Reklama

Kilka razy szczęśliwa

Ucieka przed popularnością. Chadza własnymi ścieżkami, niekiedy pod prąd. Teraz wydaje płytę "Listy Julii" z piosenkami Elvisa Costello.

Pani: Zrobiłaś karierę?

Katarzyna Groniec: Słowo "kariera" kojarzy mi się z popularnością, której zawsze się obawiałam.

Dlaczego? Artyści zabiegają o popularność, bo dzięki niej mogą dużo zyskać.

Katarzyna Groniec: Ale trzeba opowiedzieć obcym osobom o swojej intymności. Inni sobie z tym radzą, ja nie. Pieniądze na pewno by mi się przydały, bo wtedy mogłabym realizować swoje płyty z większym rozmachem. Ale niczego nie żałuję. To, co robię, sprawia mi przyjemność.

Czyli jesteś zadowolona z kariery, którą ja rozumiem jako drogę zawodową?

Reklama

Katarzyna Groniec: Na koncertach mam publiczność. Z tego jestem zadowolona. Występowałam kiedyś w mieście, którego nie potrafiłam wskazać na mapie. Obskurna widownia, zimno jak w komorze krioterapeutycznej. Pytałam siebie: "Po siedemnastu latach orki ląduję w takim miejscu! Za co?". Wychodzę na scenę i czuję, że mam przed sobą niesamowicie wrażliwą publiczność. Ludzie słuchali, byli skupieni, reagowali na niuanse, żarty.

To dla Ciebie miara sukcesu?

Katarzyna Groniec: Oczywiście. Fantastycznie, że ludzie kupują bilety, by mnie posłuchać, idą do sklepu po moją płytę.

Nie sprzedajesz gigantycznych nakładów.

Katarzyna Groniec: Bo nie jestem pop diwą. Jedenaście tysięcy sprzedanych płyt dla artysty, który zajmuje się tzw. piosenką z tekstem, oznacza sukces.

Myślałem, że pójdziesz inną drogą. Na koncercie zorganizowanym po powrocie "Metra" ze Stanów śpiewałaś "Send in the Clowns" tak, że nikt nie ważył się pisnąć. Byłem pewien, że to początek kariery megagwiazdy pop w dobrym gatunku. Innym niż Górniak.

Katarzyna Groniec: To piękny standard. Najłatwiej sprzedać początkującego artystę w formie, która jest łatwo przyswajalna. Płynęłam wtedy na fali bezkrytycznej popularności "Metra", więc gdybym nawet wykonała "Szła dzieweczka", to byłoby fajnie. Śpiewanie standardów to było dla mnie za mało. Potem moje życie prywatne zawirowało, urodziłam córkę i musiałam poczekać, by nabrać odwagi. Dodała mi jej wygrana na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Potem spotkanie z Grzegorzem Ciechowskim. Ale dopiero po płycie "Emigrantka" stałam się świadomą swoich potrzeb artystką.

Nigdy nie umiałaś rozpychać się łokciami. Jesteś nieśmiała, a masz opinię osoby twardej i zimnej.

Katarzyna Groniec: Każdy nosi jakąś maskę. A ja podobno zyskuję przy bliższym poznaniu. Dużo wymagam od ludzi, z którymi pracuję, siebie też nie oszczędzam, ale rozpychać się nie potrafię. Charakteru nie można kupić ani zamienić na inny. W kontaktach z dziennikarzami bywam chłodna. Czasami ich nieprzygotowanie do rozmowy czy zadawanie pytań w stylu: "Co Pani czuje, jak Pani śpiewa?" doprowadza mnie do szału. Kilka razy nerwy mi puściły. Reaguję też, gdy słyszę od dziennikarza: "ZrobiOM i pójdOM". Być może powinnam siedzieć cicho?

Lubisz "Taniec z gwiazdami" i tym podobne?

Katarzyna Groniec: Nie spędzam czasu przed telewizorem, choć zdaję sobie sprawę, że istnieje taka rozrywka. Widzę pięć programów, które błyszczą jak sztuczny brylant. Wszystkie mają ogromną oglądalność. Nie ma więc miejsca na audycje, które przyciągną nie pięć milionów, tylko jeden.

I będą to lepsze programy, bo mądrzejsze?

Katarzyna Groniec: Tego nie twierdzę. Lekka rozrywka też jest potrzebna. Myślę o programach, które wymagają innego rodzaju skupienia. Każdy powinien mieć szansę obejrzeć to, co lubi.

Na czym właściwie polega praca artystki, autorki tekstów, szefowej firmy fonograficznej?

Katarzyna Groniec: Mam nienormowany czas pracy. Bardzo mnie to cieszy, bo mam chyba jakiś rodzaj choroby ADHD. Ciągle muszę robić coś nowego. Piszę tekst dwadzieścia minut, przerywam - idę na herbatę z koleżanką. Wracam do domu, kończę piosenkę i szukam pretekstu do nowego zajęcia. Znowu innego dnia muszę o świcie wskoczyć do samochodu i jechać osiem godzin na koncert do Szczecina. Próba, występ, hotel. Potem pędzę, żeby zaśpiewać w Poznaniu, i tak dalej, i tak dalej. Jednocześnie mam stały kontakt z ludźmi, którzy pracują w mojej firmie.

Wydajesz teraz płytę "Listy Julii". Piosenki z tego albumu śpiewasz w recitalu pod tym samym tytułem.Jak trafiłaś na ten materiał?

Katarzyna Groniec: Płytę z piosenkami Elvisa Costello dostałam na początku lat 90. Zmieniałam samochody, a ten album ciągle ze mną jeździł. Przygotowałam recital, a potem czekałam, aż przyjdzie zgoda na wydanie tych piosenek na płycie.

Przetłumaczyłaś teksty na ten krążek. Jesteś w tym dobra?

Katarzyna Groniec: Efekt końcowy mi się podoba. To było fantastyczne, choć trudne doświadczenie. Musiałam mieścić się we frazie muzycznej, pamiętać, że najlepiej śpiewa się samogłoski "a" i "e", więc dobrze jest używać wyrazów z tymi literami. Świetna zabawa.

Lubisz być komplementowana?

Katarzyna Groniec: Bardzo. Mam wtedy poczucie, że warto było napracować się nad piosenką. Nie umiem tylko przyjmować komplementów. Bywa, że chichoczę jak idiotka.

Masz za sobą występy, których się wstydzisz?

Katarzyna Groniec: Zdarzały się. To, że zaangażowałam się w coś fatalnego, zauważam na kilka dni przed premierą. Wtedy chcę uciekać, ale jest za późno. Głupio mi wobec ludzi, z którymi pracuję. Gdy jest po wszystkim, długo dochodzę do siebie.

Obejrzałem "Bagdad Cafe" Percy Adlon w reżyserii Krystyny Jandy w warszawskiej Polonii i uważam, że musical jest dla Ciebie stworzony. Grasz, świetnie śpiewasz. Jak trzeba, zatańczysz i pokażesz sztuki cyrkowe.

Katarzyna Groniec: Uciekałam przed musicalem. W sztukach muzycznych niekiedy chodzi tylko o to, by w byle jakiej historii umieścić kilka dobrych utworów. Dlatego bardziej czuję takie spektakle jak "Opera za trzy grosze" Brechta niż "Upiór w operze" Harta i Stilgoe'a. W "Bagdad Cafe" wystąpiłam dlatego, że ostatnie lata mojego życia były bardzo napięte. Nagrywałam i koncertowałam bez przerwy, w życiu prywatnym znowu zawirowało. Tęskniłam za pracą w zespole. Chciałam oddać się w ręce kogoś, kto mną pokieruje, ustawi światło i zaopiekuje się mną reżysersko.

Radziłaś sobie po takiej przerwie?

Katarzyna Groniec: Nauczenie się kwestii mówionej urosło do megaproblemu. Mój organizm odrzucał tekst bez muzyki. Powtarzałam swoje kwestie, ale zawsze odwrotnie. Musiałam się spiąć. W końcu miałam wokół siebie, w dużej części, aktorów z Teatru Narodowego.

Pytałem już o spełnienie w zawodzie. Prywatnie jesteś szczęśliwa?

Katarzyna Groniec: Bywam. Mam w sobie jakiś mechanizm autodestrukcji. Jak już wydarzy się coś pięknego, to zaraz to psuję. Ale byłam kilka razy szczęśliwa.

Rozmawiał Maciej Gajewski

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy