Reklama

Babu Król: Lekarstwo na strach przed przegapieniem

Babu Król (w środku) i Smutne Piosenki nagrali płyty dansingowe /materiały prasowe

​- Nasze życie jest jak spektakl teatralny. Najpierw są przygotowania, ludzie biegają wokół siebie, jest taniec godowy. Potem rozsuwa się kurtyna, jest początek, środek i koniec. Światła gasną, zwijają scenę, aktorzy idą do domu. Dokładnie tak samo jest z dancingiem. Przez chwilę jesteśmy fajniejsi niż na co dzień, po to, żeby drugiej osobie pokazać lepszą twarz księżyca - opowiadają Budyń i Bajzel, współautorzy płyty "Nowa fala polskiego dansingu. Volume 1 & 2". I wyjaśniają, dlaczego Dawid Podsiadło jest Piotrem Szczepanikiem naszego pokolenia.

Autorska płyta dansingowa powstała dzięki współpracy Stowarzyszenia Młodych Animatorów Kultury z Poznania, pań z gnieźnieńskiego Klubu Seniora "Radość" i lidera zespołu Pogodno, Jacka Szymkiewicza vel Budynia. Współpraca polegała na poszukiwaniu najbardziej romantycznych historii z lat młodości seniorek podczas warsztatów w ramach projektu "OFF Opera".

Historie te, mocne piękne i wzruszające, natychmiast zamieniły się w piosenki, a piosenki w materiał na płytę dansingową właśnie. Budyń zagrał go najpierw dla pań z Gniezna, a potem nagrał ze znakomitym poznańskim zespołem Smutne Piosenki. Płyta z coverami powstała dzięki zaproszeniu zespołu Babu Król (czyli Jacka "Budynia" Szymkiewicza i Piotra "Bajzla" Piaseckiego) do koncertów z własną selekcją ulubionych piosenek sprzed lat na dziedzińcu poznańskiego Teatru Polskiego.

Reklama

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: "Nowa fala polskiego dansingu" pewnie nie brzmiałaby, jak brzmi, gdyby nie panie Zofia, Łucja, Ludwika, Barbara i Maria z gnieźnieńskich warsztatów dla seniorów - co wniosły do tej płyty?

Jacek "Budyń" Szymkiewicz: - Po pierwsze przypomniały, że jest bardzo dużo ciekawych rzeczy, które wydarzają się w tańcu w parze. Że jest to wspaniałe remedium na poczucie osamotnienia. Że taniec w parze jest doskonałym lekarstwem na strach przed przegapieniem, czyli nowoczesną chorobę portali społecznościowych. Że taniec w parze jest źródłem endorfin, błogosławieństwem wszystkich hormonów szczęścia. Jest superkulturalny, nie przekracza żadnych barier - ani towarzyskich, ani intymnych. Pozwala bawić się dokładnie tak, jak nasi rodzice zawsze by chcieli, żebyśmy się bawili. I jest troszeczkę zapomniany.

Dansing ma pewną formułę - spotykasz danego człowieka, tańczysz z nim, flirtujesz, a za pięć godzin każdy idzie w swoją stronę - więcej tu miłości, czy jednak samotności?

Budyń: - Gdyby tak było, że rzeczy są na stałe, mógłbym się pochylić nad twoim pytaniem. Ale nie ma ani jednej rzeczy, która jest na stałe, ani jednej relacji, która jest pewna. Więc to, co powiedziałaś, jest tylko odzwierciedleniem tego, jak się rzeczy mają. Nasze życie jest jak spektakl teatralny. Najpierw są przygotowania, ludzie biegają wokół siebie, jest taniec godowy. Potem rozsuwa się kurtyna, jest początek, środek i koniec. Światła gasną, zwijają scenę, aktorzy idą do domu. Dokładnie tak samo jest z dansingiem: szykujemy się na niego, kąpiemy się, trochę się wypachnimy, ubieramy się troszeczkę ładniej. Przez chwilę jesteśmy fajniejsi niż na co dzień, po to, żeby drugiej osobie pokazać lepszą twarz księżyca. A potem to się kończy tak, jak wszystko w życiu się kończy.

Jak ludzie reagują na waszych koncertach ze Smutnymi Piosenkami - chcą wrócić do dansingów, czy raczej się wstydzą?

Piotr "Bajzel" Piasecki: - Jest tęsknota za tym na pewno.

Budyń: - Wydaje mi się, że to jest w powietrzu. Z tego samego powodu wielu ludzi zajmuje się teraz muzyką tradycyjną, organizują potańce, na które przychodzi wielu młodych, którzy tańczą w parze. Muzycy jeżdżą po wsiach i łapią jeszcze ostatnich grajków ludowych, ucząc się od nich muzyki ludowej, ale granej w tradycyjny sposób. Nie obrażając zespołu Pieśni i Tańca Śląsk, bo to trochę inna formuła.

Inny rodzaj ludowości?

Budyń: - Tak. Jest potrzeba, żeby sięgać dalej, tam gdzie leżą rzeczy, o których pozapominaliśmy. Tak, jak futuryści sięgają do przodu, myśląc o rzeczach, które jeszcze się nie pojawiły, ale już mają dla nas znaczenie. Jak na przykład w serialu "Black mirror". To ten rodzaj szukania poza zasięgiem wzroku, żeby przypomnieć sobie o tym, co było ważne, a się o tym zapomniało. Albo coś, co dopiero będzie ważne, a już się tego chce. Chyba nie jestem najlepszą osobą, która powinna się wypowiadać o życiu w portalach społecznościowych, bo tam nie żyję i nie korzystam z popkultury w ogóle, ale moje wrażenie jest takie, że istnieje w nich bardzo dużo samotności. Kiedy pierwszy raz wyszedłem na taki potańc ludowy, cały czas się uśmiechałem. Byłem szczęśliwy, podobali mi się ci ludzie tańczący w parach, a muzykę czułem aż we krwi. Nie umiem zagrać dobrego mazurka, ale go czuję w brzuchu - od razu zaczynają mi w nim latać motyle.

Powiedziałeś w Gazecie Magnetofonowej, że każde pokolenie ma swojego Piotra Szczepanika. Kto twoim zdaniem jest nim teraz?

Budyń: - Ostatnio stałem w kolejce do kasy w supermarkecie. Stało w niej z osiem osób. W tym cały przekrój społeczeństwa: dzieciaki, emeryt, panie w średnim wieku zmęczone ch*jową pracą. W głośnikach leciała RMF-ka, a w niej piosenka ze słowami: "Znowu jadę do ciebie sam...". Kto to jest?

Dawid Podsiadło, "Małomiasteczkowy".

Budyń: - Wszyscy zaczęli tupać nogą i śpiewać. Niezależnie, co kto myśli o Dawidzie Podsiadle i o jego piosenkach, w tym momencie stała się najważniejsza chwila mojego dnia. Ta piosenka zrobiła coś tak niezwykle ważnego, że nagle wszyscy w tej kolejce przestali mieć dąsy i zaczęli nucić pod nosem "Znowu jadę do ciebie sam...". To było tak cudowne! W każdym pokoleniu jest głos, który powoduje, że jego piosenki będą śpiewać wszyscy - niezależnie od wieku i tego, czy myślą o sobie, że są hip-hopowcami, bikiniarzami, metalowcami... Myślę, że metalowcy też, kiedy ich nikt nie widzi, zamykają się w pokoju i nucą sobie: "Znowu jadę do ciebie sam...". (śmiech)

Licytuj płytę Babu Król & Smutne Piosenki:

Jak się ma ludyczność do disco polo? Czytaj na następnej stronie >>>


A jak te powroty do ludyczności i tańców w parze mają się do disco polo?

Budyń: - Mamy z Piotrem dość odmienne podejście do disco polo. Ja jestem wielkim fanem i uważam, że ta muzyka spełnia dokładnie taką funkcję, jaką powinna spełniać użytkowa muzyka taneczna. Rozumiem też, że ludzie mają z nią problem ze względu na poczucie estetyki, że disco polo, żeby być disco polo, musi mieć ten charakterystyczny rodzaj brzmień i że ludzie, którzy go nie słuchają, robią sobie z tego brzemienia prywatnego wroga. Lubię chodzić na wesela, choć chodzę bardzo rzadko. Za każdym razem, kiedy orkiestra weselna gra piosenki disco polo, wszyscy się bawią świetnie. Ale przeżyłem też kilka wesel, na których orkiestra grała takie bardziej wyrafinowane utwory i zabawa wcale się nie kleiła. Wystarczy, że polecą "Majteczki w kropeczki", pierwsza flaszka się skończy, pękają kajdany i zaczyna się świetna zabawa.

- Mój serdeczny przyjaciel Sebastian Pikula jest fanem polskiej muzyki tradycyjnej i dzięki niej zaczął się uczyć grać na skrzypcach. Kiedy jeździł po wsiach do tych wszystkich starych skrzypków, przywiózł od nich dwa wstrząsające teksty. Jeden na prośbę: "Może się nastrójmy?" odpowiedział: "To nie ma stroić, to ma zarabiać". Inna sytuacja. Sebastian gra jakiś dźwięk i mówi: "Wydaje mi się, że pół tonu nie stroimy", a stary skrzypek do niego: "O pół tonu się nie będziemy kłócić". To pokazuje, że tamta muzyka też miała w sobie pewien rodzaj brzydoty i chropowatości, którym ludzie się nie przejmowali. Oni mieli dobrze wykonać mazurka na weselu.

- Wróćmy więc do brzmień disco polo, które niektórym się nie podobają. Uważam, że mają dokładnie ten sam rodzaj chropowatości. Taki rodzaj brzydoty, który w pewnym momencie staje się wspólnym mianownikiem. Mógłbym powiedzieć, że chodzi o to, że trzeba zejść z oczekiwań, ale to sugeruje zmianę kierunku w dół, a zupełnie nie o to mi chodzi. Ludzie, którzy mają wysublimowany gust mają z tym problem.

Zaryzykujemy stwierdzenie, że bezguścia bawią się lepiej?

Budyń: - Nie. Dla mnie to pewien rodzaj pominięcia gry wstępnej. To, co powoduje, że my się jaramy muzyką, która ma takie drobne dodatki, ażur na obrzeżach, który w danym momencie przestaje być taki istotny. Jak pójdziesz sobie na potańc, albo na imprezę disco polo, zobaczysz, że ludzie startują do tańca po trzech sekundach. Na koncercie, nawet superdobrym, ludzie potrzebują wypić dwa piwka, trochę się pokręcić i zazwyczaj zaczynają się dobrze bawić, kiedy koncert się kończy. A na imprezach tanecznych muzyka jest użytkowa. Od razu mają zacząć grać ich ulubione piosenki, a oni będą tańczyć całą noc.

- Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że powinniśmy przestać grać wyrafinowane rzeczy, że te superkoncerty powinny ustąpić miejsca imprezom disco polo. Ale że to dwie zupełnie inne rzeczy i porównywanie ich ze sobą jest jak porównywanie awionetki ze spadającymi noskami klonu. To lata i to lata, ale z zupełnie innego powodu. Dla mnie nasza płyta jest próbą podania ręki - zostajemy sobą i gramy te wszystkie ażurowe dodatki, wymyślamy dziwne wersje "Jesteś szalona", ale jednocześnie nie chcemy uciekać od dansingu.

Piotr, to jakie jest twoje podejście do disco polo?

Bajzel: - Po prostu zazdroszczę. Zazdroszczę tego, że muzyka disco polo ma teraz pięć kanałów w telewizji, a muzyka troszeczkę ambitniejsza nie ma praktycznie żadnego. To jest wielki przemysł - disco polo. Zespoły grające tę muzykę są strasznie bogate, mają możliwość nakręcenia sobie najlepszych teledysków, a reszta nie ma. Zazdrość, tylko zazdrość.

Z czego to wynika?

Bajzel: - Ludzie to kochają, ludzie chcą się bawić, nie potrzebują do zabawy czegoś ambitnego. Potrzebują czegoś prostego, w stylu, który znają. Kiedy słyszą w kółko te same klawiszki, te same brzemienia, ten sam bicik i ten sam niedobry tekst, to się bawią. A tu muszą nagle kontemplować, o co panu artyście chodzi.

Jestem pełna podziwu, jak udało wam się idealnie zmiksować piosenki na drugiej płycie tego albumu. W życiu bym nie przypuszczała, że "Nasz Disneyland" tak dobrze pasuje do "Dancing with tears in my eyes".

Budyń: - Jest takie ćwiczenie teatru improwizacyjnego, rozgrzewka. Staje się w kółku, jedna osoba mówi słowo, druga kolejne - zupełnie z innej parafii, a ta, która wpadnie na pomysł, jak je ze sobą połączyć, robi krok do przodu i mówi, jakie jest rozwiązanie. Trochę tak robiliśmy szukając kontekstu, który jest oderwany od tego, co ludzie myślą o danej piosence. Wpadłem na to, kiedy lekko złośliwie na koncercie zacząłem śpiewać "Jesteś szalona". Wyguglałem sobie tekst, przeczytałem go i okazało się, że ja go kurde nie znam. Wszyscy znają melodię, refren, a nie znają na przykład frazy: "Ty się śmiałaś zawsze, no i cześć". Pomyślałem, że u mnie ta lekkość pióra byłaby możliwa po spożyciu olbrzymiej ilości alkoholu.

Bajzel: - "Zawsze prawda miała jakiś sens" - no wow! (śmiech)

Budyń: - Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, że "Diana" jest o tym, że facet się kochał w dużo starszej od siebie kobiecie. Dawno temu przy tych piosenkach ktoś się popłakał, a my już mamy szufladki, w których poupychaliśmy sobie ich znaczenia. Słyszymy je, olewamy to, co słyszymy i odwołujemy się do naszej definicji. W "Jesteś szalona" - nie słyszymy w ogóle tekstu, bo zamiast obcować z piosenką, doświadczamy samego siebie. Dlatego w naszym wykonaniu Papa Dance pasuje do Ultravoxu, a Paul Anka do zespołu Dune. Ich piosenki wydają się nieprzystawalne, a doskonale ze sobą grają.

Rozmawiała: Agnieszka Łopatowska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy