Reklama
Dziewczynka z misją

Malala Yousafzai

Jest najmłodszą w historii osobą nominowaną do Pokojowej Nagrody Nobla. Świat usłyszał o niej w 2012 roku, gdy talib terrorysta trzykrotnie strzelił do niej z bliskiej odległości. Wyrok dostała za to, że chciała chodzić do szkoły i pisała o tym na swoim blogu. Przeżyła cudem. O niezwykłym dzieciństwie w Pakistanie, wielkich planach na przyszłość i odkrywaniu życia na Zachodzie mówi 16-letnia Malala Yousafzai, nazywana najodważniejszym dzieckiem świata.

Twój STYL: Lipiec 2013. Niecały rok po zamachu przemawiasz w siedzibie głównej ONZ w Nowym Jorku w obecności kilkuset wpływowych gości. Są wśród nich przywódcy państw. Masz wtedy 15 lat. Co zapamiętałaś z tamtej chwili?

Malala Yousafzai: - To, że moja mama, patrząc na mnie, płakała. Ja też poczułam wzruszenie, ale pomyślałam, że oto dzieje się coś ważniejszego od mojej prywatnej historii. Nie chciałam być tylko ciekawostką dla zebranych tam polityków. Dlatego powiedziałam sobie: "Malala, masz teraz szansę wpłynąć na losy milionów dzieci, które nie mogą się uczyć. Mówisz w ich imieniu i tylko to się liczy, nie twoja trema czy wzruszenie". Weszłam na mównicę z tą właśnie myślą i poczułam się silna.

Reklama

Ciekawi mnie, skąd w tobie tyle siły. Miałaś 11 lat, gdy zaczęłaś pisać blog dla BBC o tym, jak talibowie terroryzują mieszkańców Swatu, regionu w Pakistanie, z którego pochodzisz. Nie czułaś strachu? Przecież sama opisywałaś, jak wysadzają szkoły dla dziewcząt, mordują nauczycieli, którzy w nich pracowali. Blogiem narażałaś się im jeszcze bardziej.

- Gdy w 2009 roku terror talibów zaczął się nasilać, zadałam sobie pytanie: skoro chcę chodzić do szkoły, a ktoś mi tego zabrania, dlaczego mam czekać, aż moją sprawę załatwią inni - opozycjoniści, dorośli, rząd? Na pewno jest coś, co ja mogę zrobić. I zrobiłam.

- Początkowo blog miała pisać starsza koleżanka, córka jednej z nauczycielek w szkole dla dziewcząt prowadzonej przez mojego ojca. Któregoś dnia tata przyszedł jednak do domu i powiedział, że ojciec tej dziewczynki się nie zgodził, bo uznał, że to zbyt wielkie ryzyko. Tata się martwił, bo uważał, że taki blog w BBC czytałoby wiele wypływowych osób na świecie, co mogłoby nam pomóc. Wtedy zaproponowałam, że ja będę go pisać. Rodzice się zgodzili.

W swojej biografii "To ja, Malala" wiele piszesz o ojcu, pasztuńskim opozycjoniście. Był dla ciebie inspiracją?

- Tak. Tata nigdy nie okazywał talibom strachu. Nie zamknął swojej szkoły dla dziewcząt nawet w najtrudniejszym okresie, gdy wielu przestraszonych rodziców zabierało z niej córki z obawy przed terrorem. Wielokrotnie grożono mu śmiercią, ale zawsze powtarzał wtedy, że chodzi tu o większą sprawę niż jego życie. Może dlatego uznałam, że pisząc mój blog nie powinnam myśleć o ryzyku, tylko o tym, co on jest w stanie zmienić.

- Muszę przyznać, że moja mama też była dla mnie wzorem odwagi. Choć jest niewykształconą kobietą - nigdy nie miała szansy nauczyć się czytać i pisać, zawsze wspierała tatę. I rozumiała moje pragnienie, żeby zdobyć wykształcenie. Mama nigdy nie zniechęcała mnie do pisania blogu o poczynaniach talibów, choć było jasne, że może to sprowadzić na naszą rodzinę zemstę z ich strony.


I sprowadziło. Kiedy się zorientowałaś, że stałaś dla nich celem?

- Na początku 2012 roku jeden z przyjaciół naszej rodziny ostrzegł ojca, że talibowie grożą mi śmiercią. Ale wtedy jeszcze nie potraktowałam tego poważnie.

Jak to możliwe? Przecież sama byłaś świadkiem, jak mordowali kobiety za mniej poważne "przewinienia". Jedne ginęły, bo były tancerkami, inne dlatego, że same poszły na zakupy.

- Tak, ale to działo się w świecie dorosłych. Naprawdę nie wierzyłam, że będą chcieli zamordować dziecko. Wydawało mi się, że to okryłoby ich hańbą, a oni są bardzo drażliwi na punkcie honoru. Obawiałam się raczej o tatę, o naszych nauczycieli, szkołę, ale nie o siebie. Dopiero w drugiej połowie 2012 roku, gdy kilku przyjaciół ojca ostrzegało go, że jestem w poważnym niebezpieczeństwie, zaczęłam myśleć, co może się stać, jeśli któregoś dnia stanę oko w oko z talibem, a on będzie miał na mnie wyrok.

- Różne myśli przychodziły mi do głowy, ale w końcu pomyślałam, że w takiej chwili chciałabym mieć tyle zimnej krwi, by mu powiedzieć: "Ja nie stosuję przemocy i nie jestem twoim wrogiem. Walczę tylko o to, by dzieci miały prawo się uczyć, bo to szansa na lepsze życie. Robię to również dla twoich dzieci. A teraz, jeśli przyszedłeś mnie zastrzelić, to stoję tu przed tobą".

Gdy przyszła ta chwila, nie miałaś szansy wypowiedzieć przygotowanych słów...

- Tamtego dnia, 9 października 2012, wszystko działo się bardzo szybko. Talibowie zatrzymali szkolny autobus, którym jechałam. Do środka wszedł chłopak z zasłoniętą twarzą. Zapytał tylko: "Która to Malala?". Nikt nie odpowiedział, ale kilka koleżanek odruchowo spojrzało w moją stronę. To wystarczyło.

- Podszedł, wyciągnął pistolet, strzelił mi w głowę. Osunęłam się, tracąc przytomność. Podobno w ostatniej chwili ścisnęłam jeszcze rękę mojej najlepszej przyjaciółki Moniby, która siedziała obok. Więcej nie pamiętam. Strzelił potem jeszcze dwa razy, ale nie trafił we mnie, tylko zranił dwie siedzące obok dziewczynki. Potem się dowiedziałam, że bardzo trzęsły mu się ręce.

Przewieziono cię do szpitala w Wielkiej Brytanii. Co było potem?

- Nagle wszystko w moim życiu się zmieniło. Dostałam drugie życie. Zupełnie niesamowite. Pojawiło się wokół mnóstwo ludzi, którzy chcieli mi pomóc.

Od tamtej chwili zaczął też o tobie mówić cały świat. Prestiżowy tygodnik "Time" uznał cię za drugą "postać roku 2012" - na pierwszym miejscu był prezydent USA Barack Obama. Zostałaś najmłodszą w historii kandydatką do Pokojowej Nagrody Nobla i najmłodszą laureatką prestiżowej Nagrody Sacharowa. Gdy wyszłaś ze szpitala, spotkałaś się z brytyjską królową, a Madonna napisała na twoją cześć piosenkę. Udzieliłaś wywiadów w największych stacjach telewizyjnych świata, wydałaś swoją biografię. To wszystko zdarzyło się w ciągu jednego roku!

- Tak, mnie samej trudno w to uwierzyć. Żyjąc w Pakistanie nie byłam pewna, czy uda mi się skończyć szkołę podstawową. A teraz renomowane uniwersytety zapraszają mnie na odczyty, wręczają mi nagrody. Wiem, że będę mogła studiować, a to jest spełnieniem moich największych marzeń. Na swoje życie nie patrzę jednak w kategoriach osobistego sukcesu.

- To, że przeżyłam zamach, jest dla mnie jak znak, że mam do zrobienia coś naprawdę ważnego. Dzięki temu, że stałam się znaną postacią, mogę zmienić los wielu ludzi. Wierzę w to i wiem, że nie zmarnuję tej szansy.

Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz?

- Politykiem. Przed zamachem marzyłam, że będę lekarką. Ale gdybym teraz została lekarką, mogłabym zrobić coś dobrego tylko dla małej grupy potrzebujących. Jako polityk mogę zmienić życie milionów. W przyszłości chcę to zrobić.

Masz nietypowe marzenia i cele jak na nastolatkę. Jeszcze nie do końca wydobrzałaś po zamachu, a już założyłaś fundację swojego imienia, która zaczęła pomagać dziewczynkom z różnych regionów świata. Nie czujesz się przeciążona poważnymi zadaniami?

- Często słyszę to pytanie. Prawda jest taka, że praca w fundacji daje mi mnóstwo energii. Malala Foundation (www.malalafund.org) działa od niedawna, a już udało nam się skierować do szkół i opłacić naukę czterdziestu dziewczynek z różnych rejonów świata, które bez naszej pomocy byłyby zmuszone do pracy od najmłodszych lat i nigdy nie nauczyłyby się czytać ani pisać. Gdy o tym myślę, czuję się naprawdę szczęśliwa. I od razu chcę robić jeszcze więcej.

- To dopiero początek mojej drogi. Dziś na świecie około 57 milionów dzieci nie ma dostępu do szkół. Pakistan, Afganistan, Syria, Algieria i Indie to kraje, w których jest najwięcej do zrobienia. Moja fundacja wspiera szczególnie dziewczynki, bo one są najbardziej dyskryminowane w dostępie do edukacji.

Myślisz czasem o swoim dawnym życiu w Pakistanie? Jakie masz wspomnienia z miejsca, z którego musiałaś uciekać, żeby ratować życie?

- Pakistan wraca do mnie często, nawet w snach. I zazwyczaj są to bardzo piękne obrazy. Często przywołuję w myślach pola ryżowe w pobliżu rodzinnej Mingory (miasto w prowincji Swat w Pakistanie - red.). Spacerowałam pośród nich z koleżankami. Czasami wspomnienia są tak żywe, że nieomal czuję charakterystyczny zapach tych pól. Wspominam też górskie wycieczki z ojcem, wodospady, które razem podziwialiśmy.

- W Birmingham, gdzie teraz mieszkam z rodziną, brakuje mi tych niekończących się przestrzeni, do jakich przywykłam w Pakistanie. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła wrócić do swojego kraju.


Jesteś dziś znaną osobą, poważną aktywistką społeczną, ale masz dopiero 16 lat. Bywasz czasem po prostu nastolatką?

- Jestem ciągle tą samą Malalą, którą byłam przed zamachem w 2012 roku. Wśród koleżanek w mojej brytyjskiej szkole zdecydowanie bardziej przypominam zwykłą nastolatkę niż poważną działaczkę społeczną. W domu wciąż przekomarzam się też z moim młodszym bratem. Czasem on dołoży mnie, czasem ja jemu. Często mówi do mnie potem: "Malala, dlaczego ty jesteś taka sławna? Co ty takiego zrobiłaś?".

- Moi rodzice również dbają o to, by w naszym domu wszystko było jak dawniej. Gdy trzeba pozmywać naczynia, zetrzeć podłogę czy pomóc mamie w kuchni, Nagroda Sacharowa z niczego mnie nie zwalnia (śmiech)... W wolnym czasie najczęściej czytam. Z książką w ręce mogłabym spędzać całe dnie. Uwielbiam też krykieta. Przed laty pokazał mi go tata. Graliśmy w krykieta na dachu naszego domu w Mingorze. Brakuje mi dziś naszych rodzinnych meczów, bo teraz gram w krykieta tylko w szkole.


Co cię najbardziej zdziwiło, gdy znalazłaś się w środowisku brytyjskich nastolatków?

- Że tak bardzo nie doceniają szkoły. Mogą się uczyć, nic im z tego powodu nie grozi i nie widzą w tym nic nadzwyczajnego. A ja wciąż uważam to za cud. Jestem też pod wielkim wrażeniem tego, jak wiele zawodów mogą wykonywać kobiety w Europie. Są architektami, inżynierami, policjantkami. W Pakistanie, nawet przed epoką talibów, wykształcone kobiety mogły być tylko nauczycielkami lub lekarkami. Potem nawet to zostało im zakazane. Biorąc pod uwagę fakt, że talibowie nie pozwalają, by kobietę badał lekarz mężczyzna, nowy porządek oznacza dla nas nie tylko brak dostępu do szkół, ale również do służby zdrowia.

Rodzice pozwalają ci oglądać zachodnią telewizję?

- Tak. Bardzo to lubię i sporo się z niej dowiaduję. Ale nie mam na telewizję zbyt dużo czasu. Szkoła zabiera mi większość dnia. Wciąż mi się wydaje, że tyle powinnam nadrobić, przeczytać, powtórzyć. Sporo czasu poświęcam sprawom związanym z moją fundacją. I wciąż dużo podróżuję po świecie. Gdzie tylko mogę, przekonuję rodziców dziewczynek z trudnych regionów świata, jak ważna dla przyszłości ich dzieci jest edukacja.

- W wolnych chwilach przesiaduję też na Skypie i rozmawiam z moją przyjaciółką Monibą, która nadal mieszka w Pakistanie. Opowiadamy sobie o zwykłych sprawach: kto z kim teraz trzyma w naszej klasie, kto się z kim pokłócił, kto najlepiej wypadł na ostatnich egzaminach. Dowiedziałam się od niej ostatnio, że nikt nie zajął mojego miejsca w klasie. Krzesło, na którym siedziałam, stoi puste, a na ławce jest tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem. Bardzo chciałabym spotkać się z Monibą w Pakistanie. W Wielkiej Brytanii zaczęłam nowe życie, dużo bardziej komfortowe i bezpieczne, ale to nie jest mój dom.

Myślisz, że kiedyś wrócisz do domu?

- Nie wiem, czy wrócę do mojej dawnej szkoły, ale jestem pewna, że wrócę do Pakistanu. Pojadę tam, gdy tylko będzie to możliwe. I wierzę, że kiedyś odmienię swój kraj.

- Niektórzy sądzą, że trzeba by cudu, aby Pakistan stał się wolnym krajem, gdzie wszystkie dzieci będą miały równy dostęp do edukacji, a kobiety będą mogły wykonywać zawody wymagające wysokich kompetencji. Ale w moim życiu już zdarzył się jeden cud. Przeżyłam zamach, którego nie miałam prawa przeżyć, więc moja wiara w cuda jest w pełni uprawniona.

Rozmawiała: Anna Jasińska

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: Malala Yousafzai | Pakistan | prawa kobiet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy