Reklama

Biżuteria dla kobiet, które lubią się rozpieszczać

Doceniają oryginalność, to że coś jest wykonane od początku do końca przez jedną osobę, porządnie. Że powstaje w jednym egzemplarzu. Potrafią się rozpieszczać – tak o osobach, które kupują wykonywaną przez niego biżuterię mówi Bartosz Ciba.

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Jak powstają twoje projekty?

Bartosz Ciba: - Nie pracuję zgodnie z projektem. Lubię wziąć dowolny kamień - taki, który podoba mi się danego dnia, i zacząć go oprawiać. Mam oczywiście jakiś zamysł, że z tego będą kolczyki, a z tego bransoletka - raczej grubsza, niż cieńsza - ale to bardzo płynna koncepcja, często się zmienia w trakcie pracy. Z projektów korzystam podczas zamówień indywidualnych. Wtedy muszę klientowi przedstawić kilka koncepcji, spośród których wybiera. Oczywiście zastrzegam, że nie będzie to 100 proc. tego, co na rysunku, to tylko szkice poglądowe.

Reklama

Kim są twoi klienci?

- Robię przede wszystkim biżuterię damską, którą najczęściej panie kupują same sobie. Podejrzewam, że to nie są 20-latki, a panie bardziej "osadzone" w życiu. Doceniają oryginalność, to że coś jest wykonane od początku do końca przez jedną osobę, porządnie. Że powstaje w jednym egzemplarzu. Potrafią się rozpieszczać.

- Zdarzają się też panowie, którzy robią prezenty swoim kobietom.

Jakie zbierasz informacje na temat osoby, która ma być nim obdarowana?

- Jeśli klient nie ma swojego pomysłu, pytam przede wszystkim, jaką biżuterię nosi ta kobieta, jaką lubi. Czy częściej widzi ją w naszyjniku, czy na przykład w kolczykach. Pytam o kolory, materiały, kształty. Odsyłam do mojej strony, gdzie można się zainspirować. Pytam też, czy to ma być biżuteria na co dzień czy nie. Te od święta mogą być mniej wygodne, cięższe, bardziej skomplikowane. Te na co dzień z kolei nie mogą chociażby o nic zahaczać.

Jaki był największy komplement, który usłyszałeś na temat swoich wyrobów?

- Trudno mi wyłowić jeden. Zdarza się, że ktoś pisze po otrzymaniu przesyłki, że to coś fantastycznego, że jest bardzo misterne, że o takim marzył. Pamiętam panią, która zamówiła komplet na ślub: dużą, efektowną kolię z muszlą paua, kolczyki, pierścionek oraz spinki do mankietów i fularu dla swojego przyszłego męża. Pisała mi później, że pięknie wyglądała na swoim ślubie i była bardzo zadowolona ze zdjęć. Dla mnie największym komplementem jest to, że ktoś nosi moją biżuterię i sprawia mu to przyjemność. Kiedy widzi podziw dla tych rzeczy w oczach innych osób.

Jak wybierasz materiały, z których tworzysz?

- Lubię giełdy minerałów i biżuterii. Kiedy tam wpadnę, wydam zawsze tyle, ile mam. Nie mogę się powstrzymać. Często zamawiam wybrane kamienie przez internet, bo ciężko je dostać w Krakowie od ręki. Zazwyczaj przyjeżdżają do mnie większe paczuszki, niż zaplanowałem, bo przeglądam też inne przedmioty tego sprzedającego. Mam cały skarbiec kamieni w szafce. To z kolei zapewnia dość dużą swobodę twórczą.

Pracujesz wyłącznie w srebrze?

- Praktycznie tak. Czasem korzystam z gotowych elementów pozłacanych, a ostatnio zacząłem sam eksperymentować z pokrywaniem srebra warstewką złota.

Złoto jest mniej wdzięcznym kruszcem?

- Jest cięższe w obróbce, twardsze, mniej plastyczne. Trzeba skompletować do niego poważniejszy warsztat niż posiadam, niż chciałbym utrzymać. Staram się go minimalizować. Korzystam tylko z kilku większych sprzętów typu szlifierka czy walcarka, która mimo że jest mała, waży około 20 kilogramów.

Zajmujesz się też obróbką kamieni?

- Zdarza się, że zamawiam kamień w danym kształcie, z danego minerału. Zależy mi, żeby na przykład labradoryt miał błysk w odpowiednim miejscu, w odpowiednim kolorze. Jeśli to tylko możliwe, wspieram lokalny rynek. Współpracuję ze szlifiernią Arlekin z Krakowa, której pracownicy są w stanie wykonać większość moich "zachcianek".

Które kamienie są twoimi ulubionymi?

- Bardzo lubię wspomniany labradoryt, ze względu na niesamowite ognie w środku, w odcieniach od granatu, przez zielenie, złoto, do czerwonych i różowych. Lubię naturalny amazonit, który ma piękny, morski kolor. I szmaragdy, które nie muszą być bardzo czyste. Nawet wolę takie gorszej jakości.

Wierzysz w moc kamieni?

- Troszkę, ale nie przykładam do tego przesadnej wagi. Mam kilka kryształów górskich, które powinny odbijać złe czary i uroki. Na półce leżą granaty, które powinny przynosić zysk i przyznaję, że nawet dość dobrze działają. (śmiech)

- Typowych kamieni dla mojego znaku zodiaku, bo to też podobno ze sobą powiązane, nie posiadam.

Klientom dobierasz je wedle mocy?

- Jeśli ktoś chce, zdarza mi się.

Nie miałeś zamówień na amulety?

- Miałem. Zrobiłem kilka wersji amuletu Om Mani Padme Hum.

Co to jest?

- Buddyjska mantra, która oznacza mniej więcej: Bądź pozdrowiony, klejnocie w kwiecie lotosu. Kolejne symbole umieściłem na obwodzie koła, a w centrum był kamień. Po zrobieniu pierwszego, z rubinem, usłyszałem od znajomej, która zajmuje się między innymi runami, że stworzyłem bardzo silny amulet. Twierdziła, że jeśli osoba, która go będzie nosiła, jest na tyle silna, że udźwignie tę moc, będzie dla niej działał idealnie.

- To był rubin, który miałem oprawić jako prezent dla żony klienta właśnie w postaci tego amuletu. Kamień był przywieziony z Birmy - bardzo ładny, czysty, dobrej jakości. Kolejna wersja, w komplecie z kolczykami, była ze szmaragdem. A najnowsza, całkiem niedawno, z różowym kwarcem, który też się dobrze sprawdził w tym wydaniu.

Które z twoich zamówień były najbardziej zaskakujące?

- Smoki. Od jakiegoś czasu, wyłącznie na zamówienia, robię nausznice i wiszące kolczyki w kształcie smoków. To są duże wyroby, około 10 cm długości, 5 cm szerokości, bardzo skomplikowane. Z labradorytem w skrzydłach. Są spektakularne, gdybyś wyszła w nich na ulicę, mocno przyciągałyby wzrok.

To są dodatki, które nosi się na jakimś Castle Party?

- Można! Jeden z moich klientów jest wróżbitą i nie wiem, czy występuje w tym w telewizji, czy przyjmuje swoich gości, w każdym razie potrzebował smoka do pracy. Od jego zamówienia się zaczęło. Później były kolejne.

Jak to się stało, że zająłeś się jubilerstwem? Bo nie masz wykształcenia artystycznego, jesteś samoukiem.

- Mam wykształcenie quasi artystyczne - studiowałem sztukę ogrodową, czyli projektowanie zieleni. Z dużym naciskiem na jej pielęgnację i dobór gatunków, bo to był Uniwersytet Rolniczy. Natomiast od najmłodszych lat lubiłem sobie artystycznie coś dłubać. Najpierw w plastelinie, dzięki której mogę teraz znacznie wyginać kciuk, potem były farby i ołówki. Później zabrałem się za tworzenie bardziej skomplikowanych przedmiotów - z drutów na przykład. Przez jakiś czas dla siebie i dla znajomych robiłem lampy.

- Na studiach miałem koleżankę, która zajmowała się biżuterią, składała ją z gotowych elementów. Sprzedawała ją znajomym i na festynach. Zdarzało się, że po zajęciach chodziliśmy razem po jej zaopatrzenie. Kilka razy kupiłem coś, żeby zrobić sobie bransoletkę, potem żeby komuś zrobić, a z czasem coraz więcej pomysłów chodziło mi po głowie. Zaczynałem od rzemieni, gotowych koralików. Potem przyszła miedź, materiał tani i bardzo plastyczny, do którego nie trzeba było specjalnego sprzętu, wystarczyły jedne kombinerki. Zacząłem próbować tworzyć techniką wire-wrapping polegającą na zaplataniu wokół siebie różnej grubości drucików. Później przeszedłem na posrebrzaną miedź, ale to mnie nie zadowoliło, bo nie można było ich lutować. Spróbowałem ze srebrem i przy nim pozostałem. Pierwsze prace wystawiałem na Digarcie, żeby zobaczyć, jak zareagują obcy ludzie. Nie sprzedawałem ich. Miały dość ciepły odbiór, więc wystawiłem je w polskich galeriach internetowych i zająłem się tym na poważnie.

- Niedawno robiłem kopię moich pierwszych srebrnych kolczyków, a może raczej model nimi inspirowany. Zresztą kiedy powtarzam jakiś stary projekt dla kogoś, zastrzegam, że to już nie będzie to samo. Mam obecnie znacznie większe umiejętności, doświadczenie i inne poczucie estetyki, niż miałem siedem lat temu. Przeważnie klienci są zadowoleni, bo wychodzi znacznie lepiej.

Która z technik daje ci największą radość tworzenia?

- Właśnie wire-wrapping, tylko że ja ją sobie skombinowałem z metaloplastyką, bo bardzo dużo lutuję. To umożliwia osiągnięcie wielu ciekawych efektów. Mam taki własny styl, który już jest rozpoznawalny. Daje mi bardzo fajną ekspresję.

Wolisz robić bransoletki, naszyjniki czy jakiś zupełnie inny element biżuterii?

- Bransoletki lubię nosić. Ale takie całkiem drobne, z jakimiś sentymentalnymi elementami typu zawieszka w kształcie kiści bananów przywieziona z Teneryfy. Kolczyki są super, ale sprawiają więcej problemu. Żeby były symetryczne, identyczne trzeba je robić jednocześnie. Wiem, że niektóre osoby z tej branży robią najpierw jeden kolczyk, a potem drugi. Wydaje mi się to niemożliwe, nie byłbym w stanie odtworzyć czegoś tak skomplikowanego. Jedną fazę powstawania kolczyka przeprowadzam na obu równocześnie, albo zaraz po sobie i dopiero później przechodzę do kolejnych etapów. Dlatego lubię pojedyncze elementy: naszyjniki, ewentualnie pojedyncze kolczyki, bardziej skomplikowane bransolety, na których się mogę wyszaleć. Nie przepadam za broszkami.

Zdarzyło ci się odmówić komuś zlecenia ze względów estetycznych?

- Odmawiam, jeśli zlecenie przekracza moje kompetencje. Jeśli uważam, że będzie mi to trudno wykonać, albo będzie totalnie nieopłacalne. Jeśli tylko jest to możliwe pod względem wykonania, to chętnie się podejmuję. Wręcz traktuję różne wizje jako wyzwanie.

- Nie lubię natomiast robić symboli religijnych. Wykonałem tylko jeden krzyż, ale to był krzyż celtycki.

Doszukałam się w twojej biżuterii inspiracji fantasy, ale skoro smoki były na zamówienie, trochę mi zaczęła kuleć ta teoria...

- Smoki były na zamówienie, ale niewykluczone, że będę kontynuował ten nurt, bo mi się podobają. Nie jest mi to całkiem obca tematyka, w liceum zaczytywałem się w fantasy.

- Ciężko powiedzieć, żeby to była świadoma inspiracja, ale mam tendencję do tworzenia płynnych kształtów, motywów roślinnych. Nie szukam elementów, które mógłbym wykorzystać, wolę swobodny przepływ twórczości, mniej świadomy.

Ile zajmuje ci stworzenie jednego wyrobu?

- Staram się tak zorganizować, żeby powstał w jeden dzień. Sporadycznie miewam takie, na które schodzi cały tydzień. Ale zazwyczaj cały proces twórczy, wraz ze zdjęciami, które robię sam i publikacją w internecie zamyka się w jednym dniu. Zlecenia traktuję priorytetowo, jeśli mam odpowiedni kamień, zabieram się za nie natychmiast.

Kupować można u ciebie tylko przez internet.

- Zwykle to zakup świadomy, zaplanowany. To są takie produkty, które mało kto by kupił przechodząc przypadkiem koło sklepu. One muszą się komuś spodobać, a nie wszystkim się podobają, bo są specyficzne. Kosztują sporo, więc też nie każdy nosi tyle pieniędzy w portfelu.

Jaki to zakres cenowy?

- Średnio od 800 - 1300 zł. Zdarzają się drobniejsze rzeczy od 500 zł, a górnej granicy raczej nie ma...

Dużo masz stałych klientek?

- Nigdy ich nie liczyłem, ale w ciągu miesiąca dwie - trzy zawsze robią zamówienia. To miłe, że ktoś wraca po 5 czy 10 zakupach.

Jakie jest twoje zawodowe marzenie? Chciałbyś stworzyć biżuterię dla wybranej osoby, albo na jakąś specjalną okazję?

- Od wielu lat obserwuję i doceniam, jak rozwija się estradowy styl Kayah i Justyny Steczkowskiej. Byłoby cudownie móc współpracować z tymi diwami, dobierając biżuterię do sesji fotograficznych i koncertowych stylizacji. Albo stworzyć wspólnie autorską kolekcję. Myślę, że moje projekty odnalazłyby się równie dobrze na wybiegach, jako oryginalne uzupełnienie wyszukanych kreacji. Jestem otwarty na wszelkie pomysły i twórczą kolaborację.

Odwiedź stronę www.bartoszciba.com

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy