Reklama

Najciekawsze trasy, które można przejechać autobusem

Przemieszczając się środkami komunikacji publicznej, rzadko decydujemy się na autobusy. Znacznie chętniej wsiadamy w tramwaje, metra czy pociągi. Podróż busem może być bardzo ekscytująca, szczególnie gdy przemieszczamy się po ciekawych i stanowiących wyzwanie drogach.

Przełęcz Stelvio

Znajdująca się we włoskich Alpach przełęcz Stelvio to gratka dla poszukujących wrażeń kierowców. Wszystko za sprawa stworzonej w latach 20. XIX wieku 50-kilometrowej trasy łączącej Bormio i Prad. Droga powstała na rozkaz ówczesnego cesarza austriackiego, Franciszka Józefa I. Za projekt odpowiedzialny był Carlo Donegani. Droga przeszła wiele renowacji i przebudów, ale niewiele różni się od swojej pierwotnej wersji.

Kierowcy pokonujący trasę skarżą się głównie na słabej jakości nawierzchnię, ubytki w asfalcie czy leżący wszędzie żwir. Jeremy Clarkson, prowadzący znany program motoryzacyjny "Top Gear", uznał dzieło Doneganiego za "najlepszą na świecie drogę do jazdy samochodem". Szybko pożałował jednak swoich słów. Podczas kolejnych testów na alpejskiej szosie dziennikarz porównał podróż przez przełęcz Stelvio do wyprawy przez piekło, choć z zapierającymi dech widokami.

Reklama

Największą atrakcją tej górskiej drogi są 180-stopniowe zakręty. W sumie na trasie naliczyć ich można aż 83. Przeważająca większość znajduje się w północnej części szosy i to tylko na 25 kilometrach trasy. Ilość serpentyn jest więc zabójcza dla kierowców, szczególnie tych, którzy prowadzą duże pojazdy.

W trasę po przełęczy codziennie wyruszają autobusy z miejscowości Bormio. W wysokim sezonie turystycznym do Stelvio można także wybrać się z Mediolanu, choć busy kursują tylko dwa razy w tygodniu. Warto wybrać się na taką wyprawę, choćby ze względu na piękne widoki, które można podziwiać zza szyby autobusu. Na mniejszy komfort muszą liczyć kierujący pojazdami. Kręta i dość wąska droga nie ułatwia im pracy, zwłaszcza gdy na trasie natrafią na nieuważnych kierowców.

Himalajska droga nad przepaścią

Przerażających doświadczeń dostarcza również droga Killar-Kishtwar, zlokalizowana na górskich szczytach w indyjskim stanie Jammu. Ciągnąca się przez 114 kilometrów trasa wprawia w przerażenie kierowców zasiadających na co dzień za kółkiem lokalnych busów.

Droga Killar-Kishtwar to wąski pas asfaltu. Poruszające się po nim pojazdy muszą stawiać opór silnym, górskim wiatrom oraz rozpościerającej się po jednej ze stron przepaści. Jeśli kierowca spojrzy w dół, może doznać natychmiastowej dezorientacji. Nie wspominając już o ataku paniki, który może wywołać widok na sięgające tysiące metrów w dół doliny. Przeprawy nie ułatwiają także skalne mury oraz wszechobecny piasek, który w wietrzny dzień potrafi naprawdę uprzykrzyć życie kierowcy. Według zeznań turystów szczególnie przerażający jest ostatni 50-metrowy kawałek drogi. Niektórzy nazywają go "zabójczym szlakiem".

Górska droga jest jedynym sposobem, aby dotrzeć do bazy, z której alpiniści ruszają na szczyt Kishtwar Kailash (6451 m.n.p.m). Co ciekawe, obszar ten był zamknięty dla górskich zdobywców aż do wczesnych lat 90 z powodu konfliktu komunalnego w Kaszmirze. Przez lata mieszkańcy terenu byli odcięci od możliwości zarobku na handlu i turystyce. Nic dziwnego, że z radością przyjęli informacje o ponownym otwarciu drogi Killar-Kishtwar.

Spragnionych wrażeń turystów przewozi busami i autokarami firma Himachal Road Transport. Trudno wyobrazić sobie, jak sporych rozmiarów pojazd mieści się na wąskiej, górskiej drodze. Okazuje się, że indyjscy kierowcy są mistrzami wymijania przydrożnych przeszkód. Nie straszne im wystające zewsząd kamienie i nisko zawieszone skalne sufity. Prawdziwy skok adrenaliny może przydarzyć się pasażerom podczas wymijania się na trasie autobusu z innym dużym pojazdem. Takie manewry na górskiej drodze wyglądają przerażająco!

Boliwia - "Droga śmierci"

Choć boliwijska droga ma dość przerażającą nazwę, to tak naprawdę nie zasłużyła na tytuł "najniebezpieczniejszej trasy na świecie". Według turystów jest wyjątkowym i wartym odwiedzenia miejscem. Rzeczywiście, do 2006 roku ginęło tam rocznie około 300 osób, ale przebudowa drogi zmieniła tę smutną sytuację na dobre.

The North Yungas została wybudowana przez paragwajskich jeńców, schwytanych podczas konfliktu Chaco w latach 30. XX wieku. Strome zbocza, wąska droga, brak jakichkolwiek zabezpieczeń chroniących przed spadkiem w przepaść oraz trudne warunki pogodowe przyczyniły się w 1995 roku do nadania trasie przydomku "Drogi Śmierci". Obecnie droga składa się z dwóch pasów i asfaltowej nawierzchni. Została również wzbogacona o mosty, drenaże i poręcze.

Yungas zasłynęła głównie jako szlak rowerowy dla poszukujących adrenaliny turystów. Ze stolicy Boliwii, miasta La Paz, codziennie wyrusza autobus, który przewozi pasażerów do Coroico właśnie przez śmiertelnie niebezpieczną drogę. Podróżujący busem mają niepowtarzalną okazję do podziwiania piękna boliwijskiej natury. Wysokie wodospady, porośnięte roślinnością wzgórza oraz osiadająca miękko na szczytach gór mgła składa się na spektakularny widok!

Międzykontynentalna odyseja

Biuro podróży "Adventures Overland" zaprezentowało światu niezwykłą ofertę podróży autokarem. Śmiałkowie, którym nie straszne długie wojaże mogą wybrać się w trasę z Londynu do Nowego Dehli, zwiedzając przy okazji aż 18 państw. Organizatorzy podają, że podróż przez dwa kontynenty ma zająć prawie 70 dni i odbywać się w charakterze usługi "hop-on/hop-off". Ochotnicy zwiedzający leżące na trasie miasta mogą wysiąść na każdym przystanku, zająć się podziwianiem widoków, a później wsiąść z powrotem do autokaru.

Dla twórców autokarowej trasy bezpośrednią inspiracją były hipisowskie busy z lat 50. i 60. XX wieku, takich jak "The Indiaman" przewożący turystów z Londynu do Kalkuty. Podróż luksusowy autokarem kosztowała około 145 funtów. Nie wydaje się wam to sporą sumą? Jeśli uwzględnimy inflację, to daje nam to sumę 2 tysięcy funtów, czyli 10 tysięcy złotych. Cena nie brała się jednak znikąd. Transkontynentalna trasa była prawdziwą turystyczną perełką tamtych czasów. Pasażerowie "The Indiamana" przebywali zawrotną ilość 20 tysięcy kilometrów, zwiedzając po drodze Francję, Włochy, Chorwację, Jugosławię, Turcję, Iran oraz Pakistan.

Nie brakowało im także przygód. Autokar utknął na irańsko-pakistańskiej granicy na szesnaście dni z powodu szalejącej w rejonie epidemii azjatyckiej grypy. Co ciekawe, większość podróżnych przyznawała, że najbardziej przerażającym momentem wycieczki było przemierzanie  wąskich kalkuckich uliczek.

Jak trasa New Dehli-Londyn prezentuje się współcześnie? Pasażerowie będą mieli okazję przejechać między innymi przez Chiny, Tajlandię, Laos, Kazachstan oraz... Polskę! Organizatorzy zapewniają, że trasa jest bezpieczna, a podróżującym nie stanie się żadna krzywda. O szczegółach opowiedzieli dziennikarzom CNN.

"Ludzie chcą zwiedzać świat, podróżując na czterech kółkach, ale nie każdy lubi prowadzić. To właśnie do nich kierujemy tę ofertę. Teraz mogą wygodnie usiąść w naszym autokarze i cieszyć się zapierającymi dech widokami" - tłumaczą przedstawiciele biura podróży.

Ile zapłacimy za podróż współczesnym "Indiamanem"? Atrakcja nie należy do najtańszych. Za 70 dni podróży autokarem przez dwa kontynenty organizatorzy życzą sobie 20 tysięcy złotych.

Odważylibyście się wybrać w wyprawę autobusem po takich drogach?

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: podróże | Włochy | Indie | boliwia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy