Reklama

Robiłem dużo hałasu

Bono, wokalista U2, jeden z najsłynniejszych muzyków świata, wcale nie myślał o karierze piosenkarza. Przeczytaj, co mówi o swoim dzieciństwie w książce "U2 o U2".

Mój tato był samoukiem i bardzo bystrym facetem. Czytał Szekspira i słuchał oper. Był świetnym tenorem, stawał przed głośnikami i dyrygował, trzymając w rękach druty mamy. Pamiętam, jaki miał wtedy wyraz twarzy, po prostu zatracał się w muzyce. Z jakiegoś powodu nigdy nie przyszło mu na myśl, że zamiłowanie do muzyki może być przekazywane w DNA, zupełnie tak samo, jak jego porywczy charakter czy bolące plecy.

Wiele lat później zadałem mu pytanie: "Czego żałujesz najbardziej?". Odpowiedział: "Tego, że nigdy nie zacząłem się zajmować muzyką". Wtedy powiedziałem: "Czy zatem nie mógłbyś uczyć muzyki swoich dzieci?". Gdy prosiłem o lekcje, zapadała cisza, zupełna pustka. A ja bardzo chciałem nauczyć się gry na pianinie.

Reklama

Moja babcia miała pianino.

Jest to jedno z moich najwcześniejszych i zarazem najlepszych wspomnień. Nie pamiętam, ile miałem wtedy lat, na pewno nie sięgałem do klawiszy. Siedziałem pod pianinem i słuchałem rozbrzmiewającej muzyki - potrafiłem zupełnie zatracić się w tym cudownym dźwięku. Mimo że byłem zbyt niski, aby widzieć klawisze, pamiętam, że wyciągałem wysoko rękę i naciskałem klawiaturę, wsłuchując się w dźwięk, a potem w ten sam sposób naciskałem następne, tak jak to robią dzieciaki - po prostu robiłem dużo hałasu, ale dla mnie to nie był hałas, tylko tworzenie muzyki.

Już wtedy słyszałem muzykę wokół siebie. Melodie, które wybierałem, były różne. Jest tak, że najpierw grasz jeden dźwięk, a potem w głowie zaczynasz słyszeć dla niego rym i musisz odnaleźć następny dźwięk, a potem znowu słyszysz kolejny dźwięk. Komponowanie to wyjątkowa sprawa. Każdy następny krok w pewnym sensie oparty jest na zaufaniu. Wierzysz, że uda ci się usłyszeć kolejny dźwięk i dopiero potem to wszystko zaczyna się układać w melodię.

Nieco później, kiedy miałem mniej więcej piętnaście lat, przechodziłem okres młodzieńczego buntu. Jedną z niewielu rzeczy, które mnie uspokajały, była gra na pianinie. Nie potrafiłem na nim grać, po prostu kładłem stopę na pedale i uderzałem palcami w klawisze. Pamiętam, że pokój zaczynał wtedy zmieniać swoje kształty pod wpływem dźwięków rozchodzących się po jego wnętrzu. Było trochę jak w katedrze. Przypominam sobie te lodowate dźwięki górnej części klawiatury, które sprawiały, że naprawdę zaczynałem lepiej się czuć. Kiedy pękała mi głowa, zawsze uciekałem w muzykę.

Pamiętam, jak sprzedawali pianino mojej babci.

W domu było teraz więcej wnuków niż pieniędzy. Ciągle pytałem, czy możemy je zatrzymać? Już wtedy wiedziałem, że w mojej duszy gra muzyka. Mama odpowiedziała: "Nie, nie ma na to miejsca w naszym domu". Powiedziałem wtedy: "Jest miejsce, moglibyśmy… moglibyśmy postawić je tam!". "A daj mi spokój!" - odpowiadała.

Moja matka miała w sobie coś naprawdę niezwykłego - była bardzo zabawna, miała naprawdę czarne poczucie humoru i nawet w najmniejszym stopniu nie była romantyczką. Muzyka była dla niej niepraktyczna. "Po co chcesz na tym grać?" - pytała. Nie pozwolili mi więc zatrzymać pianina. Nawet teraz mnie to trochę męczy. Komponowanie na pianinie przychodzi mi z trudem. To dziwne, nie potrafię tego pojąć.

"Przestań marzyć"

- zdaje mi się, że takie było zawsze podejście mojego ojca. Była to jego wypowiadana, a czasami niewypowiadana rada. Marzyć znaczy być zawiedzionym - to była jego myśl przewodnia. Sądzę, że mówił tak, bo sam kiedyś porzucił swoje marzenia i nie chciał, żeby wypełniały one moją głowę. Kiedy przed śmiercią powiedział mi, że jedyną rzeczą, której żałuje w swoim życiu, jest to, że nie był muzykiem, pomyślałem, że to, co chciałby zapewnić swoim dzieciom, to szansa, której on sam nie wykorzystał. Ale nie, trzeba było sprzedać pianino, sprzedać to pieprzone pianino! To naprawdę zadziwiające.

Gdybyś był dzieciakiem takim jak ja, czułbyś się, jakby ktoś ci zabrał tlen i nie pozwolił oddychać. Można by wiele o tym mówić. Myślę, że jest to paradoks, ale wydaje mi się, że nasiona ambicji zostały we mnie zasiane w wyniku stłumienia mego ducha. Jeżeli będziesz mówił komuś, aby czegoś nie robił, wtedy to coś może się stać prawdziwą siłą napędową. W tym właśnie momencie mogła zakiełkować moja megalomania. Zamierzałem zemścić się na świecie. Chciałem, aby wszyscy mnie słuchali! Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, co miałbym mówić czy grać, ale świat miał mnie słuchać. Oczywiście był to pewnego rodzaju psychologiczny skrót, który oznaczał: "mój ojciec musiałby słuchać".

Kiedy do tego dochodzi, nieważne jak wielkie są tłumy, dla ciebie istnieje tylko ta jedna osoba na widowni. Może to być twój ojciec na ziemi, twój ojciec w niebie, twoja ukochana osoba lub przyjaciel, to może się zmieniać, ale zazwyczaj śpiewasz tylko dla jednej osoby. (…)

Muzyka towarzyszyła nam zawsze.

Opery słuchane przez ojca rozbrzmiewały w całym domu. Było to dla mnie niczym heavy metal. Lubię te sprośne pieśni operowe: jest królowa i niewierny król, który potem dostaje kiły; mają syna, syn dorasta i zmienia się w aligatora, a na koniec zabijają aligatora i robią z niego buty dla króla. Ponieważ śpiewają to po włosku, ludzie odnoszą się do tego z czcią, a nie powinni. Interesowała mnie irlandzka muzyka ludowa. Przyczyniły się do tego wspólne śpiewy w domu mojej babci.

Mój brat miał magnetofon szpulowy i nieskazitelny gust, jeżeli chodzi o muzykę, dlatego tak naprawdę, ominąłem fazę muzyki popowej. Większość dzieciaków zaczynała interesować się rock and rollem w wieku mniej więcej piętnastu, siedemnastu lat, ale ja, odkąd skończyłem dziesięć lat, słuchałem Jimiego Hendriksa, The Who, The Beatles i Johna Lennona. Pamiętam, że kiedy miałem dwanaście lat, słuchałem utworu Imagine - i zrobił na mnie piorunujące wrażenie.

Jedną z rzeczy, które lubiłem słuchać na magnetofonie szpulowym, był folkowy duet Hunky Dory. Po prostu to uwielbiałem. Dopiero po wielu latach odkryłem, że był to utwór Davida Bowiego, a Hunky Dory to nazwa albumu. Mój brat grał na gitarze i miał śpiewnik Beatlesów; tak zacząłem próbować grać coś samemu. Brat pokazał mi kilka akordów. Sam zwykle grał Ruby, Don't Take Your Love to Town. Wciąż jestem zafascynowany tą piosenką. Kolejny świetny kawałek to If I Had a Hammer, zaliczany do rodzaju gospel protest song. Od tamtej pory wszystkie piosenki, które komponuję, pisane są pod wpływem tych dwóch utworów.

Nigdy nie myślałem o karierze piosenkarza,

ale pamiętam śpiewanie hymnów i to silne wzruszenie, które wzbudzała we mnie muzyka. Całkiem nieźle wychodziło mi śpiewanie tych hymnów.

Miałem wtedy chyba dwanaście lat i kiedy przyszedł na mnie czas, aby pójść do szkoły średniej, mama zaprowadziła mnie do liceum św. Patryka na rozmowę z dyrektorem. Szkoła była połączona z katedrą św. Patryka i była bardzo znana z tamtejszego chłopięcego chóru. Usiadłem, a wtedy dyrektor zapytał: "Wiesz na pewno, że w naszej szkole istnieje chór chłopięcy sławny w całym kraju i traktujemy to bardzo poważnie. Czy byłbyś zainteresowany, aby dołączyć do naszego chóru?". Zanim udało mi się otworzyć usta, mama odpowiedziała: "Nie, nie, jego to nie interesuje".

Nie było w tym nic złego, żadnych złośliwych intencji. Ona naprawdę myślała, że mnie to nie interesuje i po prostu mnie wyręczyła. Oczywiście byłem dość skrępowany pomysłem dołączenia do chóru i niezbyt chciałem się odzywać, bo się bałem, że jeszcze by mi kazał zaśpiewać coś na miejscu.(…)

Fajerwerki cały czas wybuchały w mojej głowie.

[W roku 1976 - red.] Dotarłem do takiego miejsca w moim życiu, kiedy potrzebowałem sensownej duchowej interpretacji świata. Porzuciłem te wszystkie modlitwy, bo naprawdę czułem, że zaraz wybuchnie mi głowa. W ciągu kilku następnych tygodni zdarzyły się dwie rzeczy, które uratowały mi życie.

Tamten rok okazał się dla mnie bardzo, bardzo szczęśliwy. Pierwszą z nich była moja wizja przyszłości. Pamiętam, że zobaczyłem tę dziewczynę zaraz po tym, jak po raz pierwszy pojawiła się w szkole. Pomyślałem, że jest Hiszpanką, a na pewno przypominała różę z ciemnymi włosami i krwistoczerwonymi ustami. Trochę później, w jeden z tych dni, kiedy pękała mi głowa, mój przyjaciel Reggie Manuel the Cocker Spaniel podwoził mnie ze szkoły na swoim motorze. Rozejrzałem się wokół i dostrzegłem tę samą spokojną, tajemniczą dziewczynę, która sprawiała wrażenie niczym nieskrępowanej. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że była bardzo atrakcyjna.

Za motorem Reggiego unosiła się mała mgiełka gorącego powietrza, co sprawiło, że dziewczyna wyglądała, jak gdyby przechodziła przez staw pełen wody. Było w niej coś niezwykle spokojnego, a osobie, której właśnie tego brakuje, wydaje się to najatrakcyjniejszą rzeczą na ziemi. To była Ali, która kilka tygodni później została moją dziewczyną, a po kilku latach moją żoną.

Następnie wydarzyła się kolejna niezwykła rzecz - wstąpiłem do zespołu. Od tamtej pory nic aż tak bardzo się nie zmieniło. Cały czas jestem zarówno z Ali, jak i z zespołem.

Więcej o Bono i pozostałych członkach U2 dowiesz się z książki "U2 o U2" wydanej przez In Rock, której fragment prezentujemy powyżej.

In Rock Music Press
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy