Reklama

​Hanna Kowalewska: Książki mają smakowite warstwy

- Na pewno "Zanim odfrunę" mrocznie się zaczyna. Ale pod lodem są namiętności takie, że można się sparzyć. Jest w tej powieści też sporo zabawnych scenek, lżejszych fragmentów, bo bardzo się starałam, żeby jasnego było tyle samo, co cienia - mówi o swojej najnowszej książce Hanna Kowalewska, autorka słynnego cyklu o Zawrociu. To drugi tom nowej serii pisarki, opowiadającej o mieszkańcach nadmorskiej Jantarni.

Zacznijmy od miasteczka, które dało tytuł całej serii. Jantarnia! Małe miasteczko położone gdzieś na półwyspie helskim. Fikcyjne, choć przypomina Jastarnię. Skąd taki zabieg?
Hanna Kowalewska: - Bo z Jantarnią mogę zrobić wszystko, opisać tę miejscowość, jak chcę, wymyślić cuda-wianki, a z Jastarnią już by tak nie było - musiałabym liczyć się z realiami i uczuciami mieszkańców. Lubię swobodę twórczą. Była w tym też asekuracja - mam wiedzę o małych miasteczkach, sama pochodzę z jednego z nich, ale Jastarnia po sezonie jest jednak dla mnie tajemnicą, kaszubska mentalność też w większości, mimo że uwielbiam tam wypoczywać. Co innego Jantarnia po sezonie - to miasteczko nie ma dla mnie tajemnic, pięknie się rozrosło w mojej wyobraźni... Mam nadzieję, że mieszkańcy Jastarni nie będą mieć pretensji z powodu różnych pożyczek...

Reklama

W drugiej części cyklu akcja toczy się też w innych miejscach - Warszawa, Gdynia, Hel i Kuźnica. Jastarnia to za mało?

- W sam raz, o czym świadczy pierwsza część cyklu o Jantarni - jedno miasteczko, kilka dni akcji. I myślę, że doskonale się to sprawdziło. Ale "Zanim odfrunę" to zupełnie inna materia, inne tajemnice, problemy głównej bohaterki. Także inne miejsca i czas. Warszawa, bo tam mieszka Inka. Gdynia, bo tam mieszka jej chłopak, Jantarnia, bo tam mieszkają tajemnice, a moja wyobraźnia uwielbia tam wracać... Reszta jest dodatkiem.

Pisząc "Tam, gdzie nie sięga już cień", wiedziała pani, że będzie ciąg dalszy?

- Nie. Cieszyłam się, że przyszła mi do głowy powieść, której nie da się kontynuować. Po skończeniu też traktowałam tę powieść jako zamkniętą całość. Wydawało mi się, że powiedziałam wszystko, co chciałam, i nie ma już nic do dodania ani o Ince, ani o innych bohaterach. Na końcu jest nawet mały happy endzik, który zawsze utrudnia ciąg dalszy. Można więc powiedzieć, że zrobiłam wszystko, by to się nie rozrosło w serię. Na pytania czytelników odpowiadałam z pewnością siebie, że żadnego cedeenu nie będzie.

Co się zatem stało?

- Żebym to ja wiedziała. Pewnego dnia obudziłam się z pomysłem na powieść, i już. To był zresztą pomysł, którego jeszcze nie zrealizowałam, na trzecią część cyklu. Od razu wiedziałam, że aby tam dotrzeć, musi być jeszcze jedna książka - a ta do mnie przyszła potem.

- Wracając do pytania, chyba po prostu nie potrafiłam rozstać się z bohaterami. To zupełnie tak samo jak z cyklem o Zawrociu. Raz na jakiś czas muszę tam wrócić, a czytelnicy są mi za to wdzięczni. Jest to możliwe, bo moje bohaterki są takie, a nie inne. Matylda jest ciekawska - i to napędza akcję. Inka dla odmiany tajemnicza i bardzo skomplikowana, jej życie też, więc dalej można się bawić w rozwiązywanie jej życiowych supłów. No i lubię obie. Ludzi, którzy je otaczają, też. Bez tego nie dałoby się wrócić ani do Jantarni, ani do Zawrocia. A że chemia jest także między moimi bohaterkami i czytelnikami...

Pierwsza część cyklu o Jantarni - "Tam gdzie nie sięga już cień" - to przede wszystkim powieść o rodzinnych sekretach. Główna bohaterka musi wrócić na chwilę tam, gdzie się wychowywała i nie zamierzała wracać. Przeszłość też wraca w mrocznych odsłonach, teraźniejszość nie jest lepsza, a ona jest jak wyjęta z lodu, wszystkie uczucia pozamrażane. Do tego wiatr hula po półwyspie. Trochę mroczne klimaty.

- Na pewno mrocznie się zaczyna. Ale pod lodem są namiętności takie, że można się sparzyć. Jest w tej powieści też sporo zabawnych scenek, lżejszych fragmentów, bo bardzo się starałam, żeby jasnego było tyle samo, co cienia.

Jak jest w "Zanim odfrunę"?

- Tak samo. Przekładaniec. Lubię tak pomieszać klimaty. Czytelnicy potrzebują oddechu po trudniejszych, bardziej mrocznych fragmentach.

Jednak sekrety w tej drugiej powieści cyklu o Jantarni zdają się mieć mniejsze znaczenie.

- To prawda. Tu w mniejszym stopniu chodzi o odkrywanie tajemnic, bo większość z nich poznaliśmy już w "Tam, gdzie nie sięga już cień". Choć do odkrycia jest dom na Słonecznej i to wszystko, co skryło się pod warstwą dwudziestoletniego kurzu. Jednak w "Zanim odfrunę" raczej chodzi o to, co z tymi odkryciami bohaterowie zrobią, czy będą mieli odwagę się z nimi zmierzyć i zgłębić prawdę do końca. Przede wszystkim mierzy się z tym Inka, główna bohaterka. Bliscy jej ludzie ukryli przed nią jej przeszłość, odcięli ją od niej i od najważniejszej osoby, od matki. Ta przeszłość jest bolesna, skomplikowana, poznawanie jej to jak chodzenie po ranach, odrywanie strupów. Inka właściwie nie jest jeszcze do końca na tę wyprawę gotowa, ale nie ma wyjścia, musi wyruszyć, by ocalić coś, co jest dla niej bardzo ważne.

Dlaczego nie jest gotowa?

- Mamy bohaterkę, która utraciła w życiu zbyt wiele. Traciła w dodatku wielokrotnie. W wieku czerech lat nie miała już rodziców ani dziadków. A to początek wielkich strat w jej życiu. Teraz usiłuje coś z tego utraconego świata odzyskać. Główne pytanie powieści: czy jej się to uda.

To zaledwie jedna warstwa powieści. I jedna bohaterka. Tych warstw jest dużo. Nie boi się pani, że czytelnik się w tym pogubi?

- Mam nadzieję, że nie. W dodatku czytelnicy, a zwłaszcza fani obu serii - o Zawrociu i Jantarni - udowodnili mi, że doskonale sobie radzą z każdą ilością warstw i bohaterów. Najwięcej postaci było chyba w "Górze śpiących węży". Samych Malinowskich trzydzieścioro, a jeszcze świat teatru, gdzie pracuje Matylda, spora rodzina i przyległości, kilku kochanków, ludzie, których Matylda spotyka, wyruszając w przeszłość ojca, sąsiedzi. Szalona powieść. Moi czytelnicy są naprawdę dzielni. I chcą więcej! W "Zanim odfrunę" jest dużo mniej postaci.

Postaci mniej, ale warstw chyba więcej.

- Chyba tak. Jak w torcie - wiele smakowitych warstw. Taką przynajmniej mam nadzieję. I każda warstwa inna.

Skąd pomysł na Weronikę, jej trudne, nietypowe życie?

- Stare kobiety to częsty motyw w mojej twórczości. Czasami myślę, że może to wpływ moich babek, które były mocnymi i charakternymi kobietami. Jedna snuła opowieści, w których świat nadprzyrodzony zdawał się być tak blisko jak za zakładką powietrza. Na pewno to łączy ją z Weroniką. Ale wszystko inne dzieli.

- Moja babka była wygodnicką, leniwą kobietą, domową w dodatku. A Weronika jest trochę jak dzikie stworzenie, które świat odbiera trochę innymi zmysłami niż pozostali mieszkańcy Jantarni. Jest odmieńcem, któremu bliżej do świata zwierząt i przyrody niż do ludzi. Nie znam nikogo takiego, ale Weronika przydałaby się temu światu, który zapomina o zwierzętach i roślinach coraz bardziej. Ekran komputera zasłania człowiekowi teraz widok na to, co wokół. Niszczymy świat w zastraszającym tempie. Weronika jest w kontrze do tego świata. On zresztą jej nie interesuje. Ona ma swoje ścieżki, swoje sprawy. Pomaga zwierzętom.

- Czytelnicy bardzo Weronikę lubią. Wspominają ją na spotkaniach. Pewnie częściowo dlatego, że dzięki niej przypominają sobie dzieciństwo, swoje babcie, świat, gdy hasało się swobodnie po zaroślach, kałużach, biegało w zbożu, jadło się pieczone na fajerce podpłomyki.

Tamara jest na drugim biegunie.

- Zgadza się. Sama Tamara mówi, że Weronika doszura się do nieba, a ona dostuka się na swoich wysokich obcasach do piekła. Przyjemności. Rozkosz. Ból. Władza nad namiętnościami innych. Pożądanie. Nienawiść. Zepsucie. Same ludzkie sprawy. Bardzo skomplikowana postać, w której zło i dobro jest wymieszane i chyba zło przeważa. A może bardziej skrzywienie, nadpsucie. Femme fatale, która wypada z roli, bo zostaje porzucona przez mężczyznę fatalnego.

Nadpsutych postaci jest w powieści więcej...

- Nadpsuta też jest trochę Janka, nowa postać w cyklu o Jantarni. "Zanim odfrunę" tak naprawdę powstało dzięki temu, że mojej wyobraźni przydarzyła się Janka. To bohaterka nieefektowna, zwykła, wyjęta prosto z rzeczywistości, z licznymi wadami, jak choćby niezdecydowanie czy rozmamłanie, a jednak bez niej nie zdołałabym napisać tej powieści. Janka to nie czarny charakter jak Tamara czy Zbyszek, a szary. Chwilami przedstawiana grubą kreską, trochę charakterystyczna, bo to postać z tła. 

Podoba mi się nazwa pierwszego rozdziału: "Podtopienia". To prowadzi nas do pobocznego wątku Gabi i Grzegorza. Ale można też to określenie rozciągnąć na całą powieść. "Podtopienia, nadtopienia, cały ten uszkodzony świat" - tak myśli Inka. Czy pani też tak postrzega rzeczywistość i ludzi?

- Myślę, że coraz bardziej jesteśmy właśnie tacy pouszkadzani czy nadpsuci, z wielu powodów. Oprócz typowych rzeczy, które nas uszkadzają - jak śmierć bliskich, rozstanie z ukochanym człowiekiem, trauma, mobbing - są też rzeczy, których nie było kiedyś: zalew informacji, medialny szum, zgiełk coraz głośniejszego świata, zatrute powietrze i jedzenie.


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy