Reklama

​Lucyna Malec: Im starsza jestem, tym więcej we mnie swobody

Gdybyśmy każdą rolę grali na sto procent swoich emocji, szybko byśmy się wykończyli - mówi Lucyna Malec /Mariusz Grzelak /Reporter

Lucyna Malec znana jest szerszej publiczności z roli Danki w serialu Na Wspólnej. W latach 90. występowała w kultowym Komicznym odcinku cyklicznym u boku Sławomira Szczęśniaka i Grzegorza Wasowskiego. Od ponad 30 lat związana jest z warszawskim Teatrem Kwadrat. Nam opowiada między innymi o tym, czy w świecie aktorskim jest możliwa przyjaźń i dlaczego social media traktuje z dystansem.

Maja Jaszewska, Styl.pl: Razem z Magdaleną Wołłejko  w spektaklu "Freda i Zuza" tworzy pani  historię dwóch artystek, które odkrywają świat portali społecznościowych. W innym przedstawieniu, "Grace i Gloria", wspólnie ze Stanisławą Celińską, przedstawiają panie przejmującą opowieść o relacji dwóch skrajnie odmiennych bohaterek. Czy pani zdaniem kobieca przyjaźń wyróżnia się czymś szczególnym?

Lucyna Malec: Przyjaźń jest dla mnie ogromnie ważna, ale nigdy nie myślałam o niej w kategoriach płci. Dla mnie przyjaźń to przyjaźń. Nie czuję też specjalnej potrzeby definiowania jej. Może składa się na nią sympatia, szacunek i gotowość do wzajemnej pomocy? Sądzę, że nie trzeba się codziennie widywać i paplać sobie głupot. Nie znoszę ploteczek i nie ma w moim życiu na nie miejsca. Dostaję gęsiej skórki na samo hasło wspólnej wyprawy na zrobienie paznokietków.

Reklama

Na wspólny szoping też nie da się pani namówić?

- Boże, co pani do mnie mówi? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. A wracając do istoty przyjaźni, mam dwie siostry - starszą i młodszą,  chyba dlatego nigdy nie potrzebowałam tak bardzo przyjaciółek. Byłyśmy i jesteśmy z siostrami bardzo zżyte. Nasza relacja zawsze była dla mnie opoką i centrum odniesienia.

- Mam jednak przyjaźnie ze szkoły teatralnej, które pomimo wieloletnich przerw w kontaktach, przy każdym kolejnym spotkaniu odżywają udowadniając, że czas ich nie zmógł. Bliskość serca jest albo jej nie ma.

Nina Andrycz twierdziła, że w środowisku aktorskim nie ma miejsca na przyjaźń.

- Nie zgadzam się z tą opinią. To zależy od osobowości, bez względu na to, jaki zawód się wykonuje. Być może królowa nie ma się z kim przyjaźnić.  Znam pokolenie starszych aktorów i obserwuję w nim od wielu lat piękne przyjaźnie. Jan Kobuszewski z Janem Kociniakiem byli prawdziwymi przyjaciółmi. Tylko od nas zależy czy potrafimy w swoim życiu zrobić miejsce dla kogoś bliskiego.

- Oczywiście jest coś w tym, że aktorstwo potrzebuje trochę zdrowego egoizmu. W naszym zawodzie trzeba się skupiać mocno na sobie, na swoich emocjach, myślach i spostrzeżeniach. Inaczej nie ma szans zbudować roli.  Ale trochę egoizmu nie oznacza, że należy być narcyzem.

Psychologowie twierdzą, że umysł współczesnego człowieka rozpięty jest na płonącym kole narcystycznej inflacji.

- Odbijamy się od ściany do ściany, popadając ze skrajności w skrajność. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że ziemia jest naszą matką i żywicielką, więc powinniśmy o nią dbać. Przodują w tym szczególnie młodzi ludzie. Z drugiej strony produkujemy niewyobrażalną wprost ilość rzeczy. W mojej młodości nikt nie miał tylu par butów, co chwila nowej komórki, stosu kosmetyków i jeszcze większego stosu ubrań. Jak się miało trądzik, trzeba było pić bratek, ewentualnie stosować jeden dostępny krem. Dzisiaj w pierwszej lepszej drogerii stoi na półkach kilkadziesiąt produktów przeciwtrądzikowych. To młodzi są największymi konsumentami tego nadmiaru, bo nie znają rzeczywistości ograniczeń.

Nadmierna ilość rzeczy do wyboru nie czyni nas wolnymi, tylko wpędza w piekło chaosu.

- Tak, bo odbiera czas, spokój, absorbuje wysiłek i kieruje uwagę na rzeczy absolutnie marginalne. Ten czy tamten krem, to czy tamto masło - co to za różnica? Badania mówią, że jeśli człowiek wybiera spośród trzech możliwości, podejmuje decyzje świadomie i jest z niej zadowolony. A jeśli wybiera spośród trzydziestu, ma już poczucie, że nie panuje nad swoimi decyzjami, a to budzi niepokój i niezadowolenie. Do tego sklepy wciąż przestawiają asortyment. Wchodzę i nie mogę znaleźć rzeczy, po którą przyszłam. Zaczynam szukać i tracę czas, bo oglądanie rzeczy dla samego oglądania nie jest dla mnie atrakcyjne.

Juliusz Cezar powiedział - "Uważajcie na ludzi, którzy się nie śmieją. Są niebezpieczni." Zgadza się z nim pani?

- Poczucie humoru jest w życiu najważniejsze. Jeśli ktoś go nie ma, unikam takiej osoby. Śmiejemy się z przyjaciółmi, że w filmach aktor, który gra psychopatę - zawsze jest poważny, pije czerwone wino i słucha muzyki poważnej. To oczywiście żarty, bo tak naprawdę chodzi o to, że osoba bez poczucia humoru, zazwyczaj nie ma do siebie dystansu, co jest ciężką w kontaktach przeszkodą.

- Nie jestem zagorzałą użytkowniczką mediów społecznościowych, ale czasami zamieszczam coś na Facebooku.  Niedawno udostępniłam wizualizację Układu Słonecznego. Ziemia w tej kosmicznej konstelacji jest tak maleńka, a my na niej kruszynki. Warto czasami popatrzeć w niebo. Taka perspektywa pozwala nabrać dystansu do wielu rzeczy. Oczywiście są sprawy, które angażują nas w pełni, bo są sednem naszego życia, przede wszystkim nasi bliscy, ich i nasze zdrowie. Ale z wielu napięć moglibyśmy się uwolnić dzięki myśli, że jesteśmy tutaj tylko na chwilę. Nasze życie to krótki błysk w niewyobrażanej przestrzeni czasu i materii, która nas otacza. Jesteśmy tu i teraz po to, żeby doświadczać, a nie czegoś się uczyć.

Ogromnie popularny Komiczny Odcinek Cykliczny, w którym grała pani z Grzegorzem Wasowskim, Sławomirem Szczęśniakiem i Andrzejem Butrukiem, był przykładem wspaniałego abstrakcyjnego humoru, którego dzisiaj jak na lekarstwo. Straciliśmy wyczucie absurdu?

Taki humor chyba przestał być modny i dlatego nie jest pokazywany. Współczesne kabarety prezentują humor, którego nie czuję i dlatego większości występów nie oglądam. Na szczęście nadal jest Robert Górski z Kabaretem Moralnego Niepokoju, jest świetna propozycja kabaretu Hrabi, Artur Andrus czy Andrzej Poniedzielski, ale główny nurt prezentuje się słabo. Może to wynika z tempa, w jakim pracują? Nie da się z rękawa sypać wciąż mistrzowskich tekstów. Na tworzenie dobrych rzeczy potrzeba czasu.

- Kabaret Starszych Panów był pisany latami, a genialni wykonawcy jak Irena Kwiatkowska czy Barbara Krafftówna przygotowywały swoje w nim piosenki tygodniami. Jeśli się robi coś na szybko, sięga to jedynie zewnętrznej warstwy przekazu. Można zrobić spektakl w tydzień, ale jeśli rola nie odleży się w głowie i w sercu, nie ma wartości.  Nieraz wypowiadam na scenie kwestię  po raz setny i nagle czuję, że ją inaczej mówię, bo przez lata grania roli zmieniłam się i jestem inna.

- Czasami ludzie pytają - jak ty możesz tyle lat grać to samo? Rzecz w tym, że nigdy nie gram tego samego. Za każdym razem wchodzę na scenę trochę inna, podobnie jak moi partnerzy. Za każdym razem jest inna widownia, inna pogoda, inna energia, inne rzeczy dzieją się w świecie, więc siłą rzeczy i słowa ze sceny brzmią trochę inaczej.

-Nawet jeśli gra się lekkie komedie, pod spodem jest dużo warstw, które można odkryć, jeśli się trochę poskrobie. Nieraz mówię młodszym koleżankom - przyjrzyj się troszkę uważniej, bo w tej roli chyba jest odrobinę więcej. Często jest to przyjmowane ze zdziwieniem. Ale wiem, że z czasem doświadczenie pozwoli zobaczyć to "więcej". A po latach ktoś wspomni, że ta Malec może rzeczywiście coś ważnego sugerowała.

"I śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z ludzi natrząsa".

- Dzisiaj często za zabawne uważa się wyszydzanie ludzi i to w obraźliwy sposób. Brakuje nam serdeczności i życzliwości. Można zwracać uwagę czy nawet skrytykować, ale trzeba to robić z szacunkiem i z życzliwością. A jeśli się drugą osobę traktuje jak tarczę strzelniczą, przestaje być zabawnie. Inteligentny humor tworzy pewien nawias, dzięki któremu nikt nie czuje się dotknięty czy obrażony. Dzisiaj złośliwość i kąśliwość traktuje się, jako dowód na poczucie humoru. Szkoda, bo życzliwy dowcip potrafi rozbroić niejedną ciężką sytuację.

Dokąd Lucyna Malec jeździ na wakacje? Dowiesz się na kolejnej stronie>>>

Dlaczego traktuje pani social media z takim dystansem?

- Bo jest w nich nadmiar wzajemnego oceniania się. Każdy każdego może dziś publicznie skrytykować. Nawet jeśli nie ma ku temu żadnych kompetencji i kieruje nim jedynie frustracja i zła wola, to jego ocena jest na równi z profesjonalną. Kiedyś recenzję mógł napisać krytyk teatralny. Dzięki jego wiedzy powstawała merytoryczna opinia. Z kolei widzowie okazywali swój aplauz bądź jego brak burzą oklasków lub skąpymi brawami. Dzisiaj zamiast fachowych refleksji można przeczytać - Wiedzieliście, jak się ubrała? Ale miała beznadziejne buty! Znowu schudła! Znowu przytyła!

Ciężko zachować stoicki spokój. Od lat uprawia pani  ćwiczenia z qigongu - prozdrowotnej gimnastyki chińskiej, umożliwiającej jednoczesne ćwiczenia ciała, umysłu i ducha. Czy duchowość Wschodu jest pani bliska?

- W moim odczuciu nie ma podziału na duchowość Wschodu i Zachodu. Duchowość jest jedna i człowiek nosi ją w sobie. Różne są tylko jej przejawy i stopień obecności w życiu. Rzeczywiście na Wschodzie duchowość lepiej przetrwała. Tam ludzie ją przechowali, stamtąd do nas promieniuje. Dzięki temu może obudzi z uśpienia nasze dusze.  Myśmy wszystko maksymalnie zracjonalizowali. Dlatego człowiek Zachodu stał się epicentrum wszechświata, co jest ogromnym brzemieniem.  Częstokroć ponad nasze siły.

- Obszar duchowy jest dla mnie ważny. W każdym wymiarze. Idąc przez las wiem, że nie jestem w nim sama. Drzewa nie są moimi wrogami. Razem z nimi stanowię jedno.

- Jestem czuła na symbole i pozornie nieznaczące sygnały. Z Grzesiem Wąsem gramy w Teatrze Kwadrat w przedstawieniu "Przyjazne dusze" małżeństwo, które się utopiło i zostali duchami. Moja postać w pewnym momencie akcji woła swojego Anioła Stróża, mówiąc - Aniele Stróżu, jesteś tu? Zawsze mówiłam tę kwestię odwracając się przez prawe ramię, bo mam takie poczucie, że mój Anioł przebywa z tyłu z tej właśnie strony. Na którymś przedstawieniu pomyślałam sobie - jesteś naprawdę? To daj mi znać. I w tym momencie zadzwonił telefon na widowni. Oczywiście, można to skwitować - absolutny przypadek.  Przecież wszystko ma swoje racjonalne wytłumaczenie, ale jak nie dopuścimy do świadomości tego, że za pozornymi przypadkami mogą być ukryte treści, to będziemy...

...widzieć tyle, co koń w cuglach.

- Otóż to.

Czy dzięki aktorstwu można lepiej rozumieć innych ludzi?

- Aktorzy żyją zwielokrotnionym życiem. Swoim i postaci, które gramy. To ogromnie wzbogacające doświadczenie. Dzięki temu jesteśmy bardziej tolerancyjni. Bo nawet, jak gramy złą postać, szukamy w niej czegoś więcej niż ta oczywistość zła.

- Miałam ogromne szczęście, że trafiłam do teatru Kwadrat i poznałam ludzi, którzy mi pokazali, że aktorstwo nie jest męką. Nie jest wieczną szarpaniną i balansowaniem na krawędzi wyporności psychicznej. To jest urocze, cudowne  i pełne fantastycznych przygód zajęcie. Janek Kobuszewski, Andrzej Kopiczyński, Basia Rylska, Jola Zykun, Paweł Wawrzecki, Marek Siudym, Andrzej Grabarczyk pokazali mi, jakie pokłady radości mogą być w aktorstwie. Boże, jaka im jestem za to wdzięczna!

- Nawet, kiedy gramy coś ciężkiego, za chwilę możemy się śmiać, bo to jest tylko gra. Czasami wchodzi się w trudną rolę bardzo głęboko, myśli o niej, ale trzeba umieć się z tego szybko oczyścić. Lubię anegdotę o tym, jak Dustin Hoffman kręcąc “Maratończyka" (reż. John Schlesinger) ciągle biegał. Całemu zdarzeniu przyglądał się zdumiony Laurence Olivier. W końcu nie wytrzymał i zapytał Hoffmana dlaczego to robi. Ten odparł, że przecież gra maratończyka, więc chce to zrobić wiarygodnie. A Olivier odpowiedział: A nie możesz tego po prostu zagrać?

- Im starsza jestem, tym więcej we mnie swobody. Poza tym, co bym nie zagrała, każda z osób obecnych na widowni odbierze to inaczej. Bo każdy przepuści to, co zobaczy przez swoją wrażliwość, doświadczenie i wyobraźnię. My aktorzy powinniśmy tylko dawać delikatne sygnały. Bez wewnętrznej szarpaniny, bo gdybyśmy każdą rolę grali na sto procent swoich emocji, szybko byśmy się wykończyli.

W granych przez panią postaciach, choćby w najbardziej komediowych scenach, jest zawsze wewnętrzna elegancja.

- Miło mi, że tak to pani widzi. Rzeczywiście elegancja jest dla mnie ważna. Cenię dobre maniery, które nie są sztuką dla sztuki, tylko wyrażają uważność na drugą osobę. Janek Kobuszewski miał właśnie w sobie taką przedwojenną elegancję, co było urocze. Nie lubię usztywnionej grzeczności zamkniętej w konwenansach, ale przywiązuję wagę do pięknej lekkości wyczuwania  na co i kiedy można sobie pozwolić. 

Co w kontakcie z widownią jest najbardziej przyjemne?

- Poczucie, że złapaliśmy pełne skupienie widzów i ich prowadzimy. Panuje wtedy na widowni absolutna cisza. I trzeba tak grać, żeby ją osiągnąć.

Pani sceniczni partnerzy z podziwem podkreślają, że w ułamku sekundy przeistacza się pani w graną postać. Skąd taka umiejętność? Czy to kwestia wyobraźni czy głębokiej empatii?

- Sporo czasu spędzam w garderobie. Lubię przyjść wcześniej do teatru. To jest pokłosie sytuacji sprzed lat, kiedy moja córka Zosia była jeszcze malutka, a ja nie oswojona z diagnozą, jaką jej postawili lekarze. Przychodziłam wtedy do teatru, żeby odpocząć. Tak mi zostało. Zazwyczaj po przyjściu najpierw idę na papierosa. Nie palę nałogowo, ale ten papieros w teatrze jest chwilą wyciszenia, momentem sam na sam ze sobą. Następnie się maluję a potem idę uczesać włosy. Te kolejne etapy budują postać, którą wieczorem mam zagrać.

- Pozwolę sobie w tym miejscu dodać, że ogromnie się sprzeciwiam, kiedy charakteryzatorki nazywane są mejkapistkami. To jest absolutnie nieadekwatne do ich umiejętności i roli, jaką pełnią w teatrze czy na planie filmowym. Make-up to sobie może zrobić każdy. A dobra charakteryzacja jest ogromnym wyzwaniem. Zawsze razem z charakteryzatorką budujemy wizerunek postaci, ustalając, jak wygląd może współgrać z rolą. Kiedy jestem ubrana i umalowana do roli, automatycznie czuję się kimś innym. I może dlatego jest mi wtedy tak łatwo wejść w graną postać. Uwielbiam się przebierać i kocham występy kostiumowe bez względu na epokę. Ubolewam, że w Kwadracie tak mało gramy kostiumowych sztuk. 

O jakim miejscu powiedziałaby pani - to jest moje miejsce na ziemi?

- Lubię warszawskie Powiśle, często jeżdżę rowerem tuż nad Wisłą. Na początku maja zbieram na tych wyprawach młodziutką pokrzywę i robię z niej sok, którym potem wszystkich częstuję.  Bardzo też lubię ten nasz piękny park na Powiślu.

- Ale najbardziej kocham Kretę, na którą jeżdżę od 16 lat. Nieustannie w to samo miejsce. Ciche, kameralne, gdzie mogę w jednej sukience i jednym kostiumie przechodzić całe lato. Nikt mnie nie widzi, nikt nie ocenia. Mam nadzieję, że niedługo znowu uda mi się tam wybrać.

 Rozmawiała Maja Jaszewska

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Na Wspólnej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama