Reklama

Ja i przeciwna drużyna

Marta, wychodząc za mąż za Szymona, nie wiedziała, że bierze ślub także z jego... byłą żoną. Bartek kocha Dorotę, ale wciąż się zastanawia, jak wypada na tle jej ekschłopaków. Z partnerem po przejściach nie da się stworzyć beztroskiej teraźniejszości. To pewne. Ale co zrobić, żeby ta przeszłość była wspomnieniem, a nie duchem, który dręczy?

Marta, 35 lat, internistka:

Czterdziestodwuletnia kobieta z figurą modelki. Latem chodzi w kolorowych szpilkach i krótkich szortach. Gładka skóra, lśniące włosy, botoks wokół oczu. Wygląda, jakby wyszła z korekty w Photoshopie. To Agnieszka, była żona mojego męża, która przyjeżdża do naszego domu z czternastoletnią córką i rok starszym synem. Zostawia ich Maćkowi na weekend.

Gdy Agnieszka wpada, mąż prosi: "Zostań na kolacji". A ona z łaski zostaje. Dalej jest tak: on szykuje jedzenie, a ona chodzi po kuchni i sypie anegdotami z ich wspólnego życia. "A pamiętasz jak z Beatą i Markiem łapaliśmy stopa w Kadyksie?", "A jak w Stanach gotowałeś mi chowder?". Trajkocze i zerka badawczo w moją stronę.

Reklama

Próbuję się uśmiechać, choć w środku trafia mnie szlag. Niedawno słyszałam, jak mąż radził koledze: "nie odchodź od żony, to na nic, nad związkiem trzeba pracować. Z każdą kolejną dopadną cię te same problemy". Te same problemy ma ze mną? Uważa, że jestem jak ona? Ta dwubiegunowa wariatka! A może to mu się podobało: niestabilność i fakt, że wciąż potrzebowała opieki? Niestety, ja taka nie jestem.

Dlatego z całego tygodnia najbardziej nie lubię weekendów, dlatego w piątek z kliniki wychodzę ostatnia. Ale wcześniej w toalecie ćwiczę przed lustrem: "Dzień dobry, Agnieszko", "Witajcie, Amelka, Kacper". Staram się wypowiadać ich imiona bez sarkazmu, złośliwości. Na próbie wychodzi, na żywo - niekoniecznie.

"Syczysz i plujesz jadem", wkurza się Maciek. A ja nie potrafię nie denerwować się na widok kobiety, której imię wytatuował sobie na ramieniu, o czym do dziś przypomina mi jego blizna, i z którą "dla dobra Amelki i Kacpra", "przez wzgląd na dawne czasy" i dlatego, że "jesteśmy nowoczesnymi ludźmi", chce się przyjaźnić.

Rozstali się, bo ona go zdradzała. Ale jej romans skończył się, zanim sąd orzekł rozwód. "Nasz związek był jałowy", mówił Maciek, ale ja się zastanawiałam, czy nie mówi tak, żeby pocieszać. Osiem miesięcy temu urodziłam córkę, nie wróciłam do dawnej figury. Podobno nie ma brzydkich kobiet, ale gdy Agnieszka przychodzi do nas, a ja patrzę na siebie w lustrze, nie jestem tego pewna. 

"Długo prowadziłyśmy fajne singielskie życie. Ale jako trzydziestoparoletnie panny młode zapłaciłyśmy cenę za wolność. W pakiecie z facetem wzięłyśmy jego byłe i ich dzieci", mówi moja przyjaciółka, której mąż ma dwie eksżony i czworo dzieci. A ja zazdroszczę koleżankom, które wyszły za mąż zaraz po studiach. Nie czują na plecach oddechu jego byłej. I córki, która na wieść, że jestem w ciąży, krzyczała: "nie chcę tego bachora! Nienawidzę cię, tato!".

Ja i Maciek. Był moim pacjentem. Raz w lipcowy wieczór zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, ale pod blokiem nie chcieliśmy się rozstawać. Z Mokotowa dotarliśmy spacerem do knajpy na Starówce. Mało mówił, głównie słuchał, "jesteś taka fantastyczna, chcę wiedzieć o tobie wszystko", ściskał mi rękę. "Jedenaście lat małżeństwa. I nawet nie wiem, czy byłem szczęśliwy", tak mówił o byłej żonie, a ja cieszyłam się, że ten rozdział ma już zamknięty.

Pierwsze spotkanie z jego dziećmi? W ogóle się nie odzywały. "To normalne - myślałam. - W końcu im przejdzie". Byliśmy szczęśliwi poza momentami, gdy widywałam Amelię i Kacpra, i z wyjątkiem dni, kiedy wyciągał eksżonę z opresji. Zachorowała, więc w nocy zawoził jej leki. Albo jechał po nią i córkę na drugi koniec miasta. "Tato, odholowali nam samochód", mówiła przez telefon Amelia. "Nie mogą wziąć taksówki? - pytałam. - Mogą, ale nie rozczaruję dziecka". 

O hucznym ślubie nie było mowy. Pobraliśmy się w Urzędzie Stanu Cywilnego, do którego przyszedł jego kolega, matka, moi rodzice i kilka przyjaciółek. "Wesele będziemy mieć dwuosobowe, na karaibskiej plaży!", cieszył się na lotnisku. W podróż poślubną lecieliśmy na Jamajkę. Miało być jak w raju, były sms -y, maile od jego eks.

"Nie przygotowałeś dzieci na tę zmianę! Nie mogłeś poczekać?! Amelia jest w strasznym stanie, wczoraj chciała się zabić". "Nie dramatyzuj", odpisywał jej Maciek. Dołączyła więc zdjęcia: zabandażowany nadgarstek dziecka, "pocięła się!". "One tobą manipulują", mówiłam, ale w odpowiedzi słyszałam: "Najważniejsze jest dla mnie dobro dzieci". O Amelii i Kacprze myślałam z poczuciem winy, choć przecież nie rozbiłam ich rodziny. "Gdy wrócimy, musisz zabrać dzieciaki na wakacje", powiedziałam mężowi.

Pojechali w Beskidy. Przez przypadek dowiedziałam się, że na weekend przyjechała Agnieszka "sprawdzić, czy się dogadują". No więc oni we czwórkę byli w górach, a ja wieczorami siedziałam w pustym domu, piłam wino i dobijałam się myślami. Czy szybki ślub ze mną nie był plastrem na rany? Czy można przestać kochać kogoś, z kim spędziło się jedenaście lat?

"Dlaczego nie jesteś zazdrosna o jego dwudziestoparoletnią asystentkę, tylko o byłą żonę? - zapytała mnie mama. - Obce kobiety nie są zagrożeniem, nie mają do niego klucza" - odpowiedziałam. Maciek często dzwonił z tych Beskidów, ale gdy córka była w pobliżu, zmieniał ton. "Kocham cię", mówiłam. "No, no, tak, tak", słyszałam w odpowiedzi, jakby się bał, że mówiąc: "ja ciebie też", zrani swoje dziecko.

"Kacper wrócił do domu pijany, przyjedź". "Amelia ma problemy w szkole, bądź u nas jutro". Jego córka przez pierwsze pół roku naszego małżeństwa nie chciała przyjeżdżać, spotykał się z nią w domu byłej żony. W niedziele wychodził po śniadaniu, wracał wieczorem. Byłam żoną Maćka, ale czułam się jak ktoś, z kim nie można się obnosić, za kogo trzeba przepraszać, kogo się wstydzi.

Kiedyś zaproponowałam: "uwolnijmy się od przeszłości" i zaczęłam drzeć zdjęcia, na których jestem z byłymi chłopakami. "Nie zrobię tego samego - powiedział. - Agnieszka to moja młodość, część mojej historii". W moim życiu nie było wcześniej mężczyzny, o którym mogłabym powiedzieć to samo. Próbowałam go zrozumieć, być dla nich miła. Ale od początku naszego związku miałam wrażenie, że jego eksżona chce mieć z nim romans.

Mówiłam o tym przyjaciółkom, a one śmiały się: "Zwariowałaś! Między nimi nic nie ma". Ale kilka miesięcy później spotkaliśmy się na urodzinach Amelii, Agnieszka za dużo wypiła, powiedziała: "No, no, Maciek cię kocha. W Beskidach próbowałam go uwieść, ale był niewzruszony, mimo że seks zawsze mieliśmy udany". "Bezczelna, ale przynajmniej nie musisz być zazdrosna", mówiły koleżanki. Ja prowokowałam w kłótniach: "co znaczy, że próbowała cię uwieść? Tęsknisz za nią?!". 

Kuzynka przestrzegała: "Uważaj. Też jestem byłą żoną, która się przyjaźni ze swoim eks, i wiem, jak jest. Tu chodzi o chęć panowania nad jego głową. Zawieź nas do babci, zjedz z nami kolację. Opowiedz o swojej żonie, jest taka fajna. On się otwiera. Gdy się pokłócą, przychodzi ponarzekać do mnie. Wtedy analizujemy jej wady". Z zazdrości wariowałam.

Wyjeżdżaliśmy na tydzień do Słowacji na narty. Przed wyjściem z domu wyjęłam z jego podróżnej torby komórkę i schowałam pod poduszkami na fotelu, żeby po powrocie myślał, że mu wypadła. Swoją wyłączyłam. Tak walczyłam o siedem dni z mężem. Bo gdy zostawaliśmy tylko we dwoje, byliśmy naprawdę szczęśliwi.

Kiedy zaszłam w ciążę, nowa rodzina stawała się dla Maćka priorytetem. "Będziecie mieć brata lub siostrę, Marta jest w ciąży", powiedział dzieciom. "Ale syf", skomentował syn. Kilka dni później jego córka mówiła: "Mama twierdzi, że przestaniesz płacić alimenty, bo będziesz wydawał wszystko na to małe gówno, co się urodzi". Maciek dostał szału, zaczął wrzeszczeć, że zabrania im tak mówić. Amelia się obraziła, przez całą ciążę jego dzieci nie chciały mieć z nim kontaktu.

Cierpiał, ale powiedział: "Żałuję, że nie postawiłem granic wcześniej". Złamał się syn, napisał: "chcę poznać siostrę", przyszedł z Amelią. Teraz jest tak: w nocy już nikt nie dzwoni. Agnieszce przestało brakować pieniędzy, już nie odholowują jej samochodu. Przyszedł od niej sms, gdy Julia miała cztery tygodnie: "wpadnij do nas w piątek wieczorem, Amelka upiecze ciasto". Maciek odpisał: "Przeproś ją, mam dyżur przy Julce, muszę pomóc żonie".

Od kiedy mamy dziecko, przy innych nie mówi o mnie "Marta", ale "żona", a ja wreszcie mam poczucie, że jesteśmy rodziną. Ale ona wciąż ma wpływ na nasze życie, tym razem gra przyjaciółkę domu. Przynosi Maćkowi filmy na DVD. "Widziałeś "Rozstanie"? Nieee?! No tak, teraz przy dziecku nie masz na nic czasu!". Maciek już się do niej nie wdzięczy, mówi: "Mam czas na to, co najważniejsze".

Nie krępuje się przy nich pocałować mnie w policzek. Uspokoiłam się, choć pamiętam, jak po chrzcinach Julki mówiłam mamie: "Widziałaś jak ona się ubrała?! Na chrzciny mojego dziecka przyszła z dekoltem do pępka! - Co ty gadasz?", oburzyła się mama i pokazała zdjęcia. Agnieszka miała kremową sukienkę do kolan, z golfem.

Zaczęłam rozumieć, jak bardzo moje lęki zniekształcają rzeczywistość. Wytaczam ciężkie działa, a tymczasem nie ma do kogo strzelać. Do byłej żony, której mój mąż już nie kocha? Do jego dzieci, które czują się rozgoryczone, zagrożone? Robię z siebie ofiarę, ale to one cierpią najbardziej. Próbuję więc budować most między nami. "Julka ma już wystarczająco dużo zabawek, kup coś swoim dzieciom i zawieź", proszę Maćka. A gdy nas odwiedzają, mówię: "Cieszę się, że moje dziecko ma takie fajne rodzeństwo". Odpowiedzią jest kamienna twarz Amelii. Ale się staram.

I już nie walczę z tym, że jego pierwsza rodzina nie jest przeszłością, bo jest częścią naszego "tu i teraz". Muszę nauczyć się z tym żyć. Bo choć nie jestem pierwszą kobietą Maćka, chcę być ostatnią.

Bartek, 32 lata, bankowiec:

Czuję to prawie codziennie rano, jakby coś gryzło mnie od środka. To się pojawia, gdy ona zaczyna szykować się do pracy. Po co tak się stroi? Dlaczego maluje tak mocno? Dla niego? Dla Arka, z którym była cztery lata? I z którym wciąż prowadzi tę agencję reklamową. Na domiar złego on czasem do nas wpada.

Siadają na naszej sofie ze swoimi ipodami i pokazują sobie filmiki reklamowe. Mówią do siebie tym reklamowym językiem. Wszystko po to, żeby mnie poniżyć? A potem jest: "a pamiętasz to?"- włączają sobie fragmenty filmów von Triera i Viscontiego. Mnie ich Dorota nie pokazuje. "Bo ty masz ścisły umysł", mówi. Nie tak jak wielki humanista Arek. 

"Tacy faceci jak mój eks...", słyszałem, jak Dorota mówi o nim koleżankom. Potem rozwija tę myśl bon motami w stylu: "są ekscytujący jak roller coaster: kręci cię, żeby wsiąść, ale wiesz, że potem masz mdłości". Jednym słowem on to emocje i adrenalina. A ja? Kompromis? Nudnawy, ale stabilny facet z banku, który nigdy nie zdradzi? Dlatego przyjęła oświadczyny?

Mój ojciec wiedział, co robi. Po rozwodzie z mamą związał się ze studentką. "Tabula rasa", mówił o niej. Rzeczywiście, partnerka w takim wieku ma jedną podstawową zaletę: nie ma żadnej przeszłości. W życiu Doroty ważny był nie tylko Arek. Był też Wojtek, poznali się na studiach, mieszkali ze sobą sześć lat. Mówi o nim: "kiedyś wielka miłość, dziś tylko przyjaciel".

Nie spotykają się często, Wojtek ma żonę, ale dzwonią do siebie raz w miesiącu, "żeby pogadać, mamy podobną wrażliwość, na poziomie myślowym wiele nas łączy". W trakcie tych rozmów zamyka się w sypialni. Wiem, że rozmawiają też o nas, że ona mu się zwierza. Czy zdradza też takie szczegóły jak ten, że raz, gdy mieliśmy się kochać, usnąłem, kiedy ona poszła do łazienki? Czy on jej doradza, czy się ze mnie śmieją? 

Gdy chce się o kimś zapomnieć, unika się miejsc, rzeczy, które się z nim kojarzą. Wojtek jest w naszym domu duchem zaklętym w przedmiotach. W tekowym stoliku kawowym, który przywieźli z Indonezji, a który ona zatrzymała na pamiątkę. Po co? Ten stolik do niczego nam nie pasuje!

Wojtek jest w jej zdaniu: "rzeczywistość nie istnieje, jest tylko subiektywna interpretacja". To poglądy tego pseudo-NLP-owca. Eks jest w książkach, które zajmują sporo miejsca na półkach w salonie. "Dom pana Biswasa" V.S. Naipaula przysłał jej kurierem, gdy miesiąc temu kończyła 34 lata. Z dedykacją: "To o Trynidadzie, do którego nie zdążyliśmy razem pojechać". Co jest grane?

Ja nie piszę do byłych dziewczyn, nie przechowuję pamiątek. Moja siostra twierdzi, że chodzi o babską gierkę. "Ona ze wszystkimi swoimi byłymi utrzymuje kontakt, żebyś był zazdrosny, żebyś bardziej się starał". No to się staram. Kupiłem jej trzy tomy "Millenium" Stiega Larssona, całą serię książek o Toskanii i Prowansji - w empiku usłyszałem, że to bestsellery. A ona? Skrzywiła się: "Nie kupuj mi czytadeł".

Raz zarezerwowałem bilety na musical do Romy, usłyszałem: "Rany, Bartek, to nie moja wrażliwość! - No to na co chciałabyś iść? - zapytałem. - Kochanie, w naszym związku nie musi być rozmów o teatrze". No tak, od tego miała Wojtka albo Arka, już sam nie wiem, który był w tym lepszy.

Ale się nie poddaję, szukam w gazecie pięciogwiazdkowych spektakli, i kupuję bilety. Urządzam kolacje niespodzianki. Jest nam dobrze, byłoby świetnie, gdyby nie myśl, że wszystko, czego nie robiliśmy razem, ona robiła z nimi. Nie jestem zazdrosny o mężczyzn, których ona mogłaby poznać. Martwi mnie jej kontakt z tymi, których kiedyś kochała.

"Z wiekiem kobiety obniżają poprzeczkę", usłyszałem w telewizji. Przez chwilę pomyślałem: "może to o mnie? Może jest ze mną ze strachu, że zostanie sama?". Czasem się zastanawiam, czy daję jej wystarczająco dobry seks. Ona twierdzi, że tak, ale może to też jest dla niej kompromis?

Dorota zawsze w środy wieczorem wychodzi. Mówi, że spotyka się z koleżankami na drinka, ale wcześniej kąpie się, wciera balsamy, goli nogi, przebiera się. Raz ją zapytałem: "Ktoś cię będzie oglądał nago?". Zaczęła się śmiać: "Zwariowałeś?!". Miałbym się nie zgadzać na te wyjścia, dawać jej odczuć, że mnie denerwują? Dorota to kolorowy ptak, nie zniesie życia w klatce. Poza tym przecież wraca na noc, no i resztę wieczorów spędzamy razem.

Ale czasem ją sprawdzam, jak wtedy, gdy godzinę nie odbierała telefonu. Szukałem jej w knajpach, do których lubi chodzić. Znalazłem. Siedziała z koleżankami. Musiałem wyglądać strasznie, bo podskoczyła: "Coś się stało?! - Nie, chciałem sprawdzić, czy u ciebie w porządku. Nie odbierałaś".

Wszystko dlatego, że od początku było między nami za mało szczerości. Nie chciała rozmawiać o swoich eks. Ilu ich było, jacy byli, czemu się rozstali. "To wiedza, która nie buduje, tylko niszczy", mówiła. A ja naprawdę głupio się czułem, gdy zaraz po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, zrobiła imprezę u siebie, podczas której Arek, którego przedstawiła mi: "mój wspólnik", zaczął oprowadzać mnie po kuchni. "O, zobacz, tu masz korkociąg". Dopiero po jakimś czasie powiedziała, że byli razem, mieli się pobrać.

Kiedyś zdałem sobie sprawę, że chciałbym, żeby Dorota poczuła się zazdrosna, żeby ją zabolało. "Gdyby tylko udało mi się rozkochać w sobie dwudziestkę, która będzie mnie nękać telefonami po 23", myślałem. Była taka w pracy, atrakcyjna. Spotkaliśmy się, ale nie mogłem wytrzymać kwadransa. Ten chichot, sztuczność, głupia gadka, "Dorota taka nie jest, ona jest wyjątkowa", myślałem o narzeczonej i wyszedłem ze spotkania po godzinie.

Kiedyś powiedziałem jej, że kiepsko się czuję, bo ona jest za blisko z byłymi facetami. Śmiała się: "Blisko? Z jednym pracuję, bo muszę. Z pozostałymi prawie nie mam kontaktu. Blisko jestem tylko z tobą". 

Kilka dni później stało się najgorsze. Powiedziała, że leci do Krakowa na spotkanie z kontrahentami. "Nie przyjeżdżaj na lotnisko, wezmę taksówkę", nalegała. Gdy wiedziałem, że dojeżdża, wyszedłem przed blok. Kierowca ledwo się zatrzymał, a ja otworzyłem jej drzwi i powiedziałem: "ja zapłacę". "Sześćdziesiąt siedem złotych - usłyszałem od taksówkarza. - Ile? Z lotniska jest do nas tylko siedem kilometrów. - "Robert, ja się jeszcze zatrzymałam...", usłyszałem głos Doroty, ale kierowca mówił dalej: - Kurs był z Józefosławia". W Józefosławiu mieszkał Arek.

Jego mama jest umierająca, w śpiączce, on bał się iść sam do szpitala, poprosił Dorotę. A potem pojechali razem do niego. Rozmawiali jak przyjaciele. - "Czemu kłamałaś, że lecisz do Krakowa? - pytałem. - Miałam powiedzieć, że jadę do Arka? Krążyłbyś pod jego blokiem, a potem przeszukiwał moją komórkę i strzelał fochy". Zacząłem się pakować, Dorota płakała. Wyszedłem z domu z walizką, ale wróciłem po trzech godzinach, bo dzwoniła 36 razy, bo wysyłała sms -y.

Wróciłem, bo ją kocham. "Prowokuje cię, fakt, ale ty też masz paranoję", powiedziała mi siostra, a ja zacząłem zastanawiać się nad słowami Doroty: "rzeczywistość nie istnieje, wszystko to kwestia interpretacji". Czemu wszystkie zdarzenia interpretuję na swoją niekorzyść?

Za miesiąc nasz ślub. Dorota się stara, wyniosła do piwnicy książki od byłego chłopaka, przez telefon z Arkiem rozmawia krótko, tylko o interesach. Ale przecież nie mam pewności, czy któregoś dnia, gdy się pokłócimy, nie spojrzy na swojego eks tak jak kiedyś, gdy się kochali. Dlatego planuję rozkręcić własną firmę, zarobić tyle, żeby ona nie musiała z nim pracować.

Na razie wykupiłem w telefonie usługę: "gdzie jest dziecko?". Dzięki niej o każdej porze dnia i nocy mogę sprawdzić, gdzie naprawdę jest Dorota. Ona nie wie, że mamy tę funkcję w naszych telefonach. Nie musiała też wysyłać operatorowi zgody sms -em. Zrobiłem to za nią, gdy spała.

Natalia Kuc

Twój STYL 5/2012

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy