Reklama

​Aneta Jadowska: Dulszczyzna ma się świetnie

Aneta Jadowska w Ustce, gdzie rozgrywa się akcja jej kryminału, fot. Marcin Okoniewski /Wydawnictwo SQN

Rodziny mają swoje tajemnice - przed sobą nawzajem, przed resztą świata. Tradycja dulszczyzny i trzymania spraw w czterech ścianach ma się świetnie. Może się to wydawać pesymistyczną wizją, ale uzasadnioną - mówi ​Aneta Jadowska, autorka książki "Trup na plaży".


Aneta Jadowska - pisarka, doktor literaturoznawstwa. Mieszka w Toruniu, gdzie osadziła losy swojej bohaterki powieści fantasy wiedźmy-policjantki Dory Wilk. Jest pracoholiczką, wydaje dwie do trzech książek rocznie, pisze też opowiadania i zajmuje się pracą naukową. Właśnie wydała swój pierwszy kryminał "Trup na plaży".

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: W dedykacji do mojego egzemplarza twojej książki napisałaś "Morza szum, krzyki mew. Trupa w toń cichy plusk...". Skąd pomysł osadzenia w takiej czarującej miejscowości jak Ustka kryminału, a nie na przykład romansu?

Reklama

Aneta Jadowska: - Romans nigdy mnie przesadnie nie interesował, nie jako główna linia fabularna powieści. Czyste romanse mnie nudzą. Nie mam nic przeciwko wątkom romansowym w kryminale, thrillerze, urban fantasy... Ale czytanie 400 stron czystego romansu nudzi mnie jako czytelnika, więc jako pisarz nawet się nie zbliżam do takiego pomysłu.

- Kryminał pasuje do Ustki zresztą dużo lepiej. Raz - taka mała, śliczna i urocza miejscowość jest prawie sielanką, a zbrodnia obnaża to, że to tylko złudzenie. Po drugie - niewielki rozmiar miejscowości a jednocześnie duża liczba turystów sprawia, że proporcje "swoi a przybysze" są szalone. Z jednej strony wszyscy mieszkańcy się znają, z drugiej dziesięć razy tyle osób w sezonie przybywa zewsząd. To mąci w przewidywaniach i ocenach sytuacji.

W zapowiedzi twojej książki czytamy, że każda rodzina trzyma trupy w szafie, tylko zależy, jak duża jest ta szafa - można to uznać za prawdę życiową?

- Oczywiście. Rodziny mają swoje tajemnice - przed sobą nawzajem, przed resztą świata. Tradycja dulszczyzny i trzymania spraw w czterech ścianach ma się świetnie. Może się to wydawać pesymistyczną wizją, ale uzasadnioną. Popierają ją choćby statystyki policyjne w przypadku morderstw - zdecydowana większość ofiar zabójstwa znała, była związana lub spokrewniona ze swoim zabójcą. Rodzina to emocje, a emocje mają jasną i ciemną stronę. Dla równowagi - to także doskonały system wsparcia, gdy na przykład znajdziecie na plaży zwłoki, a wąsaty policjant patrzy na was podejrzliwym okiem, to właśnie na rodzinę i jej pomoc możecie liczyć. Przynajmniej tak jest, jeśli jesteście Magdą Garstką.

W czym bohaterka "Trupa na plaży" jest do ciebie podobna?

- Po mnie dostała miłość do morza. Zgadzamy się, że każde miasto w Polsce zyskałoby na dostępie do morza, ale nie każde ma tyle szczęścia. To tyle. Moi bohaterowie nie mają odpowiedników w świecie realnym, nie są też podobni do mnie, bo to zabrałoby część frajdy z pisania ich. Każdy jest zupełnie inny, ma swoją historię, kształtują ich inne sytuacje, relacje i doświadczenia.

W twojej powieści pojawiają się silne i odważne kobiety, które nie wahają się pomagać innym. Myślisz, że takich wzorców mamy odpowiednio dużo, czy można uznać za pewnego rodzaju misję pokazywanie ich innym kobietom?

- Nigdy nie spotkałam się z pytaniem, czy nie starczy już tych silnych mężczyzn, z całym tym ich bohaterstwem i radzeniem sobie z wyzwaniami fabuły. (śmiech)

- To nie tyle kwestia wzorców - takie kobiety istnieją. A pisanie o nich jest znacznie przyjemniejsze i bardziej wartościowe niż pisanie o mamejach i mimozach - tym typie rozmemłanej, niezdecydowanej, słabowitej bohaterki czekającej na ratunek i księcia. To taki typ, której cała aktywność sprowadza się do przygryzania wargi i potykania się o własne stopy. Jego opisanie mnie nie interesuje - to żadne wyzwanie, nuda i moi czytelnicy zasługują na coś lepszego.

- Jeśli kobiety zechcą patrzeć na nie jak na pewne wzorce, fajnie. Jeśli poczują się silniejsze i uznają, że mogą wszystko - jeszcze lepiej. Wierzę w siłę kobiecej solidarności i jeśli moje czytelniczki przejmą tę wiarę, wszystkim nam wyjdzie to na dobre. Podziały nie służą nikomu, a w jedności jest siła.

Wcześniej specjalizowałaś się w powieściach fantastycznych - przejście do "realu" jest dużą zmianą?

- Znacznie mniej researchu. Kilka tygodni, a nawet miesięcy krócej, tony bibliografii mniej. I pisanie świata opierającego się na świecie realnym na pewno wymaga mniejszych nakładów pracy i wyobraźni. Ale poza tym różnice nie są wielkie - tworzę bohaterów, historię, rozwijam wątki i fabuły tak, by wszystko składało się w całość na tyle realną i wiarygodną, by czytelnicy w nią mogli uwierzyć, na tyle wciągającą, by chcieli doczytać do końca i mieli niedosyt na końcu.

Masz już w planach kontynuację historii Magdy Garstki?

- Tak. Najbliższe lata będą lekką żonglerką - między Nikitą, Ustką a Witkacym i kilkoma dodatkowymi projektami. Ale nie narzekam, wolę to, niż kilka lat z jedną serią i bohaterką. Płodozmian pozwala zachować świeżą głowę.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama