Reklama

Moja miłość beze mnie

Podobno miłość do życia jest najsilniejszym uczuciem, dlatego większość z nas w obliczu śmierci myśli o sobie i o swojej stracie. Ale niektórzy z nas bardziej kochają innych. I nie o siebie się troszczą, lecz o najbliższych. Nie siebie przygotowują na odejście, ale ich na rozstanie.

Popołudniowe pogawędki w kuchni. Ciemnowłosy chłopiec rysuje przy stole. Kobieta, chuda, ostrzyżona na jeża, pochylona nad blatem, obiera ogórki. "Mamo, czego się boisz? Tak najbardziej?", pyta pięcioletni Jaś. Mama jest wygadana, zwykle odpowiada na wszystkie pytania. Ale tym razem milczy wpatrzona w ścianę. Potem, przed kamerą, mówi: "Ja się nie boję, że umrę. Boję się, że was zostawię". To Joanna Sałyga, autorka słynnego bloga Chustka. Ma raka żołądka. Kilka miesięcy później umiera. Opowiada o niej nominowany do Oscara dokument Anety Kopacz zatytułowany "Joanna".

Reklama

Kobieta dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora, i zaczyna prowadzić bloga dla syna. Notuje: "Drogi Syneczku! Piszę o nas, żebyś mógł przeczytać, gdy już będziesz umiał. Piszę na pamiątkę, bo chcę ocalić wspólne chwile. O tym, co czuję. O tym, że kocham Cię. O tym, że jesteś najwspanialszym, najmądrzejszym i najładniejszym chłopczykiem na świecie".

Jej blog, choć powstał jako przewodnik-pamiętnik dla dziecka, przeczytało ponad 10 milionów osób. Lęk przed śmiercią jest najbardziej podstawowym, pierwotnym uczuciem. Przytłaczającym inne lęki. Często przyćmiewa nawet instynkt rodzicielski, miłość do bliskich. Ale nie zawsze.

- Śmierć może spotkać każdego, w dowolnym momencie. Wystarczy policzyć. W Polsce co roku umiera na serce ok. 90 tysięcy osób. Na miażdżycę czy cukrzycę - 40 tysięcy. - Małgorzata Górycka, kardiolog z Poznania, statystyki śmierci ma w małym palcu.

- Przed niektórymi chorobami można się uchronić. Ale w wypadkach samochodowych co roku ginie cztery tysiące ludzi. A ja jestem ojcomatką dla moich dzieci. I o nich muszę myśleć, nie o śmierci. Tego nauczył mnie mąż.

Mąż Małgorzaty trzy lata chorował na raka. Obydwoje lekarze, próbowali wszystkiego, korzystali nawet z pomocy bioenergoterapeutów i uzdrowicieli. Ale choroba wygrała. Mateusz odszedł pięć lat temu.

Jak mam ci to powiedzieć?

Mąż Małgorzaty dwa miesiące przed śmiercią powiedział wprost, że nie chce już marnować sił na walkę i uciekać przed tym, co i tak go dogoni: - Wolę spędzić ten czas z wami. Żebyście ty i dziewczynki coś po mnie miały. Ja umrę i koniec historii, będę miał spokój, ale wy...?

Ich córeczki miały wtedy sześć i osiem lat. Odnosili wrażenie, że dopiero co wyszli z pieluch i najlepsze przed nimi - mieli listę miejsc do zobaczenia i filmów do obejrzenia. Potem robili listy po to, by zmotywować Mateusza do walki o zdrowie. Wciąż odsuwali wszystko na czas po chorobie. 

- Zamierzaliśmy wyjechać razem na grzyby, ale Mateusz nie miał już siły. Była leniwa, zwyczajna niedziela. Dziewczyny w coś się bawiły, zawołał je do siebie, bez jakiejś wielkiej pompy zakomunikował, że musi im powiedzieć coś ważnego. Objął je i oświadczył, że strasznie mu przykro, ale nie da się już nic zrobić, żeby go wyleczyć. I że niedługo umrze. Były łzy, rozpacz. Mateusz przytulał nas i powtarzał, że przecież to nie jest koniec świata. Że wszystko się ułoży. Że będziemy tęsknić, ale on będzie na nas czekał po drugiej stronie i stamtąd obserwował, jak jego trzy dziewczyny sobie radzą. Będzie nam kibicował.

Małgorzata do dziś wzrusza się, gdy o tym opowiada: - Bo przecież dla niego to był koniec świata! On naprawdę nie chciał umierać. A jednak wzniósł się ponad swoją rozpacz. Mówił tak przekonująco i zwyczajnie, że mu uwierzyły.

Terapeutka Anna Dodziuk w książce "Nie bać się śmierci" pisze, że od wczesnego dzieciństwa jesteśmy "trenowani" w unikaniu tematu przemijania. W dodatku, w porównaniu z zalewem poradników o miłości czy związkach międzyludzkich, liczba lektur o śmierci jest prawie żadna. Kiedy dorastamy, mówienie o umieraniu staje się tematem nie do przeskoczenia.

Barbara Smolik, psycholog z Hospicjum Onkologicznego św. Krzysztofa, obserwuje to na co dzień: - Często bliscy boją się, że takie rozmowy to coś niestosownego, że mogłyby zaszkodzić czy wręcz przyspieszyć śmierć. Zdarza się więc, że pacjenci nawet piszą testament i załatwiają wszystkie formalności, nie informując o tym rodziny. Nie chcą jej zranić albo nie mają sił, by przebić się przez ten mur niemówienia o chorobie.

Psychologowie podkreślają, że z dziećmi najlepiej rozmawiać najprościej, jak się da. One nie znają tabu. Widać to podczas przedstawień "Śmiertelnie trudnej gry" warszawskiego Teatru 21 - sztuki traktującej o śmierci. Na pytanie, jak będą pielęgnować pamięć o zmarłej babci, dzieci odpowiadają bez zastanowienia: "Będę nosić jej szalik. Będę piec jej ciasto". To dla nich proste i naturalne. Najłatwiej powiedzieć tak jak Mateusz: "Będę czekać na ciebie po tamtej stronie. Patrzeć na ciebie z góry". Samemu też wtedy łatwiej - jeśli się wierzy. Tyle że nie każdy wierzy.

Liliana ma 40 lat, na koncie raka piersi, dwie operacje i trzy chemie. Mówi, że powinna nie żyć.

- Podobno przy raku wszyscy zbliżają się do Boga. Ja się nie zbliżyłam - przyznaje. Dlatego dla niej rozmowa z córką była bardzo trudna. - Nie potrafiłabym jej opowiadać, że będę na nią czekać w niebie, patrzeć zza chmurki. Nie wierzę w to. Matylda wyczułaby, że kłamię. Dla mnie śmierć to koniec całkowity. Dlatego tak mnie przerażała. Nie wiedziałam, jak podejść do tematu, żeby i córki nie przerazić. Ale to stało się w końcu ważniejsze niż mój lęk - dodaje.

Pomogła jej pewna sytuacja. Były na spacerze w parku, Liliana odpoczywała na ławce, córeczka bawiła się w pobliżu. Znalazła martwego żuka i przyniosła go do mamy.

- Powiedziałam jej wtedy, że ten żuk nie żyje i nie da się tego zmienić. Tyldzi zwilgotniały oczka. Pociągnęłam temat. Mówiłam, że ten żuk, tak jak ludzie czy rośliny, jest zbudowany z malutkich cząsteczek, klocuszków. Takich jak Lego, tylko dużo, dużo mniejszych. Lego do niej przemówiło. Powiedziałam, że po śmierci te klocuszki, czyli ciało, rozpadają się i zaczynają wędrować po świecie. Może część będzie chmurą nad nami, część stanie się krzakiem przed domem, a część zamieszka w ciele jakiegoś człowieka. Powiedziałam jej, że życie się nie skończy, tylko będzie inaczej wyglądało. Nie wiem, czy dla dorosłego to jest składne tłumaczenie. Dla mojego dziecka było. A najlepsze, że w jakiś sposób wytłumaczyłam to też sama sobie.

Szkoła umierania


W Wielkiej Brytanii od kilku lat temat mądrego odchodzenia zaczyna zyskiwać na popularności. Przyczynił się do tego reality show "The Mummy Diaries". W serii wyprodukowanej przez Channel 4 wzięło udział pięć rodzin kobiet, u których zdiagnozowano raka. Sceny z "The Mummy Diaries" pokazywały, że odchodzenie może być trudne i zwyczajne jednocześnie. Nastoletni syn złościł się, gdy mama chciała mu dać buzi przed kamerą, pięcioletnia dziewczynka w przebraniu wróżki wymyślała magiczne zaklęcia, by swoją wyleczyć. Program pokazywał, jak przestawić się z myślenia o sobie na myślenie o dzieciach.

Bohaterki przygotowywały rodzinę na swoje odejście pod okiem Julie Stokes. To psycholożka i autorka książek o dziecięcej żałobie, a także założycielka organizacji Winston’s Wish, która wspiera dzieci po śmierci bliskich. Stokes uczy, jak pisać "podręcznik mamy" - przewodnik ze szczegółowymi radami na temat tego, jak wychowywać dziecko, na przykład z kim wysłać córkę po pierwszy biustonosz. Albo: kto powinien łagodzić kłótnie syna z ojcem? To przecież pytania, które spędzają sen z powiek umierającym rodzicom. Kto będzie to robił zamiast mnie? Stokes radzi, by pisać karteczki dla dzieci: "Kocham cię, bo...", "Tęsknię za tobą, bo...". Wędrują one do "pudełka pamięci". To zbiór zdjęć, krótkich notatek wspominających wspólne dobre momenty, kawałków materiału pachnących perfumami mamy.

Julie Stokes, która sama ma troje dzieci, podkreśla, że każda mama powinna pomyśleć o zrobieniu takiego pudełka. "Przygotowujemy je, bo kochamy swoje dzieci, a nie dlatego, że możemy umrzeć. Ja mam w domu całą półkę wypełnioną 'pudełkami pamięci'. To sposób na wyrażenie miłości", przekonuje. Zdaniem psycholożki dziś bardzo brakuje nam tego, co w przeszłości dawało opowiadanie rodzinnych historii: "Takie opowiadania pokazywały dzieciom, gdzie przynależą, gdzie jest ich miejsce w skali całej rodziny. My zarzuciliśmy ten zwyczaj. Listy, pamiątki, zdjęcia, pudełka z drobiazgami to taki zastępczy sposób na opowiedzenie dziecku, gdzie jego miejsce, pokazanie miłości, która je otacza. A kiedy mamy już nie ma - szansa na uczuciowy kontakt z nią".

Uporządkować życie, zanim nadejdzie śmierć. Czytaj na następnej stronie!

Podarunki na życie po życiu

Barbara Smolik uważa jednak, że w życiu wygląda to inaczej niż w telewizji.

- Specjalne przygotowania to takie wyobrażenia z filmów. Sądzimy, że przed śmiercią robimy tylko wielkie, ważne rzeczy. A tymczasem rzeczy nie muszą być wielkie, żeby były znaczące. Jedna z pacjentek hospicjum przygotowała mężowi zeszyt z instrukcjami, jak i kiedy ma płacić rachunki. Wcześniej nigdy tego nie robił, martwiła się, że sobie bez niej nie poradzi. Inna, pani Zosia, zrobiła na drutach biały sweterek dla wnuczki. Nie kierowała się myślą, że to podarunek na pożegnanie. Uznała, że skoro nigdy nie będzie jej mogła śpiewać kołysanek, nie pójdzie już z nią do kina czy na spacer, to zrobi to, co jest możliwe do zrobienia.

- Ludzie chcą się czuć użyteczni, bez względu na to gdzie i na jakim etapie życia się znajdują - tłumaczy Barbara Smolik. - Taki prezent to dowód miłości i pokazanie, że ktoś jest dla mnie ważny. Ale daje wiele także darczyńcy: upewnia go, że wciąż jest potrzebny, że coś po nim zostanie. A to bardzo ważne. Irvin David Yalom, amerykański psychiatra i "ekspert od umierania", w ten właśnie sposób pracuje z pacjentami nad akceptacją śmierci. Uświadamia im, co po sobie pozostawią. Świadomość, że nasze życie jest jak kręgi na wodzie, że nasz ślad nie znika, lecz idzie przez pokolenia, jest bardzo wzmacniająca. Zostawienie bliskim czegoś po sobie to także uspokojenie siebie: "Nie wszystek umrę".

Małgorzata, wdowa po Mateuszu, wspomina: - Gdy już najgorsze zostało powiedziane, zajęliśmy się konkretami. Mateusz dla każdej z nas sporządził listę rzeczy, które chciał, żebyśmy "zaliczyły", podczas gdy on będzie patrzył z góry. Starsza córka uwielbia czytać, więc dostała listę ukochanych książek taty. Młodsza - listę miejsc, do których kiedyś powinna się wybrać. Małgosia, ku swojemu zaskoczeniu, kilkanaście płyt z muzyką. Okazało się, że mąż już wcześniej je dla niej nagrał. Jedna z pacjentek Barbary Smolik przed śmiercią dała dzieciom gruby zeszyt, w którym spisała swoje przepisy kulinarne - żeby mamina kuchnia nie odeszła razem z nią i żeby dzieci bez niej sobie poradziły.

Na podstawie podobnej historii w Anglii powstała sztuka wyemitowana niedawno przez BBC. Nosi tytuł "Life in the Freezer" (Życie w zamrażarce), a napisał ją Al Smith. Jego umierającą matkę największym lękiem napawało to, że gdy jej zabraknie, rodzina przestanie być razem, bo nie będzie nikogo, kto scali członków, sadzając ich przy wspólnym stole.

Kilka tygodni przed śmiercią Rosemary przygotowała więc w tajemnicy przed domownikami ogromny zapas swoich popisowych dań. Wołowinę po burgundzku, kurczaka z rozmarynem, cynamonowe bułeczki - razem 50 sztuk, podpisane i poporcjowane, łącznie z puddingiem świątecznym na kolejne trzy lata. Odkryli je po pogrzebie. "Te zapasy złagodziły wstrząs i pomogły nam przejść przez żałobę. Gdy tęsknota za mamą stawała się nie do zniesienia, a jej obraz rozmywał się przed oczami, wystarczyło wstawić danie do mikrofalówki, by w kuchni pachniało jak dawniej", mówił pisarz.

Według Barbary Smolik jednym z największych darów jest prośba chorych o to, by ich bliscy nie pogrążyli się w żałobie na zawsze. Często jest świadkiem tego, jak mieszkańcy hospicjum zachęcają partnerów lub dzieci, by odnowili zaniedbane przez ich chorobę kontakty, zajęli się swoim życiem, zadbali o zdrowie.

- W ten sposób chcą pchnąć kochane osoby ku życiu, gdy ich już zabraknie. To wielki gest - podkreśla psycholog. Choć oczywiście zdarza się, że gest serca nie pomaga w zamknięciu żałoby. Małgorzata mówi, że czas nie leczy ran. Człowiek jedynie przyzwyczaja się do bólu. Minęło pięć lat. Może już oglądać zdjęcia, na których jest mąż. - Niestety, nadal nie jestem w stanie słuchać muzyki, jaką mi nagrał. Zawsze słuchaliśmy razem, więc w takich chwilach jeszcze bardziej czuję, że go nie ma. Nie mogę też chodzić na grzyby. Bo zawsze chodziliśmy razem.

Jednak dla ich córek pożegnalne prezenty miały duże znaczenie. Starsza, dziś trzynastoletnia, czyta kolejne książki z listy. Młodsza ma nad łóżkiem mapę świata. Bezbłędnie potrafi pokazać na niej każde miejsce ze swojej listy podróżniczej. Na razie odwiedziła tylko Grecję. Kiedy się kłócą między sobą, często pada argument: "Tata to by cię nie pochwalił".

Spokój


W filmie Isabel Coixet "Moje życie beze mnie" bohaterka, młoda mężatka z dwójką małych dzieci, dowiaduje się, że zostały jej dwa miesiące życia. Nie mówi nikomu o chorobie. W tym czasie spełnia swoje ostatnie marzenia i robi wszystko, by rodzina funkcjonowała bez zakłóceń, gdy jej już zabraknie. Nagrywa życzenia dla córek, instrukcje dla babci, dla przyjaciół. Szuka kobiety, w której mógłby się zakochać jej mąż. Umiera spokojna. I o ten spokój najbardziej chodzi. Liliana, która wciąż żyje w cieniu śmierci, przyznaje, że najdłużej zajęło jej osiągnięcie tego stanu.

- Myślałam obsesyjnie: co z tego, że spiszę testament, że przygotuję dziecko na najgorsze, że pogodzę się z tym, że mój czas minął. Nie chodziło o mnie. Gdyby przyszło mi umrzeć, to nie byłoby mi żal miejsc, których nie zobaczę, ani wielkich rzeczy, których nie dokonam. Ale nie było we mnie zgody na to, że nie wychowam mojego dziecka, nie zobaczę, jak dorasta. Wieczorami leżałyśmy na kanapie, a ja wąchałam jej główkę i myślałam: kto ją będzie tak przytulać, jak umrę? Przecież ona uwielbia się przytulać. Słowo "nigdy" nabiera w takich sytuacjach innego wymiaru.

Małgorzata uważa inaczej. Na oddziale kardiologicznym napatrzyła się na śmierci dużo bardziej nagłe niż odejście jej męża. Dlatego ma zasadę: żyj tak, jakby jutra miało nie być. I ona wcale nie odbiera jej spokoju, wręcz przeciwnie.

- Nigdy nie kładę się spać skłócona z dziećmi. Gdy wracam bardzo późno, budzę je i daję im buzi na dobranoc. Nie biorę kredytów. Nie mam cichych dni. Spisałam testament, córkami, gdyby coś mi się stało, zajmie się mój brat. Jestem ubezpieczona na wypadek długotrwałej choroby lub śmierci. Mam nawet napisane listy pożegnalne do córek. Są u zaprzyjaźnionego notariusza - wylicza.

I dodaje: - To nie jest tak, że ciągła świadomość śmierci mnie niepokoi. Ona właśnie daje mi czystość sumienia. Kocham moje dzieci i chcę je chronić od złego. Irvin D. Yalom radzi: "Jeśli zostawisz po sobie coś, co przetrwa dłużej niż ty, ukoisz ból i lęk. A to, co możesz zostawić, to przede wszystkim momenty miłości, współczucia, otuchy, przewodnictwa, dzielenia się doświadczeniem". W jednym z ostatnich wywiadów Joanna Sałyga przyznała: "Miałam takie ciśnienie, gdy dowiedziałam się, że jestem chora. Chciałam na zapas wyposażyć Jasia w moją wiedzę i miłość. Już wiem, że nie jest to możliwe. Po prostu kiedyś w moich notatkach na blogu odnajdzie zdarzenia z naszego życia, które otworzą mu szufladkę ze wspomnieniami".

Karolina Święcicka

PANI 2/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama