Reklama

Katarzyna Żak: Żegna się z "Ranczem"

Cała Polska kocha ją za rolę Solejukowej. Nam aktorka zdradza jednak, że wkrótce pożegna się z tą postacią. Mówi też o swoich relacjach z córkami i jaki naprawdę jest jej mąż Cezary Żak.

Ostatnio zmieniła pani styl. Widać, że dzięki temu poczuła się pani pewniej-za siebie. Często jednak podkreśla pani, że nie wierzy we własne umiejętności.

Katarzyna Żak: - Wciąż walczę z brakiem pewności siebie, bo uprawiam zawód, który podlega nieustającej ocenie. I im dalej w las, tym jest gorzej, bo oczekiwania widzów rosną. Na samej sympatii daleko się nie ujedzie. Trzeba cały czas doskonalić warsztat.

Ale skąd w pani taki brak pewności siebie?

- Tak zostałam wychowana. Rodzice mówili mi: "Lepiej się nie wychylaj, siedź w kącie, dobrze się ucz, nie pyskuj, nie wyrażaj na głos swojej opinii". Zawsze byłam porównywana do innych. Później, niestety, podświadomie przeniosłam to na swoje córki - też zaczęłam je porównywać do innych dzieci (Katarzyna jest mamą 27-letniej Aleksandry i 20-letniej Zuzanny - przyp. red.). Na szczęście, w pewnym momencie powiedziały "stop". Bardzo szybko dotarło do mnie, że nie jest ważne, kto jaką ocenę otrzymał, że ważne jest, jak dziecko się w tym odnajduje i czego pragnie.

Reklama

A jak teraz układają się wasze relacje? Jest pani dla córek przyjaciółką?

- Tak, absolutnie. Przeszłyśmy różne etapy, szczególnie okres nastoletni - to był czas burzy i naporu. Powiem szczerze, że dosyć trudno być matką córek, bo kobiety w mojej rodzinie to są silne osobowości. Ale teraz mamy naprawdę świetne relacje. Starsza już się wyprowadziła, a młodsza nadal mieszka z nami, ale uwielbiamy chwile, kiedy spotykamy się we trzy. Wtedy robimy wszystko razem. Ćwiczymy, gotujemy i chodzimy po wegetariańskich restauracjach. Dziewczyny uwielbiają zdrową żywność i dużo mnie nauczyły. Choćby jak gotować zupę z jarmużu czy krem z gruszki i pietruszki (śmiech).

Ale wciąż je pani kontroluje?

- Jestem bardzo szczęśliwa, bo nauczyłam się dawać im wolność, a proszę mi wierzyć, że jestem matką kwoką. Za każdym razem musiałam sprawdzić, czy dojechały na zajęcia, czy wróciły ze szkoły. Pamiętam, jak grałam w "Chicago" w teatrze Komedia i wciąż zajmowałam krzesło na korytarzu, żeby zadzwonić i sprawdzić, co się z nimi dzieje. Dziewczyny z obsady w końcu zaczęły się śmiać, że mogłabym napisać książkę "Jak wychować dziecko przez telefon". Wciąż wszystko musiałam kontrolować. Weszło mi to w krew i, niestety, potem zaczęło rodzić konflikty. Kiedy Ola i Zuzia stały się dorosłe, nie chciały ciągłego sprawdzania, co jest zupełnie naturalne. Musiałam więc wykonać nad sobą pewną pracę.

Córki radzą się w kwestii facetów?

- Nie, skąd, ale czasem rozmawiamy o tym. Chyba największym moim błędem byłoby, gdybym się w takie sprawy mieszała. W mój związek nikt się nie wtrącał. A one są już dorosłe. Mam nadzieję, że dzięki nam mają silne kręgosłupy moralne, że nauczyliśmy je, jak oddzielić ziarno od plew. Zrozumiałam też, że jeśli się same na czymś nie sparzą, nie pójdą do przodu.

W sytuacjach kryzysowych biegną do mamy czy do taty?

- A to różnie bywa, u nas jest podział w zależności od problemu. Tata jest specjalistą od rozwiązywania trudnych spraw, a mama jest od takich codziennych, domowych i przyziemnych.

Podział ról obowiązuje też w sprawach domowych?

- Każdy zajmuje się tymi sprawami, kiedy ma czas. Ja głównie domem, a Cezary ogrodem. Mimo że w dzieciństwie zajmowałam się pieleniem, niez nam się na ogrodzie. Za to jestem cudowną, prawie perfekcyjną panią domu (śmiech).

W tym roku będziecie obchodzić 30. rocznicę ślubu. Co trzeba zrobić, żeby osiągnąć taki staż?

- Nauczyliśmy się dawać sobie przestrzeń. Każde z nas ma inny rytm dnia, gdzie indziej pracuje. Raczej jest tak, że kiedy Cezary ma zdjęcia, ja mam wolne i odwrotnie. Superrecepta na udany związek (śmiech).

Wspólna pasja też łączy.

- Dla mnie to jest wspaniałe, że możemy też czasami razem pracować. Kiedy staję z Cezarym przed kamerą, wiem, że mam przed sobą znakomitego aktora, który zawiesza poprzeczkę bardzo wysoko. Praca z takim profesjonalistą to wielka przyjemność i wyróżnienie. Kiedy Cezary kończył szkołę, wszyscy profesorowie mówili, że to jest materiał na świetnego aktora, ale jeśli uda mu się odnieść sukces, stanie się to w okolicach czterdziestki. Mieli rację.

Ale w waszym związku były też trudne chwile. Nigdy nie pomyślała pani, żeby spakować walizki?

- Zawsze są kryzysy w związku i to dobrze. Gdy ludzie są ze sobą, musi dochodzić do iskrzenia, bo to oznacza, że walczą o siebie i jest jakaś interakcja. Oczywiście dzisiaj jest trudniej, bo jest przyzwolenie społeczne na to, że jeśli partner ci się nie podoba, to znajdź sobie innego. Coraz więcej osób w naszym wieku, po 50., rozstaje się. Jestem czasami zdziwiona, że decydują się na to, mając dorosłe dzieci, czyli w momencie, kiedy można się skupić na smakowaniu wspólnego życia.

Może wam się udało, bo pani mąż rozładowuje napięcie swoim poczuciem humoru?

- Cezary w ogóle nie jest komediowy w domu. Mąż ma olbrzymie poczucie humoru, ale jest bardzo zamkniętym, zdystansowanym do świata mężczyzną. Ludzie myślą, że jest wciąż taki zabawny i przy pierwszym spotkaniu zdarza się, że są rozczarowani. On zawsze powtarza, że tylko gra takie postaci. Chce chronić to, jaki jest naprawdę.

Pani jednak znalazła klucz do jego serca.

- Znaliśmy się ze szkoły teatralnej, ale bliżej poznaliśmy się w wakacje na obozie jeździeckim. Szybko musiałam się decydować. Miałam 21 lat, kiedy wyszłam za mąż i mówiłam mamie, że to jest moja ostatnia szansa na ślub. Od początku wiedziałam, że to będzie idealny facet dla mnie. Intuicja mnie nie zawiodła.

Kto rządzi w waszym związku?

- Decyzje podejmujemy wspólnie, ale to ja jestem taką osobą, która wciąż mówi: "Nie, po co coś zmieniać, to się na pewno nie uda". Podchodzę do wielu spraw bardzo ostrożnie. Tak było na przykład z naszą przeprowadzką z Wrocławia do Warszawy. Wciąż rozpaczałam i mówiłam, żebyśmy zostali, że jakoś się wszystko ułoży, ale Cezary uparł się i powiedział, że musimy zaryzykować, bo nie ma innej możliwości. Zostaliśmy bez etatów, bez pracy. Spakowaliśmy więc walizki i w drogę. Okazało się, że to było świetne posunięcie.

Wiele aktorek w wieku 40-50 lat narzeka, że nie ma dla nich ról. To faktycznie taki problem?

- To jest prawda. Nie bez kozery jedna z najlepszych aktorek w Polsce, Kinga Preis, odbierając Orła, powiedziała: "Piszcie dla nas scenariusze". Udajemy trochę, że kobiety dojrzałe się nie liczą, że nic nam się w życiu nie wydarzy i że telewizję oglądają tylko ludzie młodzi, a to nie jest do końca prawda. Wiele aktorek przyznaje się do depresji. Dotyczy to i tych z pierwszej półki, i tych pracujących bardzo rzadko. Problem istnieje i mało kto go chce zauważyć. Tak naprawdę wszystko jest w rękach scenarzystów i ludzi decydujących o tym, co ma być w telewizji.

Pani również zdarzają się gorsze dni?

- Oczywiście! Mam takie chwile, że jest mi źle i słabo, kiedy myślę sobie, że jestem już taka stara, że nie będzie dla mnie ról. Do każdej propozycji serialowej czy teatralnej podchodzę bardzo poważnie. Daję z siebie wszystko, bojąc się, że to może być ostatnia propozycja. Ale z drugiej strony pojawiają się momenty, które mnie uskrzydlają. Gdy ktoś docenia moją pracę i mnie jako kobietę.

Ludzie kochają panią za rolę Solejukowej w serialu "Ranczo".

- Badania wykazały, że Solejukowa jest jedną z najbardziej lubianych postaci w polskich serialach. To bardzo miłe! A ona przecież nie wygląda jak modelka z wybiegu. Jest matką Polką. Podziwiam tę swoją Solejukową - ona ma tak silny oddźwięk społeczny, kobiety ją uwielbiają. Powoli jednak żegnam się z Kazimierą, bo kolejna seria "Rancza", która będzie kręcona latem, będzie już ostatnią.

Przed panią jednak kolejne wyzwania.

- Pojawiła się propozycja teatralna na jesień, ale na razie nie mogę zdradzić nic więcej. Występuję w czterech teatrach. Cały czas gram recital. Jeżdżę po Polsce, pokazując publiczności, która zna mnie głównie z ról serialowych, że potrafię też inne rzeczy, że śpiewam piosenki Młynarskiego czy Osieckiej. Często widzowie mówią, że się komple-nie tego nie spodziewali. Dla mnie to jest miód na serce. Jestem w pełni aktywną osobą i jeszcze trafiło mi się zostać modelką na stare lata (śmiech).

No właśnie - jest pani twarzą marki Ciriana. Jak się pani czuła w nowej roli?

- Strasznie! (śmiech) Bałam się, że z tych zdjęć nic nie będzie. Jednak dobrze się bawiliśmy. Kiedy zobaczyłam efekt, nie mogłam uwierzyć, że to tak fajnie wyszło. Pomyślałam sobie: "Kurczę, to ja tak wyglądam?". To też pokazuje, że my, kobiety, zupełnie inaczej na siebie patrzymy. Kompleksy, które wiecznie w sobie nosimy, burzą nasz wizerunek. A przecież kobiety w moim wieku też mogą nieźle wyglądać i cieszyć się życiem.

Magdalena Makuch

SHOW 6/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Żak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy