Reklama

Mówili mi, że nie nadaję się na aktora!

Twarz amanta, eleganckie maniery i wielkie marzenia. Jest aktorem o olbrzymich możliwościach. Odpoczywa wieczorem w kuchni i chodząc na spacery z psem.

Urodził się w Zgierzu, wychował w Kutnie, pokochał Paryż. Robert Kudelski (36) jest aktorem, który strzeże swojej prywatności. Zakochany w teatrze, ale z szacunkiem przyjmuje także role telewizyjne. Jedna z nich, w serialu "Na Wspólnej", przyniosła mu popularność i pieniądze na... opłacenie czynszu.

Swoje początki wspomina pan jako trudne?

Robert Kudelski: - Wyrzucono mnie ze studiów po pierwszym roku nauki w Akademii Teatralnej w Warszawie...

Z jakiego powodu? Nie nadawał się pan na aktora?

Reklama

- Tak uważał jeden z wykładowców, pan Stanisław Górka. Uczył studentów emisji głosu, czyli jak wydobywać z siebie silny, donośny głos. Do tego jeszcze doszła, niestety, zła ocena z dykcji.

I to był to dla pana mocny cios?

- Wielki! Byłem 20-letnim człowiekiem, któremu nagle mówią, że nie nadaje się do tego, co sobie wymarzył. Moje młodzieńcze plany legły w gruzach. Naprawdę nie ma nic gorszego.

Załamał się pan?

- Nie, bo nie miałem wtedy czasu. Przeżywałem to przez dwa dni. A potem pojechałem do Jana Machulskiego, ówczesnego dziekana Wydziału Aktorskiego w Łodzi. Prosiłem o możliwość zdawania na jego uczelnię.

I udało się?

- Zdałem egzaminy, ale nie zostałem przyjęty, tylko... wolnym słuchaczem. Było pięcioro takich jak ja, m.in. Agnieszka Dygant. Po roku zostaliśmy regularnymi studentami.

I jakoś pan dociągnął do magisterki?

- Ba, nieskromnie powiem, że na trzecim roku zacząłem grać u słynnego reżysera Adama Hanuszkiewicza. Wielki artysta. On nauczył mnie wszystkiego.

I po takim ambitnym początku został pan aktorem serialowym. Czy to nie wstyd?

- Szanuję i lubię seriale. Zagrałem dużą rolę w "Złotopolskich". Potem były małe rólki, którymi właściwie zarabiałem tylko na czynsz. Teraz gram w "Na Wspólnej" Michała Brzozowskiego.

I po opłaceniu czynszu coś jeszcze zostaje?

- Praca jak każda inna. Jak się pracuje, to się zarabia. Za darmo nikt tam przecież nie przychodzi.

Podobno gwiazda serialu może zarobić nawet 10 tys. zł dziennie?

- Nie wierzę. Stawki zaczynają się od 700 zł. Osoba, która jest tzw. "koniem pociągowym" serialu może mieć dwa tysiące za dzień. W dziesięć tysięcy trudno mi uwierzyć. Mówimy o serialach telewizyjnych. Bo w filmach te stawki mogą być większe.

Kiedy pan się ustatkuje? Myślał pan o tym?

- A kto powiedział, że ja się nie ustatkowałem...

Nie ma pan obrączki.

- To zbyt intymne pytanie! Nie mam zwyczaju tłumaczyć się, czy opowiadać o prywatnym życiu. Nie daję się wyciągnąć na tego typu zwierzenia i nie komentuję informacji, które słyszę na swój temat.

To proszę przynajmniej zdradzić co robi pan w wolnych chwilach?

- Gotuję. Wracam po wielu godzinach pracy i przyrządzam kolację. Wpada siostra z narzeczonym i jest cudownie. A potem idę z moim ukochanym psem Fiodorem na spacer.

Michał Wichowski

Świat i Ludzie 02/2011

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy