Reklama

Ciemna strona szkół artystycznych, czyli różne twarze przemocy

Hasło „Stop przemocy w teatrze” bardzo często pojawiało się w przestrzeni i niestety było spychane. Teraz powinno być czymś nadrzędnym. /123RF/PICSEL

Sytuacje, w których przekracza się granice młodych ludzi, adeptów sztuki różnych profesji, coraz częściej wychodzą na jaw. Jak się okazuje, problem dotyczy nie tylko środowisk aktorskich. Balet, akademie muzyczne czy opery są tak samo przesiąknięte traumatycznymi sytuacjami i nagminnym przekraczaniem granic. Czy przemoc w szkołach artystycznych dalej będzie zamiatana pod dywan?

Dorota Segda w krakowskiej PWST zabroniła "fuksówki", czyli upokarzającego zwyczaju inicjującego studia w szkole aktorskiej, Bartosz Bielenia przyznał się do dręczenia w ten sposób młodszych kolegów z uczelni, post Anny Paligi, absolwentki Łódzkiej Szkoły Filmowej, rozpoczął publiczną dyskusję na temat przekraczania granic w środowisku artystycznym. Choć mówią o tym teraz najodważniej, zjawisko to nie dotyczy jedynie aktorów.

- Hasło "Stop przemocy w teatrze" bardzo często pojawiało się w przestrzeni publicznej i niestety było spychane. Teraz powinno być czymś nadrzędnym. To być może zmieni cały porządek i układ wielu instytucji, ale bez tego kolejne osoby będą padały ofiarami przemocy - mówi Dorota Landowska, aktorka, która w 1992 roku ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie‎. - Tę najwybitniejszą, największą sztukę można naprawdę uprawiać w dużej empatii, we wzajemnym szacunku i bez przemocy. Nie trzeba więcej ofiar, żeby tworzyć wybitne dzieła.

Reklama

Podobnego zdania jest Julia Wyszyńska (aktorka, absolwentka Studium Teatralnego przy Teatrze Śląskim w Katowicach i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie). - Niektórzy uważają, że ceną, którą można zapłacić za pracę z geniuszem są manipulacje, awantury, strach. Ale czymś, co otwierało mi oczy na przestrzeni lat, było zauważanie, że te najpiękniejsze sceny powstają w poczuciu bezpieczeństwa i w pełnym zaufaniu. Atmosfera terroru służy tylko oprawcom, żeby mogli łatwiej wciągać innych w manipulacje i zarządzać cudzym strachem - przekonuje.

Najpierw w szkole, później na planie i w teatrze

- Informacje o tym, że nie dzieje się dobrze w szkołach teatralnych, docierały do mnie, już dorosłej kobiety, na planach filmowych. Kiedy padało pytanie: "Z jakiej jesteś szkoły?" do młodszych kolegów, studentów, których poznawałam w pracy, zaczynała się dyskusja. Czuli, że mogą nam, starszym kolegom aktorom zaufać, poradzić się - opowiada Dorota Landowska. - To były straszne historie. Bardzo tym studentom współczułam. Po to jest szkoła, żeby nas wprowadzić w ten zawód, a nie podciąć skrzydła na samym początku. Dotarło do mnie, jak doświadczenia ze szkół teatralnych mogą zniszczyć ludzką psychikę, kiedy pewnego dnia w garderobie okazało się, że wśród kilku aktorek byłam jedyną bez zaburzeń odżywiania. Może to dlatego, że dla mnie okres studiów był najpiękniejszym czasem w życiu i miałam szczęście do wspaniałych pedagogów. Na roku mogliśmy na siebie liczyć, wspieraliśmy się. Naszą opiekunką była Aleksandra Górska, która mówiła: "Dzisiaj nie obchodzi mnie, jakimi będziecie aktorami. Bądźcie dobrymi ludźmi".  

- Młodych ludzi trzeba uczyć, że nigdy w życiu nie można dać sobie wmówić, że jak zagrasz źle, to reżyser ma prawo się na ciebie obrazić. Nie ma również prawa manifestować swojego prywatnego rozczarowania. Wykładowca lub reżyser nie ma też prawa manipulować twoimi prywatnymi emocjami poprzez wyprowadzanie cię z równowagi, by wywołać w tobie jakąś sceniczną reakcję. Doprowadzanie kogoś do takich emocji z zewnątrz zawsze jest przemocą - tłumaczy Julia Wyszyńska. - Na studiach miałam panią profesor, która wyciągała nasze prywatne historie i doprowadzała nas do płaczu. Osiągaliśmy ten efekt na scenie, ale kosztem swoich emocji. I co z tego, że rzeczywiście lały się łzy, jak powinniśmy byli być uczeni tego, jak sami możemy wprowadzać się w takie stany emocjonalne? Teraz wiem, że to było nadużycie, ale młodych ludzi nie uczy się, jak to rozpoznawać.

Dorota Landowska przyznaje, że o ile nie miała kłopotów w szkole aktorskiej, to w pracy zawodowej spotykała okrutnych reżyserów, aktorów, którzy nie powinni upokarzać innych, a jednak to robili. - Sprawiali, że ludzie, którzy mieli z nimi do czynienia, zaczynali wątpić w swoją wartość. Szantaże emocjonalne, dawanie roli, a później upokarzanie. Słowa: "Co ty odp...dalasz?!". Dla osoby dobrze wychowanej i wrażliwej to jest bardzo trudne. Na początku wydawało mi się, że powinnam sobie z tym radzić, skoro inni nie reagują. Próbowałam przechodzić nad tym do porządku dziennego. Kiedy takie traktowanie się powtarzało, patrząc na moich kolegów myślałam: "Nie możemy się na to godzić". Ale ludzie często uważają, że cena jest zbyt duża: marzenia, rola, kariera. I po prostu nie reagują.

Postanowiła coś zmienić. - Kiedy zaczęłam reagować, nie godzić się, zaczęto robić za mnie zastępstwo. Ludzi, którzy chcą coś zmienić, wykańcza się w białych rękawiczkach. Widzisz na mieście plakat spektaklu, do którego przygotowywałaś się pół roku, ale nie ma tam już twojego nazwiska, bez żadnej informacji. To boli, ale nie chciałam mieć z tym nic wspólnego, wolałam zostawić moją ukochaną rolę, bo zapłaciłabym dużo wyższą cenę.

Dostałam warsztat, zabrano mi wiarę w siebie

Sytuacje, w których przekracza się granice młodych ludzi, adeptów sztuki różnych profesji, coraz częściej wychodzą na jaw. Jak się okazuje, problem dotyczy nie tylko środowisk aktorskich. Balet, akademie muzyczne czy opery są tak samo przesiąknięte traumatycznymi sytuacjami i nagminnym przekraczaniem granic.

Emilia jest świeżo upieczoną absolwentką wydziału lalkarstwa na Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (filia wrocławska).

- Jedną z pierwszych traumatycznych sytuacji, których doświadczyłam, był przedmiot "Gra aktorska w planie lalkowym" z ówczesną panią dziekan wydziału. Już wcześniej chodziły słuchy, jak straszne są zajęcia, które prowadzi. Przestrzegano nas przed jej humorami i wyzwiskami. Kiedy doszło do zajęć, praktycznie cały semestr nic nie robiliśmy. Ona opowiadała o swoich prywatnych sprawach, przynosiła ciasto, ale nie było mowy o merytorycznych zajęciach. Przed sesją zorientowała się, że jesteśmy w lesie z materiałem. Zaczęły się wrzaski: "Jesteś głupia?", "Jak ty to, k...wa, grasz?". Próby trwały do późnych godzin, a ich koniec był tylko dobrą wolą wykładowczyni - wspomina Emilia. - Moja koleżanka przygotowała etiudę do spektaklu egzaminacyjnego. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem, jak to zrobiła, jak świetnie się przygotowała. Gdy skończyła, zaczęły się wyzwiska ze strony pani dziekan. Zaczęła ją przezywać, mówiła: "Jakie to jest, k...wa, żenujące!". To wszystko dlatego, że od początku jej nie lubiła.

Iza w szkole baletowej słyszała między innymi, że wygląda jak tłusta krowa.

- Do szkoły baletowej trafiłam przez przypadek. Miałam do tego talent, tańczyłam taniec towarzyski, więc mama wysłała mnie na egzamin do szkoły, mówiąc, że to tylko casting na zajęcia. Choć miałam predyspozycje do klasyki, o wiele bardziej spodobał mi się taniec współczesny. Dostałam się, choć nie było to spełnienie moich marzeń - mówi Iza Szostak, tancerka i choreografka (rok ukończenia szkoły: 2003). - Szkoła trwa 9 lat. Zaczynało 40 osób, skończyło osiem. Najgorsze było kilka pierwszych lat, bo już pod sam koniec trafiłyśmy na wspaniałą nauczycielkę i przede wszystkim dobrego człowieka. Ale we wcześniejszych latach było o wiele gorzej. Doświadczałam okropnych rzeczy, przemocy psychicznej i fizycznej, byłam poniżana. Krzyczano na nas, upokarzano. W grę wchodziło szczypanie po pośladkach, żebyśmy zrzuciły - i tak znikomy - tłuszcz.     

- Teraz mi się to zlewa w całość, ale trwało to około sześciu lat, do szesnastego roku życia. Porównywano moją figurę do tłustej krowy. Niektórzy koledzy byli poniżani ze względu na swoją orientację seksualną. Pamiętam, jak nauczyciel za karę bił ich drążkiem - dodaje Iza.

Karolina, absolwentka Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie na wydziale operowym, padła ofiarą przemocy ze strony swojej wykładowczyni, gdy ta stała się o nią zazdrosna.

- Trafiłam do klasy pani profesor, która dość krótko pracowała na uczelni. Nie miałam tu nikogo, czułam się sama w obcym mieście. Na śpiewie to wygląda tak, że jest profesor prowadzący oraz pianista, który również jest wykładowcą. Zajęcia są indywidualne: dwa razy w tygodniu z profesorem i pianistą, raz w tygodniu z samym pianistą. Trafiłam na młodą pianistkę, która szybko stała się moją opiekunką, jeszcze szybciej zaczęła skracać dystans nauczyciel - uczeń. Niebawem pojawił się podtekst seksualny. Nie miałam wcześniej doświadczeń o charakterze seksualnym z kobietami, ale wyczułam, że mnie podrywa - wraca do wspomnień Karolina.

Relacja akademicka bardzo szybko przerodziła się w prywatną. Gdy poznała swoją wykładowczynię, młoda śpiewaczka była w bardzo trudnym momencie swojego życia. Pianistka rekompensowała jej wszystkie deficyty, wyczuwała słabe strony i czułe punkty. - Stworzyła odrębny świat, zaopiekowała się mną. Bardzo szybko dałam się w to wciągnąć, bo bardzo potrzebowałam wsparcia i je dostałam. Na pierwszy rzut oka wydawało się to idealne, bo otrzymałam poczucie własnej wartości, czułam się wyjątkowa. Myślałam, że mogę wszystko. Nie widziałam wówczas nic złego w byciu w związku z wykładowcą, mimo, że kategorycznie zabraniała mi to ujawniać - mówi była studentka.

W pewnym momencie zaczęła czuć się osaczona: "Zaczęła zabraniać mi jeżdżenia taksówkami, bo uważała, że taksówkarz będzie mnie podrywał. Zabraniała mi rozmawiać z innymi studentami. O niektórych studentkach mówiła okropne rzeczy, a także wmawiała mi, że są dziewczyny, które są chore psychicznie i ją prześladują. Za jej sprawą izolowałam się od innych ludzi".

- Relacja, w której dochodzi do uzależnienia od siebie studenta z pozycji wykładowcy, wydaje mi się z założenia nierówna, ponieważ powszechnie wykładowca uznawany jest za autorytet - komentuje Anna Cyklińska, psycholożka. - Osoby na tej pozycji mogą nadużywać władzy, na przykład stosując przemoc psychiczną, czy gaslighting. To mechanizm, w którym manipuluje się drugą osobą, w taki sposób, że ofiara traci zaufanie do siebie samej, podważa swoje zdrowie psychiczne, czy poczytalność.

Jakie konsekwencje spotkały nauczycieli stosujących przemoc wobec uczniów? Czytaj dalej >>>

Czasem nawet nie wiesz, że to przemoc

- Byłam w nią zapatrzona. Ta dziwna relacja trwała około półtora roku, później przestawała się odzywać. Kiedy chciałam to definitywnie zakończyć, bo nie dawałam rady psychicznie, ona znów robiła wszystko, by mnie od siebie uzależnić. Jednocześnie na lekcjach słyszałam od niej, że nic nie umiem, że śpiewam to jak "Wlazł kotek na płotek", że się nie nadaję do tego zawodu - mówi Karolina. - Kiedy ona odsuwała mnie od siebie i tak strasznie traktowała na zajęciach, myślałam, że to moja wina. Wiem, że wówczas opowiadała o mnie publicznie innym studentom, że jestem psychicznie chora, żeby na mnie uważali. Tymczasem, co okazało się po wielu miesiącach, zaczęła wówczas relację intymną z inną studentką. Kiedy to wyszło na jaw i kolejne dziewczyny ujawniły się ze swoimi traumatycznymi historiami, finalnie we cztery zgłosiłyśmy sprawę do rektora uczelni, który po zobaczeniu dowodów bezzwłocznie ją zwolnił, a następnie przekazał sprawę do wewnątrzuczelnianej komisji dyscyplinarnej. Skład komisji ulegał zmianie i wyrok zapadł finalnie po ponad roku od zgłoszenia sytuacji.



-  Kiedy wkraczasz w kręgi przemocy mając 10 lat, będąc dzieckiem, to znajdujesz się pod jakimś kloszem, jak rybka w dobrze pielęgnowanym akwarium. Nie czujesz, że możesz coś zmienić, nie wiesz nawet, że to, czego doświadczasz, to przemoc. Myślisz, że to ma czemuś służyć, zaczynasz wierzyć oprawcom - przekonuje Iza.

- W okresie tamtych zajęć nie mogliśmy spać. Dwie osoby musiały skorzystać z pomocy psychologa, bo nie radziły sobie z poniżaniem przez wykładowczynię. Ja sama byłam w takim stresie, że miałam problemy ze snem. Była w stanie nawrzeszczeć na nas, zwyzywać i wyjść z trzaskiem, po czym wrócić z ciastem i rozmawiać z nami jak gdyby nigdy nic się nie stało i być dla nas niezwykle miłą osobą - opowiada Emilia. - Takie sytuacje były normą nie tylko na zajęciach u tej konkretnej pani profesor. Moje koleżanki na zajęciach u innego pedagoga widziały, jak prowadzący bierze za włosy studentkę i przesuwa ją na drugi koniec sceny. Bo mu się pomyliły postaci. Nawet, jak nie ty tego doświadczasz, to też doznajesz traumy. Nie wiesz jak reagować. Nie wiesz, czy nie będziesz następna.

Zaburzenia snu, odżywiania, myśli samobójcze

Karolina po swoich doświadczeniach trafiła do psychologa. - Przestałam sobie radzić. Praktycznie nie jadłam, nie spałam. Nie wiedziałam, czy na zajęciach wykładowczyni będzie się na mnie wyżywać, czy będzie jednak miła. Raz, po lekcji pełnej agresji słownej i wyzwisk, miałam ochotę wyskoczyć przez okno. Chciałam się zabić. Naprawdę myślałam, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. Czułam, że jestem nic niewarta. Dopiero kiedy poszłam na terapię, dowiedziałam się, że padłam ofiarą mobbingu i molestowania seksualnego - mówi dziewczyna. - Najszczęśliwszy był dzień, kiedy dowiedziałam się, że nie jestem w tym odosobniona. Że historii takich jak moja jest więcej. Jak się finalnie okazało, przynajmniej cztery. To straszne, że jedna osoba potrafiła odcisnąć piętno na psychice kilku studentek, ale przynajmniej miałyśmy siłę, żeby razem to zgłosić.

- Wpadłam w zaburzenia odżywiania, miałam bulimię. Przy zupełnie prawidłowej wadze mówiono mi, że jestem duża i nie mogę grać wielu ról. Myślałam, że coś ze mną jest nie tak, że muszę schudnąć. Nie radziłam sobie z tym. Dopiero kiedy poszłam do psychologa to się polepszyło - wyznaje Emilia. - Zarówno ja, jak i moi koledzy z roku mieli problemy ze snem, chodzili na zajęcia roztrzęsieni. Korzystali z pomocy psychologa.

Iza ze szkoły baletowej zaczęła radzić sobie z doświadczoną traumą, gdy wyjechała na studia do Rotterdamu. - Zobaczyłam, że można inaczej. Że można trzymać dyscyplinę, nie stosując przemocy. Pamiętam jedną z sytuacji, która uświadomiła mi, że w szkole nie działo się dobrze. Zapytano mnie, dlaczego nie piję wody na zajęciach, że przecież się odwodnię. Tam nie mogliśmy mieć butelek na zajęciach. Mogliśmy pić wodę tylko w przerwie między zajęciami na drążku, a tymi na sali, i to też nie we wszystkich klasach. Bywało tak, że nauczyciele zamykali okna w sali, rozkręcali kaloryfery i zabraniali nam pić, żebyśmy szybciej chudli.

Kiedy przyszło do castingów i konfrontowania się z zawodem lalkarza, Emilia była przekonana, że nie da rady. Że w szkole zniszczono jej poczucie własnej wartości i marzenia. - Idąc tam miałam przynajmniej 50 procent mniej warsztatu. Ale tak bardzo tego chciałam, tak bardzo w siebie wierzyłam, że dostałam się za pierwszym razem. Kończąc szkołę miałam warsztat, ale zabrano mi wiarę w siebie.

Teraz nie jest w stanie pracować w zawodzie. Wyjście na scenę bardzo wiele kosztuje ją psychicznie. - Mam poczucie, że to już nie jest dla mnie. Złamali mnie i już tego nie widzę - kończy swoją opowieść. Na pytanie, czy kiedykolwiek zamierza wrócić do zawodu odpowiada, że jeszcze trochę czasu musi minąć, a rany muszą się najpierw zagoić.

Konsekwencje wobec nauczycieli

W opisanych przypadkach najsurowsza kara, jaka mogła spotkać nauczycieli i wykładowców stosujących przemoc wobec uczniów i studentów, to zwolnienie z pracy.

Pianistka zwolniona z Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, postawiona przed komisją dyscyplinarną, dostała wyrok dwóch lat pozbawienia praw do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego. Dalej jednak pracowała w szkole muzycznej. Była też zatrudniona przez jeden semestr na innej uczelni wyższej, ponieważ wyrok nie został do tej pory uprawomocniony. Komisja Dyscyplinarna przy Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego zawiesiła swoje postępowanie ze względu na pandemię koronawirusa.

Studenci lalkarstwa, którzy również doświadczyli mobbingu ze strony prowadzącej zajęcia, zgłaszali sytuację. - Najpierw mówiliśmy o sprawie opiekunce roku. Ona nas uspokajała, nie chciała wszczynać afery i mówiła, że przecież jakimś cudem inne roczniki to zniosły. Zgłosiliśmy sprawę do rektora, jednak żadne konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Prowadząca została zwolniona z funkcji dziekana i to też ze względu za inne przewinienia, między innymi za wydawanie uczelnianych pieniędzy na prywatne cele - mówi Emilia. Wykładowczyni jednak dalszym ciągu jednak ma zajęcia na Akademii Sztuk Teatralnych we wrocławskiej filii. Uczelnia potwierdza, że zgłaszano skargi dotyczące nieprawidłowego traktowania studentów przez prowadzącą zajęcia "Gra aktorska w planie lalkowym". Prorektor ds. Filii we Wrocławiu, prof. dr hab. Elżbieta Czaplińska-Mrozek w rozmowie z nami przyznała, że informacje, które docierały do niej od studentów, świadczyły o nieprawidłowościach w zachowaniu ze strony wykładowczyni. 

- Studenci przyszli do mnie na rozmowę i powiedzieli mi rzeczy, które mną wstrząsnęły. Było mnóstwo negatywnych ocen i uwag. Postanowiłam, że musi dojść do konfrontacji ze studentami i pedagogiem. Chciałam potraktować tę sytuację incydentalnie, bo bywa, że prowadzący nie dogaduje się z daną grupą studentów, zwłaszcza, że wcześniejsze ankiety były pozytywne. Powołaliśmy zespół, który opracował dokumenty dotyczące przeciwdziałania dyskryminacji i mobbingowi. Zespół ten składał się zarówno z pedagogów, jak i studentów. Służyło to zbadaniu skali problemu. Potwierdziły się zarzuty stawiane wspomnianej wykładowczyni. Po sytuacji odbyłam długą, uświadamiającą rozmowę z panią profesor - mówi prof. dr hab. Elżbieta Czaplińska-Mrozek. 

Potwierdza, że prowadząca dalej uczy przedmiotu, ponieważ kolejne ankiety dotyczące jej osoby były pozytywne. Dodała również, że usunięcie wykładowczyni ze stanowiska dziekana wydziału lalkarskiego było skutkiem skarg, które docierały w związku ze sposobem traktowania studentów. Nie potwierdza zarzutu, jakoby była dziekan przeznaczała uczelniane fundusze na cele prywatne. Na pytanie, jak wykładowczyni zareagowała na stawiane jej zarzuty, pani prorektor odpowiada: "Mniej dojrzale niż studenci".

Z informacji Biura Rzecznika Praw Dziecka z 30 lipca 2018 r. o wynikach badania stanu przestrzegania praw dziecka przeprowadzonego w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej w Warszawie wynika, że w ankietach zgłaszano przypadki przemocy psychicznej i fizycznej. W dokumencie napisano: "Z protokołu Rady Pedagogicznej nie wynika, czy w sprawie podjęto dyskusję. Brak również informacji, na jakiej podstawie osoba protokołująca przebieg zebrania Rady Pedagogicznej ustaliła, że zachowanie nauczycieli jest tylko odbierane przez nich (uczniów) jako rodzaj przemocy psychicznej i fizycznej. Wyniki ankiet informowały bowiem wprost, że uczniowie podlegają przemocy dorosłych. Tymczasem powyższe sformułowanie zawarte w protokole sugeruje, że zachowania nauczycieli jedynie w subiektywnym odbiorze mają charakter krzywdzący, co zupełnie rozmywa kwestię odpowiedzialności za prawdopodobne naruszenia praw i dobra dzieci przez tych nauczycieli". Badanie przeprowadzono wskutek samobójstwa 16-letniej uczennicy tej szkoły. Od lat nazwiska przemocowych nauczycieli są te same i - jak wynika z dokumentu - konsekwencje wobec nich nie były wyciągane.

Jakie mechanizmy kierują oprawcami? Czytaj na następnej stronie >>>

Dlaczego tak łatwo wierzy się oprawcom?

- Popełniamy błąd poznawczy wiary w sprawiedliwy świat - mówi Anna Cyklińska, psycholożka. - Zakłada on, że dobre rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom, a złe - złym. Jest to widoczne również w schemacie victim blaming, czyli obwiniania ofiary. Myślimy, że osoba, która doświadczyła nadużyć na to zasługiwała, bo podświadomie chcemy bronić siebie przed tego rodzaju przemocą.   

Na pytanie, dlaczego osoby stosujące przemoc i będące w wyższej pozycji niż ich ofiary, nie widzą często nic złego w swoich działaniach, psycholożka odpowiada:    

- Być może nie chcą utracić swojej pozycji, dlatego zaprzeczają swoim zachowaniom. Nie chcę robić założeń w stronę konkretnych osób, ale źródłem przemocowych zachowań mogą być również określone cechy osobowości. W psychologii mówi się o ciemnej triadzie — makiawelizm, psychopatia i narcyzm — które są związane z obniżonym poziomem empatii. Być może takie osoby mają trudność we współodczuwaniu i braniu odpowiedzialności za cierpienie, które wywołują.

Ludzi, którzy reagują, wykańcza się w białych rękawiczkach

Dorota Landowska uważa, że wszystkie przewinienia i zarzuty powinny być dokładnie sprawdzane, a nie zamiatane pod dywan. - Osądy nie mogą być powodowane chęcią zemsty. Musimy mieć poczucie, że robimy to dla siebie, ale też dla przyszłych pokoleń. Przeraża mnie, jak czytam o samobójstwach młodych ludzi, których niszczono psychicznie. To straszne, że czasami lepiej, żeby niektóre marzenia się nie spełniły. Ale oprawcy często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, co robią i to jest przerażające - mówi aktorka. - Miałam sytuację, w której na planie filmowym moi koledzy, jeszcze studenci, mówili mi, że wykładowca rzuca okropne komentarze i bardzo krzywdzące żarty w ich kierunku. Ponieważ znałam tę osobę, postanowiłam zareagować i porozmawiać z nią. Najgorsze w tym wszystkim było to, że oprawca robił z siebie ofiarę i zupełnie nie czuł, jaką krzywdę robi tym młodym ludziom.

- Osoby, które są dyrektorami w miejscach, gdzie dochodzi do przemocy, wiedzą o tym, a nic z tym nie robią, są współodpowiedzialne. Zasięg tej przemocy wówczas się poszerza. Jeśli dyrektorowi, któremu ufasz zgłaszasz fakt, że padasz ofiarą przemocy, a on nie reaguje, to wtedy zostajesz z tym sam - mówi Julia Wyszyńska, która od dawna mówi głośno o tym, jak bardzo potrzebna jest zmiana w świecie teatru. - To, co według mnie byłoby bardzo pomocnym narzędziem dla studentów, to przynajmniej dwie godziny zajęć w tygodniu, na których nie musieliby rywalizować. Na których uczyliby się, jak rozpoznawać swoje emocje, sygnały płynące z ciała, na których nauczyliby się, gdzie stawiać granice.

Ale to nie wystarczy. - Powinniśmy wziąć pod lupę całą strukturę tych szkół. System ocen w szkołach artystycznych jest kuriozalny, ponieważ student, artysta, ma do zaoferowania widzom coś zupełnie własnego, niezależnego, bazującego na jego doświadczeniach. W szkole można nauczyć się rzemiosła, ale też odbiera się swobodę twórczą, krępuje kreatywność, bo uczy się ludzi, że muszą rywalizować z innymi. Wpajanie studentowi, że musi być czujny, koleżanka lub kolega jest lepszy, wprowadza mnóstwo napięcia i strachu - wylicza Julia Wyszyńska. - Jest kult ciała, że aktorki muszą być szczupłe, a aktorzy napakowani. Nie bierze się pod uwagę harmonii z ciałem, nie uczy się jak odczytywać sygnały płynące z ciała. Że zmęczenie należy sygnalizować i nie jest to oznaka lenistwa. Nie uczy się, co jest czerwoną flagą, kiedy ktoś przekracza twoją granicę fizyczności lub kiedy powiedzieć "stop", gdy ktoś stosuje wobec ciebie przemoc psychiczną.

Na pytanie, jakie konsekwencje powinny dosięgnąć ludzi, którzy stosują przemoc wobec studentów oraz kolegów z pracy Julia Wyszyńska odpowiada: "Sąd pracy lub procesy cywilne. Inaczej czują się bezkarni i w kolejnym miejscu pracy robią dokładnie to samo, bo nie mogą ich dosięgnąć żadne konsekwencje".

***
Na potrzeby tekstu niektóre imiona zostały zmienione.


Przekaż 1% na pomoc dzieciom - darmowy program TUTAJ>>>   

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: przemoc | mobbing | przemoc psychiczna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy