Reklama

I nic więcej od ciebie nie chcę

Same słowa nie wystarczą, by odpuścić czyjeś winy i pójść dalej. Jeśli nie chcemy, by poczucie krzywdy zatruwało nam życie, musimy wyruszyć w długą wędrówkę. Jej końcem jest stwierdzenie: nie chcę już zemsty, nie chcę zadośćuczynienia. To, co się stało, należy do przeszłości. Jak tego dokonać? Mówi prof. Jerzy Mellibruda, psycholog i autor książki "Pułapka niewybaczonej krzywdy".

W jednej z najbardziej znanych modlitw, Ojcze Nasz, pada zdanie: "I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Łatwo się to powtarza. A czy wybaczać jest równie łatwo?

Jerzy Mellibruda: - Nie sądzę. To oczywiście zależy też od skali przewinienia. Łatwo jest wybaczyć, że ktoś oblał mnie kawą. Ale już odpuścić matce, która w dzieciństwie porzuciła dziecko? Ojcu, który znęcał się nad rodziną? Jestem terapeutą, od dekad pracuję z ludźmi, którzy noszą w sobie zadawniony żal, ciężar doznanej kiedyś krzywdy. Wiem, że w tym wypadku słowa nie wystarczą. Z mojego punktu widzenia wybacza-nie to proces przemiany wewnętrznej, droga, którą pacjent idzie samotnie, mając mnie za przewodnika. Jej końcem może być stwierdzenie: "Odpuszczam". Ale wcale nie musi.

Reklama

Pacjenci uczą się u pana wybaczania?

- Nie nazywam tego w ten sposób. Od razu muszę powiedzieć, że nie przepadam za sformułowaniem "wybaczać". Obrosło w zbyt wiele dezorientujących znaczeń. Od dziecka jesteśmy uczeni, że wybaczają nam rodzice: "Tata jest na ciebie zły i powinieneś dostać lanie, ale ci wybaczamy". Wydaje nam się, że przebaczać może silniejszy słabszemu, rodzic dziecku, że ten proces często wiąże się z karą: "Puszczamy w niepamięć całe to zdarzenie, ale masz zakaz wychodzenia na podwórko". Nie czuję się specjalistą w zakresie wybaczania, zajmuję się natomiast psychoterapią ludzi, którzy wpadli w pułapkę niewybaczonej krzywdy. Razem z pacjentem pracujemy nad tym, by to poczucie krzywdy nie wpływało niszcząco na jego życie. W tym celu pacjent powinien "odpuścić", ale to dotyczy jego myśli, emocji. Nie dążę do tego, żeby poszedł do osoby, która przysporzyła mu kiedyś cierpień, i powiedział: "Wybaczam ci". Nie jestem kaznodzieją.

W swojej książce pisze pan, że poczucie krzywdy należy do najbardziej znanych ludzkich doświadczeń. Naprawdę każdy z nas uważa, że został przez kogoś skrzywdzony?

- Oczywiście że nie każdy. Wielu z nas, może nawet większość, doznała krzywdy, choć... niektórzy o tym nie wiedzą, a mimo to cierpią. Drobna dygresja, w Polsce istnieje "krzywda", w Rosji "obida". Ale w kulturach anglosaskich takiego pojęcia w ogóle nie ma. Byłem z cyklem wykładów w USA i nie mogłem znaleźć dobrego słowa, które opisałoby to właśnie, o czym w tej chwili mówimy. Poprosiłem nawet o pomoc Stanisława Barańczaka, poetę, tłumacza. I nic! Myślę więc, że Słowianie częściej muszą wybaczać, prawdopodobnie głębiej doświadczają skrzywdzenia, nie są uczeni zasad wygodnego współżycia społecznego tak jak Amerykanie.

A co to w ogóle jest krzywda?

- To jest ciężki kaliber straty lub efekt złego potraktowania przez ważną osobę. Nie każda przykrość jest krzywdą. Ale i nie każda strata. Dwunastoletniej dziewczynce umiera na białaczkę matka - to dramat, ale nikt nie jest za to odpowiedzialny. Do tego, by być skrzywdzonym, potrzebny jest drugi człowiek, który stosuje przemoc, deprecjonuje, atakuje. Partner, rodzic, szef, nie przechodzień na ulicy, który mnie potrącił. Jednak czasem ludzie tracą też to, cze-go nigdy nie mieli, np. marzenia o przyszłości, bo narzeczony odszedł przed ślubem. Są trzy kategorie sytuacji, w których możemy czuć się skrzywdzeni: gdy strata jest ciężka, gdy nastąpiła na skutek działania innych, istotnych dla nas ludzi, gdy tracimy coś, na czym bardzo nam zależało, o czym marzyliśmy, co planowaliśmy.

Możemy, ale nie musimy tak się czuć?

- Nie musimy. Dziewczyna, którą porzucił narzeczony, może przecież pomyśleć: "No i dobrze, zasługuję na kogoś lepszego". Nie będzie czuła się skrzywdzona. By tak się stało, muszą pojawić się: cierpienie, wrażenie bezsilności wobec tego, co zaszło, i zburzenie porządku osobistego. Czyli: boli mnie, że on odszedł, nic z tym nie mogę zrobić, a na dodatek zaczynam myśleć, że świat jest zły, dlaczego właśnie mnie to spotkało. Jeśli te elementy się łączą, mówimy o krzywdzie.

Co się wtedy dzieje?

- Może dojść do sytuacji, w której poczucie krzywdy utrwala się na wiele lat. Nieraz wrasta w człowieka tak bardzo, że on sam właściwie go nie zauważa. Gdyby zapytać, czy czuje się skrzywdzony, bo matka go biła, odpowie: "Nie, biła mnie, bo byłem niegrzeczny, ona miała trudne życie z ojcem". Tacy pacjenci trafiają do mnie często. Nie szukają odpowiedzialnych za to, co się stało, na zewnątrz - biorą winę na siebie. No i... nawet im do głowy nie przyjdzie, że mieliby komuś wybaczyć! Muszą z psychoterapeutą odkryć, że to, co im się przydarzyło, nie było w porządku. Dopiero wtedy mogą rozpocząć proces przemiany wewnętrznej, którą - bardzo upraszczając - można nazwać "odpuszczaniem".

W jaki sposób krzywda na nas wpływa?

- Po pierwsze, zaburza życie emocjonalne. Pojawiają się lęk, smutek i gniew, często nieadekwatne do sytuacji. Osoba skrzywdzona wszystkiego się boi: wyjść na ulicę, utraty pracy, ciężkiej choroby. Albo często jest smutna. Reaguje wściekłością, choć obiektywnie patrząc, nie ma powodu do złości. Gniew jest tu o tyle ważny, że bardzo często w ten sposób krzywda jest "podawana dalej". Tak dzieje się z przemocą w rodzinach: ojciec bił syna, syn - już dorosły - też bije własne dziecko. Problem polega na tym, że ludzie noszący w sobie ślady krzywdzących doświadczeń, którzy przeżywają lęk, smutek czy gniew, nie szukają wytłumaczenia dla tych emocji we własnej historii, tylko w teraźniejszości. Mąż wraca o kilka godzin później z pracy, a żona robi mu awanturę. Nie wiąże tego z faktem, że kiedyś tak samo czekała na swoją matkę. Bała się, była zła, a mamy nie było - miesiąc, rok. Niewybaczona krzywda steruje jej życiem emocjonalnym. Źle wpływa na jej życie.

A po drugie?

- Jak wspominałem, doświadczenie krzywdy wiąże się z bezsilnością. Takie przeżycia nas łamią - tracimy poczucie mocy, sprawczości. I jedni stają się przez to bezradni, myślą wciąż: "Mnie się to nie uda". A inni próbują tę moc odzyskać za wszelką cenę. Często posługują się przemocą wobec innych. Po trzecie, doświadczenie krzywdy sprawia, że uczymy się myśleć o sobie i świecie źle. W głowie coś powtarza: "Zasługuję na to, bo jestem głupi". Bzdura, ale my w to wierzymy. Człowiek z niewybaczoną krzywdą ugrzązł w przeszłości. I ciągle się szamocze, walczy.

Bohaterki naszego raportu wybaczyły. Wzruszające historie. Ale jest w nich luka: mamy krzywdę, parę lat przerwy - i dowiadujemy się, że jest już po wszystkim. Nie mają żalu, poukładały sobie relacje z "winowajcami". Jak poradziły sobie z doznaną krzywdą?

- Trudne pytanie. Mam taki zawód, że chciałbym powiedzieć: te kobiety odbyły terapię. Ale jestem też świadom, że są ludzie, którzy potrafią "odpuścić cudze winy" samodzielnie. Jak? Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że doświadczyło się krzywdy. Warto odpowiedzieć na pytania: czy w przeszłości ktoś zrobił coś, co przysporzyło mi cierpień? Czy czułem się bezsilny? Czy mam wrażenie, że ta sytuacja nie powinna była mieć miejsca? Czy przez to moje życie jest trudniejsze? To powinno dać do myślenia: może nie we wszystkich rodzinach tatuś lał pasem? Może to nie jest normalne, że gdy dzwonię do matki, by pochwalić się awansem, ona z pogardą odpowiada: "To tylko tyle zarabiasz?"

Noszę w sobie krzywdę. I co teraz?

- Znów chciałbym powiedzieć: proszę poszukać terapeuty. Jeśli jednak nie ma takiej możliwości, można próbować radzić sobie samemu. Dobrze przyjrzeć się schematom własnego postępowania. Na przykład często się boję. Częściej niż inni. Czy to na pewno dlatego, że jestem strachliwa? A nie przez to, że gdy wracałam ze szkoły do domu jako dziewczynka, nigdy nie wiedziałam: matka będzie trzeźwa i miła czy pijana i wściekła? Jeśli zdam sobie sprawę z tego, że wtedy się narodził strach i nadal trwa, łatwiej będzie mi go opanować. Kolejna rzecz to konfrontowanie się ze śladami przeszłości, z niedobrymi wspomnieniami. Jedna z metod terapeutycznych to przywoływanie obrazów wydarzeń, które sprawiły nam taki ból. Tej matki pijanej i wściekłej. Trudne zadanie, nieprzyjemne. Trzeba to znieść. Ale z czasem zauważymy, że te klisze nie rodzą już gwałtownych emocji. Oswoiliśmy je. Już nas nie ranią.

Co oprócz terapii szokowej?

- Jest jeden wspaniały plaster na rany i niewybaczone krzywdy. Bliscy ludzie, którzy nas wspierają. Do których można się przytulić, do-słownie, ale i w przenośni. Znam wiele osób, dla których lekiem na nieudane relacje z rodzicami był dobry związek w dorosłym życiu. Często też urodzenie dziecka sprawia, że nagle odnajdujemy tę utraconą moc: nie dostaliśmy w życiu zbyt wiele ciepła, ale miłość do córki czy syna jest tak wszechogarniająca, że tworzymy niejako "coś z niczego". To także tworzy dystans do osoby "krzywdziciela", już nam tak na nim nie zależy. Mamy teraz inny układ odniesienia: mąż, dzieci. W moim wewnętrznym świecie mama, były chłopak zajmują coraz mniej miejsca.

Chyba nie jest łatwo tak się oderwać od tej matki czy byłego chłopaka?

- No nie. Bo tym, co nas najmocniej trzyma, jest pragnienie otrzymania zadośćuczynienia. Czekamy, że ktoś uzna naszą krzywdę, właśnie "poprosi o wybaczenie". Zmieni się, da nam miłość, akceptację. Nie da się pójść dalej, jeśli się nadal na coś czeka. Ale większość ludzi nie wie, że czeka. Kobieta mówi o ojcu, trzeźwiejącym alkoholiku, że mu wybaczyła. A potem opowiada, jak ten mężczyzna zajmuje się jej synami. I nagle pada zdanie: "Gdyby dla mnie był taki w dzieciństwie...". Czyli ona nadal go porównuje, nadal myśli, że mógł być, a nie był - i pojawia się żal. Prawdziwe wybaczenie, rozumiane jako wewnętrzny proces wychodzenia z poczucia krzywdy, prowadzi do stwierdzenia: "Już nic od ciebie nie chcę". Nie chcę już zemsty, nie chcę przeprosin, nic nie chcę. Było, jak było. Kropka.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się panu, że pacjentowi w trakcie terapii pomogły słowa: "Wybaczam ci", skierowane pod czyimś adresem?

- Zdarzyło się. Jest jakaś magia w tym zdaniu, przyznaję. Z tym że praca polega na wskazaniu, kto był źródłem naszych cierpień, a nie, kto był winny. Bo często bywa tak, że jest oso-ba skrzywdzona, ale nie ma tej, która czułaby się krzywdzicielem. Pijany bije syna, ale go kocha, potem nie pamięta tego, co zrobił. Obwinianie rodziców się nie opłaca - rodzi gniew, a nieraz poczucie winy: w naszej kulturze to jest tabu powiedzieć coś przeciwko rodzicom. Niektórym pacjentom pomaga, gdy wyobrażą sobie tego ojca na przykład w trakcie sesji z terapeutą, pod koniec procesu pracy nad poczuciem krzywdy, i powiedzą: "Ja ci wybaczam". To jest obraz o dużej mocy oddziaływania.

A czy kiedykolwiek spotkał się pan z sytuacją, w której pacjent poszedł do takiego ojca i powiedział mu wprost, że odpuszcza winy?

- Tak. I dlatego odradzam czynienie takich wyznań. Rodziców, byłego męża nie da się zmienić, każdy z nas może zmienić tylko siebie. To, że pani jest gotowa "odpuścić winę", nie znaczy, że po drugiej stronie znajduje się człowiek, który gotów jest tę winę na siebie przyjąć. Właśnie dlatego na początku powiedziałem, że wybaczanie to samotna wędrówka. Warto jednak ją odbyć. O wiele łatwiej żyje się bez lęku, gniewu, smutku. Z myślą: "Jestem dobrym i fajnym człowiekiem. Zasługuję na dobre życie. Mogę mieć na to nadzieję i o to się starać".

Rozmawiała Jagna Kaczanowska

TWÓJ STYL 12/2014

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy