Reklama

Michał Szpak: W czepku urodzony

Siedem lat na scenie, wciąż w obliczu wyzwań. Sam stawia sobie poprzeczkę. Podkreśla, że jest w opozycji do większości, ale nauczył się z tym żyć. Brakuje mu czasu na miłość, ale zawsze znajduje czas dla znajomych. Michał Szpak chętnie dzieli się refleksjami o przemijaniu, życiowych zmianach, szczęściu i marzeniach.

Kilka dni temu zadebiutował twój nowy singiel, bardzo refleksyjny "King of the Season". Śpiewasz w nim o sobie? 

- Faktycznie przeżyłem taki moment, o którym śpiewam. Zrozumiałem, że w życiu każdego człowieka zdarza się chwila, w której może on osiągnąć sukces. I musi bardzo uważać, żeby nie osiąść na laurach, bo wtedy rzeczywiście ta nasza kariera nie potrwa dłużej niż jeden sezon

Bałeś się, że twoje pięć minut się skończy?

- Taka obawa wciąż we mnie jest. Żaden artysta nie może być pewny tego, czy i jak długo będzie funkcjonował w mediach. Po trasie koncertowej, która zakończyła się w Chicago, określono mnie jako artystę emocji. Faktycznie tak jest. Zawsze przeżywam na scenie katharsis. Wypluwam z siebie wszystkie emocje i dopóki tak będzie, będę na scenie. Jeśli to, co robię, stanie się rutyną, moją pracą - zrezygnuję. Pasja, która staje się pracą w pejoratywnym znaczeniu, jest nie do zniesienia. 

Reklama

Pamiętasz jeszcze ten moment, kiedy wyszedłeś na scenę "X Factora", a publiczność zaczęła buczeć? 

- Pewnie, chociaż to nie był mój pierwszy występ, a do takich reakcji byłem przyzwyczajony. Miałem świadomość tego, że wyznaczyłem sobie inną ścieżkę i mam inną wrażliwość niż większość ludzi. Inaczej też wyglądam.

Takie sytuacje mogą demotywować tylko wtedy, kiedy nie ma się wystarczającego poczucia własnej wartości. 

- Jestem osobą nieśmiałą i zawsze byłem, ale scena jest czymś, co wyzwala we mnie zupełnie inną część osobowości. Wychodząc na scenę, przekazuję ludziom dobrą energię, która pozwala mi być odważnym i stawiać w życiu kroki, których inni nie robią, bo się boją. A ja uważam, że nie można się w życiu bać. Nie ma ludzi sukcesu, którzy nie ryzykują. A przecież mógłbym się zamknąć w domu i nie wychodzić, bo liczba ludzi, którzy mnie nie do końca akceptują, jest duża. 

Skąd u ciebie tak niezachwiane poczucie własnej wartości? 

- Długo o to walczyłem. Nie byłem dzieckiem, które występowało w szkolnych teatrzykach, apelach. Nigdy się nie udzielałem, więc tym większe było zaskoczenie wszystkich, kiedy nagle postanowiłem wejść na scenę. Kiedy zacząłem oglądać programy muzyczne i obserwowałem wykonawców, czegoś mi brakowało. Nie wzbudzali we mnie emocji, byli zbyt perfekcyjni. Stwierdziłem, że mógłbym to zrobić lepiej. Starałem się jednak bardzo, żeby dojść do takiego etapu samooceny, kiedy będę mógł pokazać się ludziom. 

Jak zbudowałeś ten mur?

Ludzie gwiżdżą na twój widok, a ty stoisz na scenie i śpiewasz. Ludzie są różni i wciąż różnie mnie odbierają, bo mój styl odbiega od ustalonego kanonu męskiej urody. Na świecie jednak nie jest niczym odkrywczym. Bowie, Prince, Hendrix - wszyscy wielcy, którzy mnie inspirują, bawili się stylem i modą bez płciowych podziałów na długo przede mną. Na szczęście to się już zmienia... Na moje koncerty przychodzi coraz więcej wyluzowanych facetów, którzy biją brawo i chcą mi przybić piątkę na ulicy. Bądźmy bardziej wyluzowani, wszystkim nam będzie żyło się dużo fajniej, a scena będzie dużo bardziej kolorowa. 

Czego przez te siedem lat nauczył cię show-biznes? 

Że wykorzystuje każdą sytuację, żeby narobić szumu. Że niektórzy działają bez skrupułów. Że kiedy dasz komuś kawałek siebie, może to być bezwzględnie wykorzystane. Trzeba uważać na to, kogo się spotyka. Choć akurat ja mam szczęście do ludzi. Przyjaźń jest dla ciebie ważna? Bardzo! To rodzaj związku. Wiem, że przyjaciele dają mi energię, którą ja im mogę oddać, a kontakt z nimi pozwala mi się oczyszczać po różnych życiowych doświadczeniach. 

Czym jest dla ciebie miłość? 

Przyjaźnią na wyższym levelu. Bo dochodzi tu cielesność, ogromne zaufanie, życie w symbiozie. Nie wierzę w związki, w których nie ma przyjaźni. Ona jest podstawą. 

Powiedziałeś kiedyś, że marzysz o tym, żeby mieć dzieci. Podtrzymujesz?

Oczywiście! Może to dziwnie zabrzmi, ale uważam, że posiadanie dziecka jest powinnością każdego człowieka. Ono daje poczucie miłości, spełnienia i przeświadczenia, że twoje życie nie poszło na marne, bo przekazałeś je dalej. Choć nie wiem, czy byłbym w stanie założyć tak liczną rodzinę, jak moi rodzice (śmiech). 

Wierzysz, że osobowość zmienia się co siedem lat. Jaki dziś jesteś?

- Innym człowiekiem! Kieruję się innymi wartościami, widzę i czuję inaczej. Jestem tym, kim byłem, ale w ulepszonej wersji, stałem się bardziej świadomy. Nie wiem, czy to do końca dobre, bo fajnie być dzieckiem jak najdłużej. Jedno się nie zmienia - od zawsze uwielbiam ryzyko, muszę się nim stymulować, podnosić sobie adrenalinę. Uwielbiam skakać z wysokości, zakradać się do opuszczonych budynków, oglądać to, co jest zabronione, ale nie krzywdzę przy tym innych.

Płyniesz pod prąd? 

Jestem w opozycji do większości, ale to wynika z tego, jaki jestem. 

Boisz się zbliżającej się 30-tki? 

Mam jeszcze chwilę (śmiech). Podchodzę do tego tak, że to będzie moja trzecia młodość. I tak każda kolejna dziesiątka (śmiech). 

Z okazji okrągłych urodzin wybierzesz się w podróż dookoła świata? 

Tak, taki prezent chciałbym sobie sprawić. Kocham podróżować. Może kiedyś na chwilę przestanę śpiewać i zacznę podróżować i opowiadać ludziom, jak to jest. 

Ostatnia ważna wyprawa? 

- Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Gwadelupa. W innych krajach, w których żyją rdzenni ciemnoskórzy mieszkańcy, nie zawsze czułem się bezpiecznie. Na przykład w RPA miałem poczucie, że gdybym zapuścił się gdzieś głębiej, mogłaby mi się stać krzywda. W Gwadelupie żyją otwarci, uśmiechnięci, bardzo pozytywnie nastawieni ludzie. To wszystko było sprowadzone do natury. A ja kocham naturę, jej bliskość. 

Przytulasz drzewa? 

- Pewnie! Właśnie planuję kupić sobie małą brzozę, żeby ją mieć zawsze przy sobie. Uważam, że człowiek, który jest blisko natury, potrafi siebie słuchać, a to bardzo ważne w życiu. Bo znamy odpowiedź na wiele pytań, ale nie chcemy lub nie potrafimy na nie sobie odpowiedzieć, zwłaszcza żyjąc w dużym mieście, które przytłacza i zagłusza. 

Plany życiowe i zawodowe? 

Teraz czekają mnie letnie koncerty. W lipcu i sierpniu organizuję obozy artystyczne dla młodzieży Music Art Camp. Siódmego września ukaże się moja płyta i rozpocznę trasę koncertową, do której już trwają przygotowania. W międzyczasie będę starał się cały czas rozwijać. Na życie prywatne zostaje mi niewiele czasu. Od piątku do poniedziałku koncertuję, w tygodniu mam sporo zajęć zawodowych. Wczoraj na przykład kręciłem teledysk do "King of the Season". Dla przyjaciół nie mam zbyt wiele czasu, ale staram się im to wynagrodzić. Bardzo o nich dbam, są dla mnie ważni i nie wyobrażam sobie życia bez nich. 

Czasu na miłość też pewnie ci teraz brakuje? 

Nawet o tym nie myślę. Uważam, że byłoby nie w porządku angażować się teraz w relację, bo nie byłbym w stanie poświęcić drugiej osobie tyle czasu, ile powinienem. 

O twoim niedawnym koncercie w Chicago pisali "najlepszy koncert dekady".

- To wspaniałe uczucie, kiedy robi się coś, w co wkłada się całą energię, i jest to doceniane. Trasa Classica Tour to było naprawdę elektryzujące i wzruszające widowisko. Marzę o kontynuacji tego projektu, już nawet mamy na to pomysły. 

Chciałbyś podbić Stany? 

- Myślę o tym, żeby wyjechać, rozwijać się. Tutaj zrobiłem dużo i wydaje mi się, że jestem w takim wieku, że muszę cały czas nad sobą pracować, rozwijać się i osiągać kolejne sukcesy. Nie zostawię oczywiście tego, co tu się dzieje, ale będę chciał próbować działać za granicą. 

Największe marzenie?

- Jest wysokie. Może się spełnić za jakieś 10, 12 lat. Jak się spełni, będziecie wiedzieć (śmiech). 

Wierzysz, że wszystko w życiu jest po coś? 

- Myślę, że wszystko ma znaczenie i nawet te złe sytuacje, które nas spotykają, pozwalają nam coś zrozumieć, przygotowują nas na to, co może się wydarzyć w przyszłości, uczą czegoś. 

Przeznaczenie czy kowal własnego losu? 

- Jedno i drugie. Wierzę, że mamy wpływ na to, co dzieje się w naszym życiu. Im więcej pracujemy, tym więcej jesteśmy w stanie osiągnąć. Oczywiście musimy przy tym mieć wielkie szczęście. A mi moja mama powiedziała kiedyś, że urodziłem się w czepku. Chyba tak jest. 

Wspomniałeś o mamie. Straciłeś ją trzy lata temu. Jak sobie poradziłeś w tych trudnych momentach? 

- To był tak wielki cios, że mnie ogłuszył. Nie wiedziałem, co się wtedy stało. Nie mogłem tego przyjąć do wiadomości i wciąż nie mogę. Przez to, że moja mama mieszkała za granicą, mieliśmy kontakt głównie telefoniczny, widzieliśmy się co cztery, pięć miesięcy. W mojej świadomości jest więc ta myśl, że ona ciągle jest i mogę do niej pojechać. Ta myśl mnie ratowała na początku i wciąż się jej trzymam. 

Lekcja od niej, która pomaga ci w życiu?

- Kiedy ostatnio byłem w Chicago, poznałem rodzinę, w której była utalentowana dziewczynka. Jej mama za wszelką cenę dążyła do tego, żeby ona osiągnęła sukces. A moja mama pozwoliła mi go osiągnąć. Rodzice nie mogą chcieć za dziecko. Moja mama we mnie wierzyła i dała mi wolny wybór.

Gdy już będziesz miał gromadkę swoich dzieci, czego je nauczysz? 

- Chcę im dać przede wszystkim wolność. Oczywiście będę się starał uchronić je przed zejściem na złą drogę, ale dam im możliwość decydowania o sobie. To dla mnie najważniejsze.

Zobacz także:




Show
Dowiedz się więcej na temat: Michał Szpak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy