Jeszcze nie śpię spokojnie
Kocha przyrodę. Potrafi hipnotyzować ludzi. Jako student medytował.Po latach zrealizował swoje największe marzenie i założył własny teatr.
Gdy studiował aktorstwo, w budynku szkoły przesiadywał od rana do wieczora. Nie uważa się za pracoholika, ale człowieka pracowitego, który chce zrobić to, co potrafi najlepiej. Nie uprawia sportu, wręcz nie znosi siłowni. A jego sposobem na siłę i kondycję jest ciężka praca na... budowie. Nie chce, by którekolwiek z trójki jego dzieci zostało aktorem. "No chyba, że wybitnym", jak zaznacza.
Podobno ma pan nadprzyrodzone zdolności i potrafi czynić cuda?
Emilian Kamiński: Mam trzecie oko, uchylone. To się wzięło z mojego kontaktu z naturą. Ja od dziecka utożsamiam się z przyrodą. Na przykład widzę aurę wokół człowieka. Wiem dzięki temu, kiedy jest chory, a nawet kiedy kłamie. Potrafię też przyciągać przedmioty i hipnotyzować ludzi. Ale do cudów to mi daleko.
Ja myślałem raczej o tym, że dokonał pan cudu i założył własny teatr w Warszawie.
- Ach, to pan ma na myśli. No... ja nie zaliczam tego do cudów. Uważam, że to jest owoc bardzo żmudnej, trochę też niewdzięcznej pracy. Na początku było marzenie, a potem... kucie ścian. Ciężka robota. Teatr nazywa się Kamienica. I to rzeczywiście jest prawdziwa kamienica z 1909 roku.
Na coś takiego trzeba dużych pieniędzy. Z banku. Dług już spłacony?
- Jeszcze nie śpię spokojnie. Ale teatr już zarabia na siebie, wychodzi na prostą. Nie jest źle.
A propos spania. Właśnie spędził pan kolejną noc w teatrze, śpiąc w biurze na podłodze. Ma pan jeszcze czas dla dzieci? Jak to wygląda?
- Tu jest bieda. Chłopcy bardzo mało mają taty. O wiele za mało. Są jednak chwile tylko dla nas. Synowie budzą mnie zawsze rano, przytulamy się, rozmawiamy. A niedługo wybieramy się razem do teatru, już mam bilety.
Mają talenty po rodzicach aktorach?
- (śmiech) Talenty mają z pewnością. Kajetan (12) napisał właśnie swoją wersję "Balladyny", którą aktualnie omawia w szkole, zaś Cyprian (7) jest bardzo muzykalny.
Chciałby pan, aby byli w przyszłości aktorami?
- Nie chciałbym. To jest zawód, który przynosi więcej rozczarowań niż zadowolenia. No... chyba że byliby wybitnymi aktorami.
Lepszymi od taty? To raczej będzie trudne.
- Proszę nie przesadzać. Ja uważam się za aktora z drugiej półki. Staram się być po prostu bardzo dobrym rzemieślnikiem. Zresztą nie mnie oceniać siebie samego.
Ale chyba myśli pan o jakimś miejscu dla nich u siebie w teatrze?
- Chciałbym, aby chłopcy tutaj "weszli", przejęli teatr po mnie.
Córkę chyba pan już przygotowuje? Zatrudnił ją pan w kasie biletowej.
- Już to przerwaliśmy. Natalka (19) musi się przygotować do matury. A potem - zobaczymy.
Może to ona będzie aktorką?
- Nie przejawia takich zainteresowań. Natalia jest lepsza z matematyki.
Mówi pan o wybitnym aktorstwie, a przecież zatrudnia u siebie Katarzynę Cichopek, która nie jest nawet dyplomowaną aktorką.
- Bo ona jest świetna. Ona kiedyś zwróciła się do mnie, że chciałaby szkolić się w aktorstwie. Zrobiłem próbę i zobaczyłem, że ma wspaniały dramatyczny talent. Ja nie myślę kategoriami: "ma dyplom czy nie". Ja myślę: "ma talent albo nie". Ona go ma.
I to wystarcza?
- Nie. Jak ja studiowałem, to na uczelnię przychodziłem o dziewiątej i siedziałem do północy. Wtedy zawsze medytowałem. Jak jakiś mnich z klasztoru.
Widzę, że lubi pan ciężko pracować?
- Ale nie jestem pracoholikiem, który żyje wyłącznie pracą.
Ma pan rodzinę i własny teatr, w którym spędza dnie i nocuje. Jak pan utrzymuje kondycję?
- Nie znoszę sportu, ćwiczenia na siłowni mnie nudzą. Ja mam swój sposób. To ciężka praca na... budowie.
Najlepiej własnego teatru?
- (śmiech) W życiu trzeba się realizować.
Michał Wichowski
Świat i Ludzie 6/2011