Ja jestem psychicznie nienormalnie młoda!
Piękna, dumna i niezależna. W życiu kochała tylko dwa razy, za każdym razem bezgranicznie. Teraz po 10 latach samotności znowu układa sobie życie.
Jej życie to barwna opowieść o wielkich namiętnościach. Laura Łącz zawsze rozpalała męskie serca i wyobraźnię. Była żoną gwiazdy polskiego filmu i teatru Krzysztofa Chamca (†71). Tworzyli związek dwóch indywidualności. Po jego śmierci rzuciła się w wir pracy, aby stłumić ból żałoby. Samotnie wychowywała syna Andrzeja. Teraz gotowa jest na kolejny związek w swoim życiu.
Wszystkie ptaki ćwierkają w Warszawie, że jest pani zakochana!
Laura Łącz: -Muszę powiedzieć, że w najmniej oczekiwanym momencie życia, nagle i dla mnie niespodziewanie ktoś mi się zaczął bardzo podobać. Na imię ma Jacek.
Ale to związek poważny, z przyszłością?
- Trudno na razie powiedzieć. Ja już przeżyłam w życiu dwie wielkie miłości. W wieku 15 lat zakochałam się w Dominiku Kucie, muzyku. Trzy lata później wyszłam za niego za mąż. To była wielka młodzieńcza miłość. Moją drugą miłością był wspaniały aktor i niezwykły mężczyzna, Krzysztof Chamiec, z którym byłam do ostatnich dni jego życia.
Tworzyliście niezwykłą parę. Pani, jedna z najpiękniejszych polskich aktorek, on bardzo męski.
- To było po prostu fantastyczne starcie mężczyzny z kobietą. Żadne z nas nie ustępowało łatwo i dlatego przez całe życie byliśmy dla siebie ciekawi.
A co panią w nim tak bardzo zaciekawiło?
- To był mężczyzna silny psychicznie. Był takim typem, hmm... maczo. I to właśnie mnie w nim pociągało.
To dla niego studiowała pani polonistykę?
- Rozpoczęłam te studia dwa lata po szkole aktorskiej... Może trochę też dla popisu przed Chamcem, żeby podobać mu się nie tylko wizualnie, ale i intelektualnie. Dużo wtedy pracowałam. Często wyglądało to w ten sposób, że odkurzając mieszkanie jednocześnie czytałam podręcznik, a na ogniu w kuchni stał garnek i gotowała się zupa. No i przed południem była próba a wieczorem spektakl. A w domu było tak posprzątane, że - jak mówili znajomi - z podłogi można było jeść.
Gospodyni doskonała!
- Krzysztof mnie tego nauczył. Gdy z nim zamieszkałam, nie umiałam zupełnie nic ugotować. Nie odróżniałam mięsa wołowego od wieprzowego. Pierwsza potrawa, której mnie nauczył, to był jego ulubiony z dzieciństwa barszcz ukraiński. Taki prawdziwy, z fasolą, na mięsie.
Mamą też była pani taką zdolną?
- Andrzeja urodziłam już gdy byłam po trzydziestce. Gdy przyszedł na świat, bezgranicznie go pokochałam. Do tego stopnia, że miałam czasem wrażenie, że mąż tylko przeszkadza mi w wychowywaniu go (śmiech).
I wyrósł maminsynek?
- Nie. Syn całkowicie odziedziczył trudny i niezależny charakter po ojcu. Gdy dorastał, w wieku około 17 lat, przeszedł okres buntu. To już za nim. Znakomicie zdał aż dwie matury - i francuską, i polską (chodził do francuskiego liceum w Warszawie). Teraz jest na pierwszym roku zarządzania. Mamy świetny kontakt. Myślę jednak, że czasem jestem dla niego zbyt łagodna.
Może dlatego, że pani była jedynaczką, której pilnowała mama i babcia.
- One do dziś mnie pilnują (śmiech). Mieszkają tu, w tym samym domu, nade mną. I nadal jestem dla nich małą dziewczynką. Jak wychodzę z domu, stoją w oknie i patrzą z kim i gdzie wychodzę. I nie ma mowy, żeby do mnie przyszedł jakiś mężczyzna!
Ciężka praca, matczyne obowiązki. A wygląda pani tak młodo.
- Ja jestem psychicznie nienormalnie młoda. Po prostu budzę się rano i nie rozumiem jak to jest, że za chwilę nie włożę spodni i nie pobiegnę na zajęcia w szkole teatralnej. Tak się czuję, jakbym miała dwadzieścia lat.
Bez żadnej operacji plastycznej?
- Poszłam niedawno do bardzo znanej pani doktor, chirurga plastycznego, po poradę. I ona powiedziała mi, że owszem, widzi taką potrzebę, ale nie teraz. I, gdy wychodziłam, pożegnała mnie słowami: Proszę przyjść do mnie za 10 lat...
Przyjdzie pani?
- Pozwolę sobie zacytować słowa Dody, którą podziwiam: Jak przyjdzie czas, to ponaciągam się jak guma od majtek.
Michał Wichowski
Świat i Ludzie 27/2011