Reklama

Tułaczka kończy się w Tuławkach

Za sukcesy na estradzie płacił psychicznymi dołami i pustymi butelkami wokół siebie. Nie umiał wytrwać w rodzinie, wciąż szukał innego sensu życia. I znalazł.

Najpopularniejszy w Polsce konferansjer, od lat kojarzony z kabaretem, stał się dzięki estradowej działalności zamożnym człowiekiem. Ale o trybie życia artysty tułającego się z miejsca na miejsce nie ma dobrego zdania. - Z początku jest przyciągające przez ciekawych ludzi, miejsca i używki rozmaite, z którymi można się zaprzyjaźnić. Jednak na dłuższą metę jest to głęboko niehumanitarne, bo polega na tym, żeby czasami jechać tysiąc kilometrów, być aktywnym na scenie przez 15 - 20 minut i potem, dziękuję bardzo, dostać za to przyzwoite pieniądze i właściwe jesteś niepotrzebny, wracasz do domu - oceniał Piotr Bałtroczyk (50).

Reklama

Wiele lat takiego istnienia nie służy poczuciu stabilności życiowej, związkom uczuciowym i rodzinnym. Pojawiają się depresje, ucieczka w alkohol. Piotr przeżył to wszystko, by znaleźć swoje miejsce na warmińskiej wsi.

Dwa razy wysiadł z estradowej karuzeli

Te rejony są mu najbliższe. Urodził się w Olsztynie, jego rodzinny dom stał w lesie, postawiony tam przed wojną dla pracowników nadleśnictwa. - Mój pokój, gdzie mieszkałem przez całe lata, to był areszt dla kłusowników, w oknach były jeszcze kraty - mówił.

Ojciec był znanym dziennikarzem, mama farmaceutką. On sam studiował w Warszawie nauki polityczne, zamierzał robić doktorat i zostać pracownikiem naukowym. Jednocześnie pisał wiersze (wydał tomik), angażował się w studencki ruch artystyczny. Sprawdził się jako konferansjer i tak zaczęło się tułacze życie estradowca.

Nigdy się nie ożenił, choć... założył rodzinę. Z olsztyńską aktorką Joanną Fertacz, która miała już syna Kacpra (27) z poprzedniego związku. Bałtroczyk usynowił go i pokochał jak własne dziecko. W 1993 r. urodził im się Piotr. Jednak związek nie przetrwał.

Po rozstaniu z Joanną Piotr widywał synów rzadziej. - Bardzo za nimi tęsknię, bardziej niż oni za mną - wyznawał. Przez kilka lat był związany z Katarzyną Jasińską. Nie wspomina tych czasów miło. - Niedawno zdałem sobie sprawę, jak wiele zła we mnie, nieposkładania wynikało z nieuświadomionej toksyczności poprzedniego związku - skwitował ten okres.

Dziś jego partnerką jest lekarka, którą nazywa "moją ukochaną Grażyną". Na razie jest szczęśliwy i... myśli o małżeństwie. Z estradowej karuzeli wysiadł na chwilę tylko dwukrotnie. Pierwszym przystankiem była śmiertelna choroba ojca.

- Nie do końca do mnie docierało, że ojciec już nie wyjdzie ze szpitala. Dalej podróżowałem, występowałem na scenie, kiedy nagle poczułem, że starczy, powiedziałem "stop". Zrozumiałem, że ten czas powinien być dla nas, na tym zbudowane jest moja tożsamość i jestem to jemu winien. Był bardzo fajnym człowiekiem i wiele mu zawdzięczam - mówił.

Przystanek drugi - zawał, który Piotr przeszedł trzy lata temu. Lekarze kazali mu wtedy zwolnić. Zwolnił... na chwilę.

Puste butelki świadczyły o problemie

Przez lata udawał, że nie ma problemów z piciem. - Alkohol dał mi więcej dobrego niż złego. Dla ludzi tak wycofanych jak ja to środek konieczny. Pomaga przełamać bariery nieśmiałości - zapewniał.

Uważał, że nie jest alkoholikiem tylko "alkoholistą", świadomym smakoszem trunków. Jednak spore ilości pustych butelek, które wynosił przed przyjściem gości, świadczyły o tym, że problem istnieje. W końcu uznał, że coś ze sobą musi zrobić.

Zaczął szukać domu i... innego życia. Znalazł w Tuławkach pod Olsztynem, gdzie kupił chałupę, młyn i sporo ziemi. - Jest to centrum mojego życia, miejsce, w którym czuję się najlepiej. Myślę, że gdybym przy tych wszystkich moich neurozach, depresjach wielokrotnych i nieradzeniu sobie absolutnym, przy tym tułaczym zawodzie, jaki wykonuję, nie miał tego odejścia do Tuławek, tobym odjechał. A tak poradziłem sobie z alkoholem, poradziłem sobie z deprechami - mówił.

Wyremontował dom i młyn, kupił maszyny rolnicze. Dziś mówi o sobie, że jest rolnikiem spod Olsztyna, który na 130 hektarach uprawia łubin, orkisz, jęczmień i owies. Wkrótce we własnym młynie będzie produkował Mąkę Piotrową.

- Cieszę się, że pieniądze, które zarabiam, jeżdżąc i wygłupiając się, przeznaczone są na coś, co ma daleko większy sens niż to, co robię na co dzień. Ja po prostu szukałem innego sensu niż doraźna praca, którą wykonuję. I znalazłem - zwierzył się.

Choć nadal większość czasu zajmują mu występy i tułaczki, teraz ma dokąd wrócić. Do Tuławek, gdzie wieczorem czeka na niego wybudowany własnoręcznie taras z widokiem na łąki, fotel i lampka wina.

Anna Bazia

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: sława
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy