Reklama

W życiu nie należy kierować się impulsem

Ironiczne poczucie humoru, dystans do świata oraz silny głos. Tym uwodzi nas już od 20 lat w jednym z najpopularniejszych programów informacyjnych.

Maciej Orłoś (51) jest synem znanego pisarza Kazimierza Orłosia (76). Z wykształcenia aktor - ukończył warszawską szkołę teatralną - z wyboru dziennikarz. Prywatnie ojciec czworga dzieci.

Z "Teleexpressem" związany już od 20 lat. Niemal od razu, gdy zaczął prowadzić ten program, zdobył sobie wielką sympatię widzów. A już po kilku miesiącach pracy otrzymał nagrodę: Wiktora dla najpopularniejszego prezentera.

Czym jest dla pana "Teleexpress"?

Maciej Orłoś: - Bardzo ważnym elementem mojego życia. Ten program mnie zdefiniował zawodowo, wcześniej byłem... niezdefiniowany. W tym roku "Teleexpress" obchodzi 25-lecie, ja jestem w nim od 20 lat. Czasami wciąż słyszę na swój widok: "O, pan Teleexpress".

Reklama

Pana życie jest trochę jak ten program, wiele się w nim wydarzyło.

- No nie, gdyby wszystko w moim życiu działo się w takim tempie, to bym zwariował. Ale czasem mam wrażenie, że jednak tempo mojej pracy trochę na mnie działa. Gdy czytam książkę, to łapię się na tym, że myślę: "dlaczego, to tak długo trwa". Oglądam film i... znowu to samo wrażenie.

Ma pan czworo dzieci. Jakim pan jest ojcem?

- Staram się nie pozwalać im na wszystko, bo to byłby mój "koniec", w sensie pedagogicznym. Trzeba kontrolować to, co robią dzieci, organizować im czas i pilnować, żeby nie poszły w jakąś niepożądaną stronę. Żeby książka była obecna, żeby było to wieczorne czytanie. Żeby razem spędzać czas.

A jakie zdolności przejawiają pana pociechy. Artystyczne po tacie?

- Córka Mela (8) ma silny charakter i na dodatek jest bardzo uzdolniona muzycznie, chodzi zresztą do szkoły muzycznej. Uczy się gry na dwóch instrumentach - na

flecie i fortepianie. Mój najmłodszy syn Kuba (11) już zdobył kilka wyróżnień za prace plastyczne, naprawdę świetnie rysuje. Mój najstarszy Rafał (26) studiuje produkcję filmową w Katowicach, a jego młodszy brat Antek (21) gra w zespole rockowym.

Pisze pan książki dla dzieci. Czy to jest pański tajny sposób na dotarcie do nich?

- Nie, nie. Napisałem je z zupełnie innych pobudek, raczej - można powiedzieć - literackich. Ale rzeczywiście na bazie związanej z życiem moich dzieci.

Ma pan za sobą kilka związków... Czy jako doświadczony mężczyzna ma pan jakieś rady?

- Nie czuję się powołany, aby pouczać innych. Ludzie uczą się na własnych błędach. Czasem trzeba się samemu sparzyć, żeby coś zrozumieć. Mógłbym jedynie powiedzieć, że jeżeli chodzi o poważne decyzje życiowe, to nie należy kierować się impulsem, tylko naprawdę dobrze się zastanowić...

Z wykształcenia jest pan aktorem. Skąd to zainteresowanie i taki wybór zawodu?

- W młodości biegałem na spektakle, brałem udział w konkursach recytatorskich. Jako dziecko byłem też aktorem dubbingowym. A już jako 15-latek zagrałem w filmie Ewy i Czesława Petelskich "Kazimierz Wielki". Rolę młodego Kazimierza Wielkiego; dorosłego zagrał Krzysztof Chamiec.

No to po takiej roli mogła panu grozić mania wielkości...

- Na szczęście nie, bo to nie był film, który jakoś mocno wbił się w świadomość młodzieży. Więc nie uderzyła mi woda sodowa do głowy.

Dlaczego pan zatem z tego zrezygnował?

- Grałem w dobrym teatrze u boku takich legend, jak Aleksandra Śląska. Jednak nic się u mnie zawodowo nie działo. I kiedy przyszła propozycja z telewizji, to po zastanowieniu się, wyraziłem zgodę.

Nie był to gwałt na pana duszy?

- Na początku tak, straszny. Nie mogłem się oswoić z myślą, że odchodzę ze świata teatru. Potem jeszcze przez kilka lat, już gdy byłem w "Teleexpressie", nadal dostawałem propozycje filmowe i to paradoksalnie więcej niż wcześniej. I... przyjmowałem je. Zagrałem nawet kilka dużych ról u uznanych reżyserów.

Ale magiczna moc telewizji była silniejsza?

- Po pół roku pracy w telewizji dostałem nagrodę - Wiktora. Przyszła popularność. Zostałem.

Jak pan się relaksuje, bo wiadomo, że telewizja potrafi nieźle zmęczyć?

- Najlepiej, gdy po prostu siedzę za kierownicą swojego samochodu. Słucham muzyki, a czasem też książek nagranych na płyty. To dla mnie jedna z form relaksu.

A wakacyjne plany? Chyba odczuwa pan potrzebę odpoczynku, zwolnienia w biegu?

- Różnie - i w Polsce, i nie w Polsce. Bierzemy dzieci, plecaki i ruszamy przed siebie. W zimie zawsze są narty. Bardzo lubię też grać w tenisa.

Michał Wichowski

Świat i Ludzie 26/2011

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy