Betonoza czy green future: Jaki los czeka polskie miasta?
Coraz cieplejsze zimy, coraz gorętsze lata i niespodziewane anomalie pogodowe to symptomy zmian klimatycznych, o których mówi się od lat. Podczas fali upałów dla mieszkańców miast ratunkiem okazują się miejskie skwery i parki, w których choć na chwilę można odetchnąć od palącego żaru. Jednak możliwości aglomeracji w tym zakresie są dużo mniejsze niż realne zapotrzebowanie na „kawałek cienia”, nie pomaga także wszechobecna betonoza, którą upodobali sobie włodarze polskich miast.
Naukowcy z Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej UMK zbadali plany zagospodarowania przestrzennego 39 polskich miast liczących powyżej 100 tys. mieszkańców. Zwracają uwagę, że pomimo rosnącej świadomości idei "green future", wciąż nie traktujemy otaczającej nas przestrzeni jako dobra wspólnego. Zbyt ogólne formułowanie planów miejscowych, pozwala na dość luźne dostosowywanie ich do potrzeb deweloperów. W tym kontekście idea planowania przestrzennego wydaje się zwykłą mrzonką.
Co prawda miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (MPZP) określają minimalny wymiar terenu biologicznie czynnego. Waha się on od kilkunastu do nawet 70 proc. i oznacza powierzchnię, która powinna pozostać wolna od zabudowy, charakteryzującą się nasadzeniami roślin, traw i drzew. Jednakże te przepisy, zwłaszcza w ciasnej zabudowie miejskiej, uwzględniają także wszelkiego rodzaju tarasy czy stropodachy z nawierzchnią umożliwiająca wegetację roślin. To, co dookoła, ma już mniejsze znaczenie.
O zabudowywaniu każdego skrawka miejskiej przestrzeni, zwłaszcza w największych miastach w Polsce, słyszymy nieustannie. Od deweloperów nie wymaga się zapewnienia mieszkańcom dostępów do parków, rzadko też spotyka się osiedla, gdzie troska o liczbę miejsc parkingowych przewyższałaby tę o choćby kawałek zieleni. Współczesne miasta składają się w dużej mierze z ogrodzonych osiedli, które, reklamowane jako "oazy spokoju" do zaoferowania maja głównie sporo betonu.
Niedawno na płycie rynku w małopolskich Krzeszowicach nastolatek usmażył jajecznicę, zwracając uwagę na problem wysokiej temperatury, którą powoduje, między innymi, wycinka drzew w miejscach poddawanych tak zwanej rewitalizacji, niejednokrotnie finansowana z funduszy unijnych.
Krzeszowicki rynek przeszedł ten proces 10 lat temu. To wtedy z jego płyty zniknęła duża część drzew i zieleni, zastąpiła je uważana za bardziej estetyczną betonowa kostka.
Podobny los spotkał wiele polskich miast i miasteczek. Zdjęcia rynku warmińsko-mazurskich Bartoszyc to kolejny przykład takich krótkowzrocznych działań.
Swego czasu Internauci nie pozostawili suchej nitki na wartej 4,7 mln inwestycji, która w 2013 roku miała zrewitalizować rynek Włocławka. Mimo ponad 2650 m2 zieleni i nieustannych działań związanych z rewitalizacją, nie udało się odzyskać pierwotnego charakteru rynku, a dyskusja powraca przy okazji kolejnych, realizowanych w mieście programów.
Kolejny przykładem "betonozy" jest rynek w Skierniewicach, z którego na przestrzeni lat zniknęła większość roślin i drzew. Województwo łódzkie jest jednym z najbardziej narażonych na brak wody i opadów, tym bardziej dziwić może fakt usuwania roślin z przestrzeni miejskich.