Reklama

Anna Kalczyńska: Czuję się ambasadorką kultury francuskiej

Kocha Francję z wzajemnością i uwielbia francuski szyk. Dziennikarka i prezenterka, Anna Kalczyńska, już wkrótce poprowadzi kolejną galę French Touch, a w rozmowie ze Styl.pl opowiada o swojej miłości do mody i pierwszej nieudanej wizycie w Paryżu.

Izabela Grelowska: Co to znaczy mieć dobry styl?

Anna Kalczyńska: - Styl to coś, co nie przemija. To emanacja osobowości. Dobry styl stapia się z tym, kim jesteśmy. To nie może być coś wymyślonego na siłę, w co jesteśmy przebrani, a nie ubrani.

 Ktoś powiedział kiedyś, że wszystkie wojny zaczynają się od dobrego ubrania i chyba rzeczywiście tak jest. Styl nas definiuje. Dzięki niemu od razu komunikujemy osobom, z którymi się spotykamy, albo przed którymi występujemy, kim jesteśmy. To uzupełnienie i wyraz naszej osobowości.

Reklama

A jak się kształtował pani styl?

- Mam za sobą długą drogę. Zaczęłam wyrabiać sobie swój styl jeszcze jako nastolatka, w liceum. Dużo eksperymentowałam. Ubiór łączył się ze stylem życia, a dla mnie była to wówczas głównie muzyka. Bardzo bliski był mi grunge. Nosiłam kraciaste koszule, dżinsy, glany, t-shirty z koncertów. To był też wyraz nastoletniego buntu, odejścia od klasycznego wychowania, szkoły muzycznej i szkoły francuskiej.

 Później na studiach byłam bardziej nastawiona na pracę zawodową i szukałam miejsc, w których chciałabym kiedyś siebie widzieć. To były pierwsze staże, pierwsze marynarki. Moda bardziej biurowa, którą kojarzymy z sekretariatów, różnych konferencji. Ten styl został ze mną długo, bo pracowałam jako tłumacz, prowadziłam różne imprezy, pracowałam jako hostessa. Ale w domu, na co dzień, zawsze nosiłam dżinsy.

Mój styl nierozerwalnie łączył się z moim życiem zawodowym. Kiedy pracowałam w Komisji Europejskiej, cały czas nosiłam garsonki. Potem wróciłam do Polski i rozpoczęłam pracę w telewizji - cały czas te garsonki! Przez jakiś czas byłam panią od wywiadów w TVP Polonia, a potem miałam przygodę z TVN24 i tam właściwie inaczej się nie ubieraliśmy jak tylko w koszule i marynarki.

Jednak na co dzień uciekałam od tego stylu, bo był on zwyczajnie nudny. Szukałam zwiewnych, luźnych kreacji, interesowałam się pracami  polskich projektantów, którzy debiutowali w latach 90.

A później przyszło "Dzień dobry TVN" i cała feeria strojów. Od początku wiedzieliśmy, że musimy zmienić mój wizerunek. Odeszliśmy od marynarek i przeszliśmy na sukienki, stroje bardziej seksowne i z pazurem, które miały wyrazić coś więcej niż tylko to, że zajmuję się przekazywaniem informacji. Bardziej chodziło o taką trochę sexy mamę.

Ale mój styl nadal ewoluuje i jestem już o krok dalej. Lubię podkreślać swoją kobiecość i tam gdzie mogę, zawsze zakładam buty w szpic albo nieco odsłaniam nogi. Ale na co dzień staram się nie epatować seksualnością. Wydaje mi się to nie na miejscu i jestem raczej powściągliwa. Myślę, że to stało się moim znakiem rozpoznawczym i dobrze mi z tym. Chyba wreszcie odnalazłam siebie.

A czy inspiruje panią moda francuska?

- Tak, bardzo lubię styl francuski. Ze wszystkich jakie znam, jest mi chyba najbliższy. Nawet dzisiaj założyłam sukienkę o takim charakterze. Francuzki to piękne, szczupłe kobiety, noszące się z lekką dozą nonszalancji. Francuskie botki, które ostatnio sobie przywiozłam z Paryża i zamierzam nosić jesienią, są znakiem pewnej dezynwoltury, a z drugiej strony pewności siebie, którą daje wygoda.

A pamięta pani swój pierwszy wyjazd do Francji?

- Tak. Pierwszy raz byłam na wycieczce w Paryżu z moją mamą. Była jesień, padał deszcz. Przeżyłam ogromne rozczarowanie. Zaczytywałam się w literaturze francuskiej, kochałam francuską poezję, Baudelaire’a, słuchałam muzyki, z albumów chłonęłam architekturę - i nagle ten Paryż w deszczu. Nie miało to nic wspólnego z romantyzmem. Wycieczka była zorganizowana i chodziliśmy od punktu A do punktu B. Ja mówiłam po francusku, a mama nie. Uważała, że egzaltuję się Francją, zamiast spędzić z nią miło czas. Ten pierwszy pobyt nie był udany, ale potem było tylko lepiej.

Teraz Paryż zachwyca mnie na różnych poziomach. Bardzo się zmienił i warto tam jeździć również po to, aby obserwować te zmiany.  

 Kolejny raz z rzędu poprowadzi pani galę French Touch. Czy ma pani jakieś marzenia związane z Francją?

- Tak, wiele. Nie wiem czy wszystkie uda mi się zrealizować. Kiedyś marzyłam nawet o tym, żeby mieszkać we Francji.

Kocham Francję jest to miłość odwzajemniona. Jeżdżę tam z mężem i dziećmi - oni również zachwycili się tym krajem. Nasz ulubiony kierunek to Bretania. W Polsce ten wybór może się wydawać nieoczywisty, ale kocham to miejsce, bo daje niesamowity spokój i ma szczególną magię wynikającą z wielu wieków tradycji i specyficznego ducha. Jest zupełnie wyjątkowe.

Ale staram się też spełniać moje marzenia związane z Francja na co dzień np. jak najczęściej mówić po francusku. Prowadzenie gali to też spełnienie jednego z takich marzeń. Czuję się trochę jak ambasadorka kultury francuskiej. Bardzo kibicuję artystom, którzy pojawiają się na gali. Mam ochotę wykrzyczeć: To są Francuzi, zobaczcie! Dlatego tu jestem i mam tę przyjemność być z wami, by zaprezentować jacy są wspaniali, jak pięknie brzmi ich język, jaką elegancję i erudycję prezentują, jaki styl i charme stoi za tą kulturą.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy