Reklama

High heels: Chwile oderwania od rzeczywistości

Na początku wszyscy są lekko zdezorientowani: zakrywają każdy centymetr ciała, stronią od rozmów z innymi. Jednak po około dwóch miesiącach bariery znikają i widać, że niektórzy lubią ubrać seksowny strój i już się tego nie wstydzą - tak o zajęciach High heels mówi Jakub Walica, tancerz, choreograf i pedagog tańca.

Daria Pacańska: Skąd tak ogromna popularność High heels w ostatnim czasie?

Jakub Walica: - Taniec na szpilkach to zupełnie nowy styl w Polsce. Wcześniej pojawiały się co prawda "sexy dance", czy "Beyonce style", ale były one na dość niskim poziomie technicznym. Szpilki natomiast przerażały. Kojarzyły się z czymś wulgarnym. Takie mieliśmy stereotypy. Dziś żyjemy jednak w bardziej otwartym i tolerancyjnym świecie. Nie boimy się mówić o swojej seksualności, poczuciu kobiecości czy seksapilu. Dzięki temu możemy lepiej zrozumieć taniec na szpilkach i się w nim zakochać. 

Reklama

Jest to bardzo trudna technika, a coraz częściej na zajęcia przychodzą osoby, które wcześniej nie tańczyły. Czy w każdym wieku można nauczyć się tańczyć?

- Uważam, że taniec jest dla wszystkich, niezależnie od wieku. Często zdarzały mi się sytuacje, kiedy na zajęcia przychodziły osoby w wieku 40, 50 czy nawet 60 lat. Taka odwaga może tylko cieszyć. Zwłaszcza, że high heels to bardzo trudna technika. Najtrudniejszą przeszkodą jest tu uzyskanie stabilności i równowagi na szpilce. Dlatego w moje lekcje wprowadzam podstawy baletu, mobility czy pilates, aby wzmocnić ciało i zapobiec ewentualnym kontuzjom.

- Dzielę też grupy pod kątem poziomu zaawansowania na podstawowy, średnio-zaawansowany i zaawansowany. Dzięki temu jeśli ktoś nigdy nie miał nic wspólnego z tańcem, może zacząć od podstaw i uczyć się bez niepotrzebnego stresu, że jest najsłabszy w grupie. Zachęcam, bo naprawdę warto próbować.

Jak zaczęła się twoja przygoda z tym stylem?

- Moja przygoda ze stylem high heels zaczęła się w Krakowie, gdzie poznałem kulturę Vogue. Studiowałem taniec i trafiłem na grupę osób, które zaczynały się interesować szpilkami. Kupiłem swoją parę, chodziłem w nich po mieszkaniu i po prostu tańczyłem. Później, po przeprowadzce do Warszawy, poznałem Natalię Lalę Konarską. Kilka razy w tygodniu tańczyliśmy na sali, a w rezultacie stałem się jej asystentem i długo współpracowaliśmy. Piękne czasy! Kochałem te poranki. Trzeba było jednak zrobić kolejny krok. Dostałem się do Londynu, do programu Yanisa Marshalla. Tam świat szpilek porwał mnie totalnie. I tak już zostało. 

Twoi kursanci cię uwielbiają, a miejsca na twoje zajęcia rozchodzą się bardzo szybko, na czym się skupiasz na swoich zajęciach? Co chcesz przekazać?

- Bardzo miło to słyszeć i mam nadzieję, że opinie rzeczywiście są tak pozytywne! Ja również kocham swoich uczniów. Uwielbiam pracę z ludźmi, choć trzeba przyznać, że jestem wymagającym nauczycielem i staram się z każdego wyciskać siódme poty. Na moich zajęciach liczą się przede wszystkim: miłość, pasja i ciężka praca.

- Podkreślam zawsze, że najważniejsze to pokochać siebie, pozwolić sobie na błędy, otworzyć się na innych i... dobrze się bawić! W końcu taniec to zabawa, radość, szczęście. Dzielimy się nimi właśnie łącząc się w tańcu! Moim celem jest, by każdy kto wychodzi z sali po zajęciach powiedział: "ale się dobrze bawiłam bawiłem"! Wówczas nauka techniki przyjdzie dużo łatwiej i stanie się czystą przyjemnością. Można to więc podsumować krótko: najpierw serce - potem rozum. 

Czy kiedykolwiek spotkałeś się z hejtem w związku z tym, że jako facet tańczysz i uczysz tańczyć na szpilkach?

- Nie mam czasu na hejt. Wolę miłość. Robię swoje! Jeśli komuś to nie odpowiada, żaden problem, mamy różne gusta. Nie musimy się zgadzać, ale się szanujmy. Szanuję innych i jak do tej pory spotkałem się także z wyrazami szacunku.

Co jest najtrudniejsze w tym, że ludzie zaczynają oceniać, komentować to, co robisz?

- Od zawsze słucham siebie i swojego serca. Dzięki temu jestem tu gdzie jestem i idę wciąż do przodu. Poza tym mam kilku mentorów jak np. Beata Nawrot, z którą rozwijam swoją sprawność fizyczną. Bez namysłu przyjmuję jej komentarze i uwagi, bo jak nikt w Polsce zna się na pilatesie. Takimi ludźmi chcę się otaczać, bo oni wnoszą w moje życie realną wartość. Wiem, że chcą dla mnie dobrze.

- Oczywiście krytykują mnie, ale konstruktywnie. To pozwala mi wciąż się rozwijać. Przyjmuję ich wskazówki bez zastrzeżeń, bo wiem, że każdy z nas ma do wykonania dużo pracy nad sobą. Nie powinniśmy więc oceniać i krytykować innych. Lepiej iść na kawę i dobrze spędzić czas z ludźmi. 

Za granicą to nie budzi aż takiego poruszenia, w Polsce też widziałam kilku mężczyzn na zajęciach high heels. Czy twoim zdaniem w naszym kraju coś się zmienia? Stajemy się bardziej otwarci?

- W Polsce wszystko dzieje się wolniej niż w Europie. Myślę, że to kwestia naszej kultury i mentalności. Niestety żyjemy w średnio tolerancyjnym kraju, ale to się pomału zmienia. A raczej my to zmieniamy. Mężczyźni maja prawo do tego, aby wyrażać swoje emocje, a jeśli jako formę wyrazu wybierają taniec, to tylko należy ich wspierać. Pojawiają się u mnie na zajęciach, dlatego że czują, iż nikt ich nie będzie oceniać. Nikt. I to jest piękne! Dlatego wracają. Kiedyś miałem ciekawą sytuację. Pojawił się pewien pan w podeszłym wieku i spytał, czy może wejść na salę. Był bardzo zestresowany i skryty. Po zajęciach podszedł do mnie i powiedział, że to było najbardziej uwalniające doświadczenie w jego życiu. Przychodził potem raz na jakiś czas. Już się nie bał - i więcej uśmiechał.

Czy czujesz, że to, co robisz dodaje, albo w ogóle uczy ludzi pewności siebie, akceptacji?

- Tak,czuję i widzę. Szczególnie w grupach, które prowadzę. Na początku wszyscy są lekko zdezorientowani: zakrywają każdy centymetr ciała, stronią od rozmów z innymi. Jednak po około dwóch miesiącach bariery znikają i widać, że niektórzy lubią ubrać seksowny strój i już się tego nie wstydzą. Dziewczyny malują się specjalnie na zajęcia, uśmiechają, nawiązują kontakt z innymi uczestnikami  i zamiast stać na końcu sali - znajdują sobie miejsce w pierwszej linii. To jest właśnie moc tańca! Moc sztuki! Ona otwiera nas na innych i samych siebie. Kiedy mieszkałem z rodzicami, dzień w dzień, w każdej wolnej chwili, zamiast oglądać telewizję, uciekałem do pokoju. Włączałem muzykę i tańczyłem, wychodząc tylko co jakiś czas na posiłek lub po szklankę wody. Czułem się wolny i szczęśliwy. Teraz, na każdych zajęciach, tworzę taki pokój dla innych.

Czy środowisko taneczne jest otwarte? Zdarzyło ci się słyszeć niepochlebne opinie na temat tego, że mężczyźni tańczą na szpilkach właśnie w tych kręgach?

- Środowisko taneczne jest zróżnicowane. Niektórzy nas wspierają, inni krytykują i wyśmiewają. Trzymam się z tymi pierwszymi. Zdarzyło mi się słyszeć, że inne tancerki czy tancerze naśmiewają się z tego co robię. Niestety nikt nie potrafił powiedzieć mi tego prosto w twarz. Myślę więc, że to zwykła zazdrość. Jak już wspomniałem, w życiu szkoda czasu na takie sprawy. Nie zmienię tego. Niedawno zorganizowałem spotkania dla nauczycieli tańca. Chciałem żebyśmy się lepiej poznali i nawzajem wspierali. Spora cześć przyszła i rzeczywiście pojawił się między nami chemia. Zaszczepiamy innych dobrą energią! 

Dlaczego warto przyjść na zajęcia? Dlaczego warto zacząć?

- Warto przyjść na zajęcia, żeby spróbować. Pozwolić sobie na chwile oderwania od rzeczywistości. A potem... złapać bakcyla! Przyrzekam, że podczas gotowania śniadania będziecie kręcić włosami, nucić piosenki z zajęć i zdecydowanie więcej oraz szerzej się uśmiechać! 

Zobacz także:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy