się całkowicie, duszą i sercem. Jeśli wyjdzie za mąż, to na zasadzie "zaraz wracam". A gdy zdecyduje się na odwrót, nikt i nic nie jest jej wstanie ją powstrzymać - nawet pałac, który młodej parze: Agnieszce i Wojtkowi Frykowskiemu podaruje jego zamożny ojciec. Na nic zda się obietnica życia w dostatku wszelkim do końca życia.

Tak więc pierwsze małżeństwo zdolnej poetki  i naczelnego playboya w Łodzi trwa zaledwie kilka miesięcy. Sceny z życia małżeńskiego: "Ona się przechadzała alejkami, pomiędzy pięknymi różami, a Frykowski biegał z nożycami ogrodowymi, ścinał główki tych róż i odgrażał się, że zaraz zrobi to samo z kolegami mafiosami. Rył pod tymi różami, wpadał w furię, a ona płakała. Już kilka tygodni po ślubie chciała dać nogę".

Nie przetrwa roku również kolejne małżeństwo z młodym reżyserem, Wojciechem Jesionką. To niefortunnie ulokowane uczucie, znajomi z STS-u, z którymi Agnieszka jest mocno związana od 1954 roku, szepczą, że to jej sposób na zabicie miłosnej udręki po rozstaniu z Andrzejem Jareckim, reżyserem i współtwórcą tego teatru, który w końcu ożenił się z jej koleżanką, Anną Prucnal.

Po latach Osiecka uzna swój związek z Jareckim za jeden z ważniejszych w życiu, resztę określi mianem epizodów, wytworów "poetycznej i poetyckiej wyobraźni".

"Bez chwili wahania rzucałam się w mętne bajoro życiorysu Wojtka Frykowskiego, w sadzawkę Jesionki, a jeszcze przedtem - w farbowany, Markowy ocean. Mam skłonność do życia we śnie, do zmyślania sobie ludzi i sytuacji. Do urabiania życia na kształt teatru. Do nierzeczywistości. Wychodzę za mąż za nieznajomych, opowiadam o nieznajomych".

A innym razem: "Miałam zawsze skłonności do kręcenia się wokół chłopców, którzy nie bardzo kręcili się koło mnie. Ta skłonność to »mamusia « wielu moich piosenek (...)".

Najbardziej poraniona wychodzi ze związku z młodszym od siebie dziennikarzem "Polityki", Zbigniewem Mentzlem, dla którego to porzuciła Passenta i dziecko.

Pisze: "Jak potępieniec kochałam przez czternaście lat jednego Zbyszka. Byłam już dorosła, miałam za sobą dorobek, jakąś popularność, jakąś osobowość, która się ludziom podoba. Ja dla Zbyszka zrobiłabym wszystko. I wszystko bym zostawiła. Niestety, nie miałam szans się poświęcić".

Ale bliskie koleżanki mówią, że była trudnym na co dzień partnerem, a już na pewno nie skłonnym do poświęceń. Jest też miłość skrywana, która - za sprawą pełnych namiętności, niedawno wydanych listów - wychodzi na światło dzienne już po śmierci jej bohaterów. To mocny, emocjonalny związek z mężczyzną starszym i żonatym, jednym ze Starszych Panów, Jeremim Przyborą (zmarł w 2004 roku).

Kiedy idą po raz pierwszy do łóżka, Agnieszka ostrzega: "Jestem zimna jak lód i nieczuła, nie znoszę czułości".

Ale później napisze do niego w liście: "Jesteś pierwszym chłopcem, z którym jest mi dobrze w łóżku, przez którego robi mi się czarno w oczach i słodko w ustach".

Pozostaną po tym romansie prócz listów, również - jakże czytelne - piosenki; jej - "Na całych jeziorach - Ty", jego "Ratunku, na pomoc ginącej miłości", "Podła na pasku kłamstw mnie wiodła". Listy pisze też do zaprzyjaźnionego, starszego o trzydzieści lat Janusza Minkiewicza. Jest ich blisko trzysta, ale nigdy nie zostaną wysłane do adresata.

A piosenką "Na całych jeziorach - ty" Agnieszka Osiecka wygrywa w 1966 roku festiwal w Opolu.

"Niezmiennie lokowała swoje uczucia w dziwnych typach - ocenia Maryla Rodowicz. - Wystarczyło, żeby facet miał okulary, był chudy i miał katar, a jeszcze lepiej, żeby poprosił o skoczenie po papierosy na Kaukaz. Okulary oznaczały, że czyta, że intelektualista. A że przy okazji miał wredny charakter... Przez lata była zakochana w typie, który ją dręczył. Uciekała z domu, jechała do Stanów i tam cierpiała. Pisała mi w liście, że biegają czarne wiewiórki i że chciałaby umrzeć".

Ostatnia miłość to André Ochodlo (rocznik 1963), urodzony w Niemczech pieśniarz o żydowskich korzeniach, który w 1989 roku zakłada w Sopocie Teatr Atelier, dziś imienia Agnieszki Osieckiej. Popularyzuje w Polsce kulturę jidysz, śpiewa ballady i piosenki Osieckiej. Agnieszka jest nim zafascynowana. Jak zawsze liczą się dla niej emocje.

Na całe szczęście, to dzięki nim powstają piękne wiersze i teksty piosenek, które się nie starzeją...

Spadkobierczyni skamandrytów

Wiersze pisze na poczekaniu; na serwetkach w knajpie, pociągu, na lotnisku. Zostawia na moment przy stole towarzystwo, a kiedy po kwadransie wraca, ma już nowy wiersz. Mawia: "to jest skandal, że mam tak ogromną łatwość pisania". Jej poetyckie teksty piosenek nie mają sobie równych. W lapidarnych, zdawałoby się, zwrotach potrafi zawrzeć społeczną obserwację, kwintesencję codzienności.

Przekuwa w wiersze swoje miłosne rozterki i niepowodzenia. A jednocześnie cały czas się uczy. W kawiarniach siada obok przedwojennych mistrzów słowa - poetów i kabareciarzy, wsłuchuje się w ich opowieści: U Marca spotyka Antoniego Słonimskiego, w SPATiF-ie pilnuje, by znaleźć się przy stoliku satyryka Janusza Minkiewicza, gdzie siada doborowe towarzystwo. Podziwia Skamandrytów, przyznaje, że wywarli wpływ na jej pokoleniową formację.

Ten kurs dojrzewania - a ma już za sobą studia dziennikarskie i reżyserskie - uzupełnia wielogodzinnymi dyskusjami w STS-ie, rozmowami z artystami, między innymi malarzem Franciszkiem Starowieyskim, erudytą Adamem Pawlikowskim, Stanisławem Dygatem i Kaliną, nocnymi włóczęgami po mieście z Krzysztofem Mętrakiem, a w dzień przysiada się do stolika Ireny Szymańskiej, cieszącej się wielkim uznaniem tłumaczki i wydawczyni książek.

"Tak chodzić do szkół, wszędzie po troszku/ Myśli i nerwy mieć proszku..."- pisze w wierszu "Sama chciała". Wpada też czasem do Hybryd, zwłaszcza gdy gra Krzysztof Komeda, wspaniały pianista jazzowy i kompozytor, a poza wszystkim, jej świadek na ślubie z Frykowskim, a to zagląda do piwnicy Manekin, gdzie można w sympatycznym gronie napić się wódeczki.

W Krakowie odwiedza Piwnicę pod Baranami. Kiedy z zespołem STS-u jeździ przez lata na wakacje do mazurskiej wsi Krzyże, nie ma dla niej znaczenia, że mieszka w domu bez specjalnych wygód, że musi chodzić w kaloszach i sama o wszystko zadbać. Liczy się towarzystwo ludzi, wśród których znakomicie się czuje, i oczywiście natura. Kiedy trafi jej się możliwość korzystania z uroków międzynarodowego kurortu w szwajcarskich Alpach - marzeniem tysięcy Polaków, ona potrafi zrezygnować, i to z przyczyn dla wielu niepojętych.

Daniel Passent: "Zdarzyło się bowiem, że jeden z amerykańskich znajomych udostępnił mi swoje mieszkanie. Na miejscu okazało się, że miejscowość jest rzeczywiście piękna, ale mieszkania wykupione przez cudzoziemców to betonowe bloki w środku miasta. "(...) Agnieszka się rozpłakała, wymarzyła sobie coś innego, nie chciała tam zostać nawet na jeden dzień i wróciliśmy do Polski".

Szuka ludzi, poprzez których mogłaby rozwijać talent - reżyserów, kompozytorów, piosenkarki. Nie dopuszcza do tego, by jej teksty "się marnowały", nie chce pisać do szuflady. Gdy dowiaduje się, że w jednym z warszawskich akademików mieszka zdolna piosenkarka Marylka, po prostu do niej jedzie. Tak rodzi się wielka przyjaźń i wspaniała artystyczna współpraca.

Nikt tak jak Maryla Rodowicz nie potrafi śpiewać tekstów Osieckiej. Kiedy do tego duetu Agnieszka dołącza kompozytorkę Katarzynę Gaertner, rodzą się przeboje Wielka woda, Damą być i Małgośka.

Muzykę piszą dla niej same gwiazdy: Krzysztof Komeda, Seweryn Krajewski, Andrzej Zieliński, Jerzy Matuszkiewicz, Włodzimierz Korcz, Jan "Ptaszyn" Wróblewski, Jacek Mikuła. Śpiewa elita polskiej piosenki: Sława Przybylska, Teresa Tutinas, Halina Kunicka, Bohdan Łazuka, Ida Cembrzyńska, Urszula Sipińska, Lidia Stanisławska. Przeboje nuci cała Polska, poczynając od głośnych Okularników, Jak dobrze mieć sąsiada, poprzez śpiewaną przez Czerwone Gitary Kołysankę dla Okruszka, aż po Skaldów W żółtych płomieniach liści czy Zielono mi w pamiętnym wykonaniu Andrzeja Dąbrowskiego.

Ogromnym powodzeniem cieszą się piosenki ze słowami Agnieszki wykonywane przez Marylę Rodowicz, między innymi Sing-Sing, Ballada wagonowa, Bossanova do poduszki, Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma i wiele innych. Żadna z gwiazd nie jest pewna dnia ani godziny - obiecaną wcześniej piosenkę, którą już ma od Osieckiej dostać, naraz śpiewa ktoś inny. Przez zapomnienie, zauroczenie kimś nowym, przez przypadek. Nie potrafi być wierna, tak jak nie umie się z nikim na dobre związać.

Jerzy Urban, kolega Agnieszki ze studiów, który chętnie rozdaje razy na lewo i prawo, o poetce pisze to, co każdy autor tekstów chciałby o sobie przeczytać: "W różnych okresach rozmaicie ustawiany jest szczyt hierarchii ogólnoliterackiej i poetyckiej. Buduje się go wedle kryteriów artystycznych i politycznych. Teraz na szpicu są na przykład Miłosz i Herbert. Jeżeli jednak układać pisarzy w piramidę według ich społecznego znaczenia, wedle tego, czy istnieje kontakt między ich wrażliwością a wrażliwością odbiorców, to Agnieszka Osiecka od trzydziestu lat jest najważniejszą osobą w polskiej literaturze. Dzięki temu, że jej poezja jest śpiewana, opiniotwórcy od nadawania poetom rang klasyfikują ją jako poetessę poślednią. To nie żaden Miłosz, tylko Osiecka wzrusza, to ona milionom nadaje ton, to ona stwarza klimat rozmów, to jej słowotwórstwo narzuca się kolejnym pokoleniom, to jej zwrotki natrętnie wczepiają się wpamięć, to ona spisuje te nastroje, którymi emitują kolejne generacje młodych, to ona w chwili niepewności pociesza, że życie jest balem. To wreszcie Osiecka napisała Białą bluzkę, małe byle co, arcydziełko od niechcenia, ale niczego lepszego i prawdziwszego od wielu już lat nie napisano. Gdyby nie było Osieckiej, literatura nie miałaby ani pierwszego, ani drugiego, bo po prostu żadnego obiegu".

Jakby w odpowiedzi na tę ocenę twórczości Osieckiej Piotr Kuncewicz w "Leksykonie polskich pisarzy współczesnych" biograficzną notę poetki zaczyna znacząco: "Trudne są te przypadki pograniczne. Na ogół świat literatury dystansuje się dość starannie do ulubieńców kultury masowej. Nie to, że nie wymaga ona talentów, wrażliwości, inteligencji, bo wymaga, ale trochę innych. (...) Teksty Agnieszki Osieckiej wielokrotnie śpiewane w radio i telewizji, z pewnością kształtowały nastroje i atmosferę w stopniu większym niż »normalne« teksty poetyckie. Śpiewano piosenki miłosne i społeczne, powtarzano »życie jest formą istnienia białka, ale w kominie czasem coś załka«, zresztą poczucie paradoksu, przekora to bodaj najmocniejsza strona Osieckiej, nie mówiąc o rzeczywistej bystrości obserwacji".

Matka

Czy jest tu miejsce na macierzyństwo? Agata Passent, która dziś z ogromną starannością opiekuje się spuścizną po Osieckiej i jest prezeską Fundacji Okularnicy imienia Agnieszki Osieckiej, kiedyś miała matce wiele do zarzucenia. Po jej śmierci w marcu 1997 roku udzieliła szczerego wywiadu "Dużemu Formatowi", w którym bez ogródek mówi o zaniedbywaniu jej w dzieciństwie, wiecznym braku czasu dla jedynej córki, wreszcie o wyniszczającym alkoholizmie.

"Ochrzaniałam ją, wrzeszczałam - mówiła. - Próbowałam szantażu. Byłyśmy umówione, spóźniała się, poszłam tam, gdzie piła, i powiedziałam: »Pijana masz się do mnie nie odzywać«.

Prosiłam i błagałam, żeby nie piła i mówiła prawdę. Zadawałam mamie pytania wprost. Z kim się przyjaźnisz? Czy jesteś smutna? A ona z kolejnej podróży wysyłała wycinek z gazety, że jakiś Chińczyk na parasolu w czasie wichury przeleciał dwa kilometry. Nie potrafiła się zdobyć na szczerość". W telewizyjnym wywiadzie rzece "Rozmowy o zmierzchu i świcie" już ciężko chora, poszarzała Osiecka żali się Magdzie Umer na samotność i na to, że nigdy nie była kochana.

Ona, o której towarzystwo zabiegali wszyscy święci, która odrzucała miłość, uciekała przed nią na koniec świata, uprawiała gonitwy przez pół Polski?! Magda Umer później powie: "Była kochana przez wszystkich. Miała w życiu tylko jednego wroga i ten wróg nazywał się Agnieszka Osiecka".

Agata Passent w książce Zofii Turowskiej: "Alkohol był dla mamy ucieczką. Mama całe życie uważała siebie za dziewczynę, kobietę samotną. Nie chciała układać sobie życia tak, by był przy niej ktoś, kto na starość jej poda herbatę do łóżka. I nagle zdała sobie sprawę, że jednak ktoś taki bardzo by się przydał. Więc piła z samotności. Z żalu, że między nią a mną się nie układa, że nie potrafi mi wyjść naprzeciw, bo za bardzo pogrążona jest w swojej chorobie".

Wybaczyła matce wszystko? "Nie miałam nic do wybaczenia - mówi Agata. - Choroba alkoholowa należy do najcięższych i nie należy nikogo onią obwiniać. Jest ktoś chory, albo sobie chce dać pomóc, albo nie. Nieraz jest tak ciężka, że ludzie się z niej nie podnoszą. Szczególnie w naszym kraju powinno się o tym głośno mówić. Przez lata, które minęły od śmierci Agnieszki Osieckiej, wiele się zmieniło. Dzisiaj znane osoby, które zgłaszają się na odwyk, są postrzegane jako bohaterowie. I raczej ukrywanie, że ktoś pije i ma problem z chorobą, odbierane jest w sposób negatywny. Współczuję dzieciom, które wychowują się w rodzinie z alkoholicznymi rodzicami. Zawsze biorę udział w programach o alkoholizmie, staram się o tym mówić. I uważam, ponieważ jest to dziedziczna choroba. Bardzo się boję, żeby w nią nie wpaść. Ten nałóg dopada w sposób groźny, powolny, podstępny... Nie chciałabym wychowywać syna w rodzinie chorej, bo wiem, co się dalej dzieje. Nawet w przypadku wspaniałych osób".

Magda Umer: "(...) Myślę, że przez lata dochodziło do niej, kim naprawdę była jej mama. Przedtem nawet nie znała jej piosenek. W koncercie "Zielono mi" na naszych oczach uświadamia sobie, kim była Agnieszka. Ale to nie wina Agaty - długo przebywała za granicą, nie mogła tego wiedzieć. Niektórzy uważają, że publikuje to wszystko dla pieniędzy. To nieprawda. Jest na tyle zamożną osobą, że wraz ze swoimi dziećmi do końca życia mają co jeść i gdzie spać. Nie, po prostu nagle ma swoją mamę, która okazała się niezwykłą kobietą i na dodatek przekazała jej prawa do wszystkiego, co stworzyła".

Ostatnią sztuką, jaką napisze Osiecka, jest Darcie pierza. André Ochodlo wystawi ją w Teatrze Atelier już po jej śmierci, w lipcu 1998. Jest tam poruszająca scena, w której stara kobieta i młody mężczyzna siedzą nad pudłem pełnych dokumentów z przeszłości i po kolei wyjmują z niego listy, stare fotografie, jakieś pisma. Ona robi remanent minionego czasu. Kiedyś przeszkadzała jej czułość - mówi - ale dziś uważa, że czułość jest najważniejsza. Tuli samą siebie, jakby kołysząc do snu, śpiewając piosenkę Sama chciałam.

Jest w tym obrazie kwintesencja jej życia. Agnieszka Osiecka miała dwa nałogi - ten drugi to szlachetny nałóg pisania. Pisała dzienniki, listy, których nie wysyłała, notowała różne rzeczy w kalendarzu. Przed nami kolejne tomy Dzienników (w sumie jest ich sześć). Na pewno jeszcze nieraz poetka nas zaskoczy.

Fragment pochodzi z książki Aleksandry Szarłat "Celebryci z tamtych lat. Prywatne życie wielkich gwiazd PRL"

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy