Reklama

Delikatna jestem w balladach

Zmieniają się mody, a ona ciągle wie, jak poruszyć słuchacza. Od warszawskich salonów woli swój ogród w Lublinie. Jest outsiderką z niezagrożoną pozycją gwiazdy. Teraz Beatę Kozidrak możemy usłyszeć na nowej płycie Bajmu "Blondynka".

Niełatwo się z nią umówić. Jeśli wpada do Warszawy, to na ogół na kilka godzin (mimo że ma tu apartament). Rozmowy z firmą fonograficzną, szybka wizyta w telewizji. Po tak intensywnym dniu ma ochotę na wszystko poza wywiadem. Ale Beata Kozidrak nie odwołuje spotkania. Widzimy się wieczorem w restauracji hotelu Sheraton. Artystka dzwoni do córki, zamawia krewetki, pyta kelnera o osiemnastoletnią whisky. Jest drobna, energiczna i uśmiechnięta.

Masz przyjaciół w polskim show-biznesie?

Beata Kozidrak: Raczej nie. My, muzycy, prowadzimy intensywne życie. Ciągle jesteśmy w ruchu. Znamy się powierzchownie. Zresztą nie mam potrzeby przyjaźnienia się z ludźmi z branży. Wolny czas spędzam w otoczeniu znajomych i przyjaciół spoza rynku muzycznego.

Reklama

Jesteś autorytetem dla młodych artystów?

- Wielu młodych wychowywało się na moich piosenkach, doceniając ich interpretację oraz siłę mojego głosu. Dlatego też liczą się z moją opinią i wieloletnim doświadczeniem.

Umiesz powiedzieć prawdę prosto w oczy?

- Jeśli coś mi się nie podoba, nic nie powiem. Za to głośno chwalę. Sylwii Grzeszczak od razu pogratulowałam sukcesu. Ta dziewczyna to świeży powiew na naszym rynku.

Jak zareagowała?

- Powiedziała, że jestem pierwszą osobą z branży, która ją doceniła.

Młode pokolenie zmierza we właściwym kierunku?

- Zauważyłam, że w niektórych przypadkach przestaje się liczyć dobra piosenka, a istotniejsza jest forma, czyli wizerunek. Ważne, by wylansować jeden, dwa przeboje, a wszystko "podkręcić" małym skandalikiem. Na tym, że tylko się wygląda, trudno zbudować karierę. Ja jestem z tych artystów, dla których liczą się przede wszystkim tekst i kompozycja. I to każda. Bez wyjątku.

Dominuje tandeta?

- Nie chcę nikogo oceniać. Dla jednego artysta X może być banalny, a dla drugiego fantastyczny, niepowtarzalny, oryginalny.

To bezpieczna odpowiedź. Ja uważam, że nasz współczesny rynek poprockowy jest słaby, brak na nim indywidualności, a od poziomu światowego dzielą nas lata świetlne.

- Bo młody człowiek często wpada w pułapkę naśladownictwa. Dlatego brakuje nam osobowości. Złych, dobrych, ale osobowości. Cieszy mnie, że taką popularność na świecie zdobyła Adele. Nie ma znaczenia jej wygląd. Liczą się emocje, wnętrze.

Adele zbudowała swoją karierę na kontrze do drogi, jaką obrali Lady Gaga czy Justin Bieber.

- Trafiła też w swój czas. Ludziom znudzili się plastikowi wykonawcy. Chcą czegoś głębszego, prawdziwego. Koncerty Adele są surowe, liczy się muzyka, nie fajerwerki. Ten styl jest mi bliski. Ja również nie występuję na tle lwów w klatkach. Nie chcę zwracać uwagi gadżetami, tylko muzyką.

Jesteś delikatna?

- Raczej tak.

Nie zawsze to widać, kiedy się obserwuje ciebie na scenie.

- W balladach jestem delikatna.

A w życiu?

- Nie byłabym tam, gdzie jestem, bez wrażliwości, którą mam.

Mówisz, że nie wyprowadza cię z równowagi krytyka twoich kostiumów scenicznych, tekstów. To co cię rusza?

- Nieprawda na mój temat. Nad krytyką się zastanawiam, o ile jest uzasadniona. Ale nie wpadam w depresję z powodu złych opinii wygłaszanych o mnie publicznie bądź w internecie. Kreacje sceniczne podkreślają moją osobowość. Niczego nie udaję. Po tylu latach pracy na scenie uodporniłam się na ataki. Niełatwo mnie zniszczyć. 

Dzięki poczuciu własnej wartości?

- Też. Jeśli nie można skrytykować mojego głosu, to trzeba uderzyć z innej strony. Tacy są ludzie. Wielu z tych, którzy mnie krytykowali, zniknęło, a ja nagrywam kolejną, jedenastą czy dwunastą już płytę, i występuję przy wypełnionych salach.

Denerwowałaś sie przed premierą "Blondynki"?

- No pewnie! Masz pomysł, który dojrzewa w twojej głowie. Spotykasz muzyków, producentów. Rozmawiasz o kształcie albumu, o tym, jaki efekt chcesz osiągnąć. Pojawiają się kompozycje. Zaczynasz wybierać, odrzucać, zmieniać. Mijają miesiące. Potem musisz usiąść nad tekstami. Piszesz, piszesz, ciągle poprawiasz, bo nie jesteś zadowolony. Szukasz współpracowników, nagrywasz. To trwa już ponad rok. Materiał zna tylko kilka bliskich osób. I któregoś dnia płyta pojawia się wreszcie w sklepach.

A ty ściskasz kciuki i czekasz, co ludzie powiedzą.

- Po pierwsze, czy kupią, bo to sygnał, że wykonałam dobrą robotę. Z nowej płyty jestem dumna. Podpisuję się pod każdym tekstem.

Kiedy ci się najlepiej nagrywa?

- Gdy jestem przekonana do muzyki i tekstu. Wtedy czuję się w studiu swobodnie, śpiewam pewnie. Ale to nie znaczy, że wchodzę prosto z ulicy i staję przed mikrofonem. Zdarza się, że nie śpię pół nocy, bo zastanawiam się, jak rozmieścić akcenty w piosence. A potem poprawiam, jeśli nie podoba mi się pierwsza wersja. Jestem perfekcjonistką.

Z czyim zdaniem liczysz się podczas nagrań? Kogo słuchasz?

- Przede wszystkim siebie. Potem wielu osób, bo lubię wiedzieć, czy czegoś nie przeoczyłam. Pytam Andrzeja (męża i menedżera jednocześnie - przyp. red.), producenta, realizatorów. Przecież człowiek pracując nad czymś, zawsze może stracić dystans.

Czyja opinia jest najważniejsza?

- Moja.

Koncerty, nowa płyta, rozmowy z dziennikarzami. Nie masz ochoty czasami uciec przed tym wszystkim?

- Kiedy pracuję, wyłączam się z życia. Jest mi bardzo ciężko, bo cenię sobie życie rodzinne. Tęsknię wtedy za moimi bliskimi. Przecież nie mogę ciągle grać. Potrzebuję dnia, żeby nie myśleć o kolejnym koncercie. Czasami telefon nie pozwala mi oderwać się od pracy i na przykład w niedzielę dzwoni asystent, bo trzeba zaplanować tydzień przed świętami. Teraz jestem w takim momencie, w którym chciałabym się zatrzymać. Ale nie mogę. Ze względu na premierę płyty jestem w biegu. Na razie planuję tylko długi wyjazd.

A jak już uda ci się wyjechać, nie nudzisz się?

- Przez pierwsze trzy dni wakacji wyhamowuję. Nie mogę zacząć odpoczywać. 

Od kiedy żyjesz wygodnie z muzyki?

- W latach 80. zarabiałam stawki narzucone przez państwo. Nie były to duże pieniądze. Dlatego żeby jakoś żyć, graliśmy i po trzy koncerty dziennie. Dopiero na początku lat 90. to się zmieniło. Skończył się komunizm, a muzycy mogli zacząć dyktować warunki i przygotowywać koncerty jak należy.

Dziś latasz sobie z miasta do miasta własnym samolotem.

- Tylko sześcioosobowym. Czy jest w tym coś dziwnego? Wielu biznesmenów ma samoloty, bo dzięki temu błyskawicznie się przemieszczają.

Ty jesteś artystką.

- Która musi dojechać z koncertu na koncert i być w formie. Podróż samochodem polskimi drogami z Lublina do Szczecina trwa jedenaście godzin. Po takim czasie nie masz siły wyjść na scenę i dać z siebie wszystko

Jesteś kobietą luksusową?

- W stanie wojennym nie miałam za co żyć, dlatego dziś tak bardzo doceniam to, co osiągnęłam. Mam piękny dom, ogród, na który lubię patrzeć, kiedy w kwietniu i maju rozkwita, a potem staje się jeszcze wspanialszy. Tylko usiąść i cieszyć się tym wszystkim. Tymczasem ja ruszam w kolejną trasę.

Czy zmarnowałaś w życiu jakąś szansę?

- Był pomysł, by wyjechać do Stanów i tam kontynuować przygodę z muzyką. W latach 80. miałam problemy z paszportem. Bałam się postawić wszystko na jedną kartę i nie wierzyłam do końca w obietnice, które stamtąd płynęły. Wybrałam karierę w Polsce. 

Kiedy czytam o Beacie Kozidrak, to widzę pasmo sukcesów zawodowych i prywatnych. Bywałaś nieszczęśliwa?

- Wiele razy. Nawet jak się coś ma, ludzie rozpoznają cię na ulicy, a fani kupują płyty, to nie oznacza, że żyjesz w bezustannej euforii. Są drobiazgi, które powodują, że świat wali ci się na głowę. Niekiedy rzeczywiście miałam problem, częściej jednak istniał on tylko w mojej wyobraźni. Nie dzieliłam się tym ze światem, bo nie wszystko jest na sprzedaż.

W gorszych momentach radzisz sobie sama czy potrzebujesz wsparcia przyjaciół?

- Oparcie w innych ludziach nie zawsze jest skuteczne. Najlepsza dla mnie w takich momentach jest rozmowa z najbliższymi. Chwila słabości, a potem do przodu. Jestem zodiakalnym Bykiem.

Czyli nie umiesz też wybaczyć.

- Pamiętam. Szczególnie gdy ktoś mnie zrani. Nie wypominam, nie mszczę się, ale unikam takiego człowieka.

Z czym kojarzy ci się dziś adres w Lublinie: ulica Grodzka 36A mieszkania 8?

- Ze strasznym zapachem na klatce schodowej, który do tej pory się nie zmienił. I dwunastoma latami mojego dzieciństwa. Nie było tam dostatnio, ale pogodnie. Skromne dwupokojowe mieszkanie

Miałaś swoją starówkę, zamek na wzgórzu.

- A tam koleżanki i koledzy, z którymi robiłam pierwsze próby wokalne.

Rodzice nie bali się o ciebie, gdy jako osiemnastoletnia dziewczyna ruszałaś w rockandrollowy świat?

- Gdybym im powiedziała, co na początku widziałam, to tata zamknąłby mnie w czterech ścianach. Ale ja miałam swój rozum, zasady wyniesione z domu. Umiałam odróżnić dobro od zła.

Spełniłaś wszystkie marzenia tej dziewczynki z mieszkania przy Grodzkiej, którą byłaś?

- Nawet więcej. Gdyby ktoś jej powiedział, że tyle lat będzie śpiewać, nigdy by w to nie uwierzyła. Chciałam mieć barwne życie i dopięłam swego.

Rozmawiał Maciej Gajewski

------

Beata Kozidrak - urodziła się w Lublinie, ma 51 lat. Piosenkarka, wokalistka zespołu Bajm. Karierę rozpoczęła w 1978 r. na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie z utworem "Piechotą do lata" zajęła drugie miejsce. Z Bajmem nagrała do tej pory 10 albumów, z których każdy otrzymał status złotej lub platynowej płyty. Piosenkarka ma też na koncie dwa solowe krążki - "Beata" (1998) i "Teraz płynę" (2005). Prywatnie jest żoną Andrzeja Pietrasa, menedżera grupy Bajm, matką Katarzyny (30 l.) i Agaty (18 l.) oraz babcią rocznego Sebastiana.

PANI 4/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy