Reklama

Ciągle mówię kocham

Bójki, demolowanie pokoi hotelowych, romanse. Częściej mówiło się o kolejnych skandalach z jego udziałem niż o rolach. Ale Colin Farrell przestał być niegrzecznym chłopcem Hollywood. Teraz chce być dobrym ojcem.

PANI: Scenariusz do filmu "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" (już w kinach) napisała J.K. Rowling, a akcja toczy się w świecie magii znanym z "Harry’ego Pottera". Wszystko więc wskazuje na to, że to produkcja skazana na sukces.

Colin Farrell: - Pierwsza zapowiedź filmu pojawiła się w sieci w grudniu zeszłego roku i w ciągu kilku dni obejrzało ją prawie 12 mln osób. Mam czterdzieści lat, więc nie powinienem tego mówić, ale czułem się podekscytowany niczym nastolatek. Główny bohater to Newt Scamander, który został wyrzucony z Hogwartu i teraz wpada z wizytą do Nowego Jorku. W Stanach ten niezarejestrowany angielski czarodziej uwalnia tytułowe fantastyczne zwierzęta. Robi się z tego niemała afera... Ja z kolei wcielam się w Percivala Gravesa, groźnego pracownika Amerykańskiego Ministerstwa Magii, który pilnuje, aby jego koledzy po fachu stosowali się do obowiązującego prawa. Jeśli istnieje jakiekolwiek podejrzenie, że zostało ono naruszone lub użyto czarnej magii, Percival ma obowiązek wszcząć dochodzenie. Wkracza do akcji także wtedy, gdy pojawia się konflikt interesów pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami, zwanymi niemagami (amerykański odpowiednik mugoli z "Harry’ego Pottera" - red.), a czarodziejami. Więcej zdradzić nie mogę, bo tak jak mój bohater strzeże tajemnic świata magii, tak producenci strzegą informacji dotyczących filmu i za ich ujawnienie groziłaby mi surowa kara (śmiech).

Reklama

Postanowiłeś przyjąć tę rolę, bo do tej pory byłeś jednym z niewielu irlandzkich aktorów, którzy w "Harrym Potterze" nie zagrali choćby epizodu?

- Dziękuję, że nazwałaś mnie Irlandczykiem! Przed chwilą inny dziennikarz powiedział "brytyjski aktor", a to naprawdę obraźliwe (śmiech). Nie jestem nacjonalistą i uważam, że wszelkie granice są zbędne, ale to kwestia tradycji. Prawda jest taka, że choć nie jestem już taki młody, to z własnej i nieprzymuszonej woli obejrzałem wszystkie poprzednie części "Harry’ego Pottera", byłem ich wielkim fanem i uważałem, że świetnie musi się w nich występować. Tylko nikt nigdy nie zaproponował mi roli. Przyznam, że trochę ubodło to moje ego (śmiech). Ucieszyłem się więc, że mogę wystąpić w produkcji napisanej przez J.K. Rowling, która nawiązuje do tamtego świata.

Jak przygotowywałeś się do tej roli?

- Lubię, kiedy przed wejściem na plan mogę poszperać i dowiedzieć się czegoś więcej o realiach, w jakich funkcjonuje moja postać, np. o epoce, w której żyje, czy zawodzie, jaki wykonuje, ale trudno znaleźć coś wiarygodnego o czarodziejach. Mogłem tylko wieczorami w hotelowym pokoju pomachać przez chwilę magiczną różdżką, zanim zaczynałem się czuć jak skończony idiota. Uporczywe wpatrywanie się w pilota też nic nie dawało, kanały w telewizorze nie chciały się same zmieniać (śmiech). Dlatego musiałem zdać się na wyobraźnię J.K. Rowling, reżysera Davida Yatesa i swoją własną.

Mogłeś zawsze poprosić o pomoc swoich synów, na pewno też interesują się magią i "Harrym Potterem".

- Jeden z nich, nie powiem który, gdy tylko dowiedział się, że gram w tym filmie, był wniebowzięty. Przez jakieś dwie minuty. Potem pochłonęło go coś innego, więc nie mogłem liczyć na jego wsparcie. Na szczęście scenariusz został bardzo szczegółowo napisany - Rowling barwnie opisała nie tylko samych bohaterów, ale i sytuacje, w których się znajdują. To bardzo mi pomogło, bo Percival Graves różni się od postaci, które grałem do tej pory. I bardzo dobrze, lubię nowe wyzwania. Kiedy człowiek wciąż dostaje niemal identyczne role, to nawet jeśli są świetne, może popaść w rutynę. A ta, jak wiadomo, zabija. Jako młody aktor grałem głównie w filmach akcji, bo reżyserzy właśnie w takiej konwencji chcieli mnie widzieć. Nie proponowano mi ambitnych ról. Ale nie mogę nikogo winić, bo nie byłem wtedy na najlepszym etapie swojego życia i widać taką energię wokół siebie wytwarzałem. Czułem się zagubiony, funkcjonowałem w jakimś totalnym chaosie. Musiałem trochę się zestarzeć, żeby zacząć dostawać ciekawsze propozycje. Coraz częściej gram w niezależnych produkcjach, takich jak "Lobster" Yorgosa Lanthimosa, i w nich się zawodowo spełniam.

Są role, o których chciałbyś zapomnieć?

- Pogubiłem się nieco, kiedy kręciliśmy z Oliverem Stone'em "Aleksandra". I było to ze szkodą nie tylko dla mnie, ale i dla całego filmu. Jednak jeśli krzyczysz na planie przez czternaście godzin dziennie, to trudno schodząc z niego, pozostać przy zdrowych zmysłach. Musiałem potem spędzić trochę czasu sam ze sobą, żeby się otrząsnąć i zacząć normalnie funkcjonować. Ale poza tym jednym przypadkiem nie miałem problemu z wychodzeniem z ról. Mam wokół siebie ludzi, którzy dbają o to, żebym nie stracił kontaktu z rzeczywistością.

Kto to taki?

- Nudziarze podobni do mnie (śmiech). Od dwudziestu paru lat ci sami. Większość moich przyjaciół wciąż mieszka w Dublinie, w którym się urodziłem i który jest moim drugim domem. Lubię otaczać się osobami poukładanymi i mocno stąpającymi po ziemi, a jednocześnie mającymi wielkie marzenia. Uważam też, że w każdej osobie da się znaleźć coś wyjątkowego. Tylko czasem nie widać tego po pierwszych dziesięciu minutach rozmowy, ale po dziesięciu godzinach czy nawet tygodniach. To, że coś nie jest dla nas widoczne na pierwszy rzut oka, nie oznacza, że nie istnieje. Po prostu trzeba poszukać głębiej. Jest takie piękne powiedzenie Alberta Einsteina: "Każdy jest geniuszem, ale jeśli zaczniesz oceniać rybę pod względem jej zdolności do wspinania się po drzewach, to przez całe życie będzie myślała, że jest głupia".

Twój nowy film opowiada o outsiderach w świecie magii. Też się tak czasem czujesz w Hollywood?

- Nie jestem outsiderem, po prostu mało wychodzę (śmiech). Nie interesują mnie kluby ani żadne branżowe imprezy, bo już się w życiu wyszalałem. Pojawiam się tylko na rozdaniu ważnych nagród, Złotych Globów oraz Oscarów, i na tym kończy się moje towarzyskie udzielanie się. Nie chodzę też na premiery filmów, w których sam nie gram. Udzielam dwóch, może trzech wywiadów w roku. Nie mam konta na Twitterze, Facebooku ani Instagramie. Jak teraz o tym mówię, to zaczynam myśleć, że może rzeczywiście stałem się odludkiem...

Każdy marzy o sławie, a ty od niej uciekasz.

- Bo odkryłem, że ona nie przynosi szczęścia. Mnie też się kiedyś wydawało, że rozpoznawalność i pieniądze są odpowiedzią na wszystkie moje problemy. Szybko zyskałem popularność i się nią zachłysnąłem. A potem boleśnie się rozczarowałem. Bo sława to pułapka - jeśli szukasz potwierdzenia swojej wartości w oczach innych, to przychodzi taki moment, że czujesz się przegrany. To jest nieuniknione.

To co jest odpowiedzią na twoje problemy?

- Nie wiem, wciąż jej szukam...

Co w takim razie jest dobrego w byciu aktorem?

- To, że można dać ludziom odrobinę wytchnienia od rzeczywistości, którą widzą w telewizyjnych wiadomościach. Media bombardują nas różnymi okropnościami, przez co żyjemy w strachu i zapominamy, że istnieje piękno. Ale smutna prawda jest taka, że zło też jest częścią naszego świata, i to coraz bardziej agresywnie dającą o sobie znać. Zdarzyło się jakiś czas temu tak, że miałem jechać w pewne miejsce, ale nie pojechałem, bo kilka dni wcześniej był tam zamach terrorystyczny. Trudno w takich momentach zachować zimną krew. Ale tłumaczę sobie, że w ludziach wciąż jest sporo dobra. I zawsze na kilku szemranych policjantów przypada jeden taki, który zdejmuje koty z drzew.

Starasz się wychowywać synów tak, żeby dostrzegali tę dobroć?

- Pytasz, czy ratuję małe kotki, żeby dać im przykład? (śmiech) Ja im pozwalam być sobą, niczego nie narzucam. Uważam, że najgorsze, co możemy dzieciom zrobić, to próbować nimi sterować. Przecież one doskonale poradzą sobie same. Ważne jest tylko, żeby być w ich życiu obecnym. Kiedy jestem długo na planie, jest mi ciężko. Zżera mnie np. strach, że któremuś z chłopców coś się stanie, a ja nie będę mógł nic zrobić. Albo wmawiam sobie, że jeśli synowie nie będą widywali mnie częściej, to pomyślą, że mi na nich nie zależy. Dlatego kiedy wracam do domu, cały czas powtarzam im: "Kocham was". Jeden stwierdził ostatnio, że zadręczam go tymi wyznaniami miłości i powinienem już przestać. Jak widzisz, wcale nie jestem więc przesadnie wyluzowanym rodzicem.

Uważasz, że jesteś dobrym ojcem?

- Są momenty, kiedy mam bycia ojcem serdecznie dosyć. Jakiś czas temu podłożyłem głos w animacji "Tajemnica Zielonego Królestwa", a moi synowie nie byli nią zainteresowani. "Nuuuda, włącz z powrotem Ralpha Demolkę", usłyszałem. To nie było miłe (śmiech). A poważnie, bycie tatą to moja najważniejsza rola. Niedawno uświadomiłem synom, czym się zajmuję. Długo nie chciałem, aby wiedzieli, że jestem aktorem, ale doszedłem do wniosku, że jeśli nie ode mnie, to dowiedzą się tego od kogoś innego, choćby w szkole. Jednak ta informacja nie zrobiła na nich najmniejszego wrażenia, dla nich jestem zwykłym tatą.

Co chciałbyś im przekazać?

- Pewne wartości, na przykład przeświadczenie, że wszyscy ludzie są równi. Ostatnio wiele mówi się o niesprawiedliwym traktowaniu kobiet w Hollywood. Ja nigdy nie byłem świadkiem seksistowskich czy mizoginistycznych zachowań, ale to nie znaczy, że one nie istnieją. Wciąż jest wam trudniej niż mężczyznom. Wystarczy spojrzeć na statystyki - zagrałem w kilkudziesięciu filmach, z czego tylko jeden był wyreżyserowany przez kobietę. I nie podoba mi się to. Dlatego chciałbym wychować synów na facetów, którzy będą traktować kobiety jak równorzędne osoby - partnerki.

Rozmawiała JOANNA OZDOBIŃSKA

 PANI 12/2016

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy