Reklama

Natasza Urbańska: To jest mój czas!

Ma w sobie niespożyte pokłady pozytywnej energii. Potrafi spożytkować ją w swoich projektach artystycznych, ale też dzielić się nią z innymi. W wywiadzie dla Styl.pl opowiada o swojej nowej płycie, o początkach kariery i o tym, jak spędza czas w trudnych czasach pandemii.

Izabela Grelowska, Styl.pl: Wystąpiła pani w spektaklu audio "Piotruś Pan" - wiem, że z wielu względów jest to dla pani szczególna produkcja.

Natasza Urbańska: - Mam ogromny sentyment do tego tytułu, bo w musicalu Piotruś Pan, przeszło 20 lat temu, dostałam moją pierwszą rolę - Indianki Tygrysicy z Lilią w Zębach. Byłam szczęśliwa, że mogę występować na jednej scenie z panem Wiktorem Zborowskim czy z panią Edytą Geppert.

- Teraz, już jako dorosła artystka, w roli dorosłej Wendy, a w przypadku audiobooka także narratora całej opowieści, myślę, że największą wartością tego audiomusicalu jest sposób, w jaki opowiadamy historię Piotrusia Pana. Przede wszystkim znakomita i oryginalna adaptacja literacka Jeremiego Przybory, wspaniale kompozycje i aranżacje Janusza Stokłosy w wykonaniu kilkudziesięcioosobowej orkiestry, wspaniale kreacje aktorskie. Reżyser widowiska Janusz Józefowicz sprawił, że opowieść w wersji audio równie mocno oddziałuje na wyobraźnię słuchaczy zarówno tych najmłodszych, jak i tych nieco starszych.

Reklama

Od pierwszego wygranego castingu do pani pojawienia się na scenie minęło kilka lat. Jaki to był czas? Była pani pewna, że chce wrócić?

- Trudno tu mówić o powrocie. Jako 13-latka byłam gimnastyczką artystyczną. Cały mój świat to była Legia i treningi. Marzyłam, by zostać mistrzynią świata. Byłam skupiona tylko na realizowaniu swojego ambitnego planu. Nie myślałam o teatrze, bo też nie było mi z nim po drodze. Szkoła sportowa rządzi się zupełnie innymi prawami. Poszłam na przesłuchania do "Metra", towarzysząc koleżance, która chciała się tam dostać. Jakimś cudem dostałam się ja. Przeszłam wszystkie eliminacje i kiedy okazało się, że jestem za młoda, potwornie się na wszystkich obraziłam. Uważałam, że to niesprawiedliwe. Kilka lat później to tata mnie namówił, abym spróbowała ponownie. Wcale nie chciałam iść, ale coś mnie ciągnęło.

- W tamtych czasach, oprócz sekcji gimnastycznych, nie było zbyt wielu możliwości rozwoju. Kiedy już się dostałam do Teatru Buffo i zobaczyłam wspaniałe artystki na scenie, zrozumiałam, kim chcę być i że przede mną mnóstwo pracy nad sobą.

Czyli tata miał wyczucie.

- Czuł, że coś się odmieniło w moim życiu. Trenowałam gimnastykę artystyczną od 10 lat i pojawiło się pytanie, co dalej. Do dzisiaj dziękuję mojemu kochanemu, świętej pamięci, tacie, że tak mną pokierował. Dał mi sygnał: spróbuj, ja w ciebie wierzę, na pewno ci się uda.

- Moje początki w teatrze były dość trudne, musiałam się uczyć wszystkiego od zera. Praca w teatrze bardzo się różniła od tego, co robiłam wcześniej. Na zawodach gimnastycznych jest ogromna rywalizacja, był to dla mnie za każdym razem duży stres. Nie lubiłam tego, wolałam treningi. Teatr otworzył mi nowe nieznane przestrzenie artystyczne. Gdy poczułam się pewniej, występy zaczęły mi sprawiać ogromną przyjemność. Kocham scenę, to jest mój żywioł, a to wszystko zawdzięczam mojemu tacie.

A gimnastyka artystyczna przydała się później?

- Miała ogromny wpływ na moje podejście do pracy. Nauczyła mnie systematyczności, dyscypliny i dała wolę walki. Nawet jeśli mi się nie chciało czy bolał mnie brzuch, jechałam na trening, a później była satysfakcja, że nie odpuściłam. Teraz nie wyobrażam sobie, że gdzieś się spóźniam albo przychodzę nieprzygotowana. Wiem, po co wychodzę na scenę. Długie przygotowania, godziny prób są niezbędne, żeby móc sobie pozwolić na improwizację podczas występów.

- Gimnastyka dała mi "kopa" na życie. Kiedy się czegoś podejmuję, nawet jeśli mi to od razu nie wychodzi, potrafię zacisnąć zęby. Wiele rzeczy wymaga miesięcy, a nawet lat pracy. Uczyłam się śpiewać sześć czy siedem lat, zanim dostałam szansę zaśpiewania czegokolwiek.

Jak wyglądało zderzenie wyobrażeń nastolatki z realiami pracy w teatrze?

- Nie miałam szczególnych wyobrażeń. Weszłam do teatru z moją duszą sportowca i starałam się rozpracować sobie strategię, na ile to było w ogóle możliwe. Wyznaczyłam sobie cel. Gdy zobaczyłam, że jest ktoś tak wybitny, jak Janusz Józefowicz, który potrafi śpiewać, tańczyć, grać, do tego jest reżyserem, ustawia światła, pracuje z zespołem, zrozumiałam, co chcę osiągnąć. Że chcę profesjonalnie śpiewać, tańczyć i grać, bo właśnie połączenie tych trzech umiejętności, daje wyjątkowy potencjał dla artystki musicalowej.

- Jednak warsztat pracy, to nie jest coś, co raz wyćwiczysz i zostaje. Trzeba nad sobą cały czas pracować i to jest świetne. Nieustannie staram się rozwijać jako artystka, twórca, samodzielnie realizuję nowe muzyczne projekty. Jestem ogromnie wdzięczna i dumna, że trafiłam do teatru Buffo i poznałam wspaniałych twórców jak Janusz Stokłosa i Janusz Józefowicz. Że mogłam się u ich boku rozwijać, uczyć się od nich. Praca w teatrze to wyzwania, które także często są jak skok w głęboką wodę. Teatr to radzenie sobie z tremą, to piękne momenty sukcesów, wzruszeń, mozolnej pracy, kolejnych szans oraz pięknych spotkań artystycznych.

Był taki moment, w którym po raz pierwszy poczuła się pani gwiazdą?

- Nigdy nie myślałam o sobie w takich kategoriach, bo wtedy pozostaje tylko odcinać kupony. Wyznaczam sobie kolejne cele, wkraczam w następne etapy, doceniam ludzi, którzy ze mną pracują. Jestem szczęśliwa, że mogę realizować moje projekty. Mam swój zespół ludzi, którzy mnie wspierają i dają mi ogromną siłę. Wszystko, nad czym do tej pory pracowałam, dało mi dużo satysfakcji, a ja skupiam się na przyszłości. Przy okazji tworzenia muzyki, próbowałam naprawdę różnych gatunków, szukając swojej tożsamości muzycznej. Było też wiele nieudanych prób wklejania mnie w jakieś rzeczywistości, których do końca nie czułam. Zrozumiałam, że nie chcę iść na kompromisy. Chcę być traktowana jako artysta wszechstronny.

Można już zobaczyć teledysk nowej piosenki "Nieuchronne" zapowiadający pani nową płytę, pojawił się też nowy wizerunek. Wszystko to wygląda jak otwarcie nowego rozdziału. Czy poznamy teraz zupełnie nową Nataszę?

- Ta płyta jest dla mnie ogromną rewolucją. Dojrzewałam do niej bardzo długo. Jeszcze parę lat temu nie miałabym odwagi, żeby się otworzyć i mówić własnym językiem. Czas sprawił, że jako kobieta, artystka, matka dojrzałam i to jest moja muzyczna propozycja. Zmiana wizerunku jest konsekwencją wszystkiego, co zaszło we mnie. Jest też jasnym sygnałem, że idzie nowe. I zaproszeniem: jeżeli masz ochotę, zajrzyj do mnie, chcę się podzielić z tobą moją energią, moją muzyką, światem, który trzymałam w sobie.

- Znaleźliśmy wspólną wrażliwość z moimi producentami z Sampler Orchestra i w efekcie powstało coś wyjątkowego. Nie kierowałam się tym, czy będzie mnie grało radio, czy to się sprzeda. Chciałam, żeby to było autentyczne i moje. Ciekawa jestem, jaki będzie odbiór tego materiału.

Wiem, że do poprzedniej płyty długo i skrupulatnie dobierała pani muzyków. Teraz od razu wiedziała pani, czego chce, czy to był długi okres poszukiwań?

- Przy poprzedniej płycie nie wiedziałam, na co się zdecydować. Spełnieniem moich marzeń było to, że pan Seweryn Krajewski zgodził się na współpracę ze mną. Za produkcję płyty One odpowiada Jan Smoczynski wraz z June. Dopiero zaczynałam rozumieć, że ja też mogę mieć coś do powiedzenia, ale nie byłam jeszcze świadoma, co mogę dać tej płycie. Dopiero szukałam mojego muzycznego brzmienia.
- Na tej płycie śpiewam zupełnie inaczej niż w musicalach czy standardach. Pierwszy singiel za nami. Szykuję już premierę drugiego.

To są pani kompozycje.

- Tak. I także częściowo moje teksty. Tutaj jestem troszkę bardziej nieśmiała i dużo mnie to kosztuje. Tekst do jednej z piosenek napisał dla mnie Ten Typ Mes. Ogromnie się cieszę z tej współpracy. I będą także duety niespodzianki!

Zawsze podkreśla pani, że mąż jest dla pani wielkim autorytetem artystycznym. Czy podczas pracy nad płytą posiłkowała się pani jego opiniami?

- Janusz w teatrze jest autorytetem zarówno dla mnie, jak i dla całego zespołu. Teraz, jako dojrzała artystka, doceniam to jeszcze bardziej. Najbardziej wartościowe i najciekawsze projekty do tej pory zrobiłam właśnie z nim. To mnie nauczyło stawiania sobie wysoko poprzeczki. Wiem, że zawsze mogę liczyć na jego pomoc, ale jednak to jest mój czas, mój projekt. Dzielę się z moim mężem efektem i jestem ciekawa jego opinii, bo cenię go jako twórcę. Jednak mam odwagę realizować tę płytę, jak ja chcę i czuję. I decydować od początku do końca o brzmieniu, o czym chcę śpiewać i jaki ma być finalny efekt. To jest mój świat.

Napisała pani, że piosenka "Nieuchronne" jest o szukaniu na nowo bliskości z drugą osobą. Co to znaczy?

- Świat, w którym żyjemy, bezustannie przyspiesza, rzeczywistość jest coraz bardziej chaotyczna, totalnie zdominowana przez social media. Zatracamy się w tym. Wydaje się nam, że jesteśmy w domu i spędzamy czas razem, ale każdy "siedzi" w swoim telefonie czy komputerze. To są momenty udawanej bliskości, kiedy myślami jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Zaczęłam się przyglądać sobie i odkryłam, że sama cały czas wyciągam telefon i coś sprawdzam. Czy ten wirtualny świat jest tak ważny?
Gdy druga osoba jest tuż obok. Każdy z nas potrzebuje dotyku, spojrzenia, rozmowy. W końcu zadajemy sobie pytanie, co w życiu się liczy. Myślę, że bliskość, atencja to najważniejsze wartości w XXI wieku.

Natasza Urbańska o życiu w pandemii, domu w Jajkowicach i o macierzyństwie. Czytaj dalej!


Wypracowała sobie pani jakieś osobiste sposoby na przetrwanie ograniczeń i czasu pandemii?

- Nie ma sprawdzonych sposobów. Uciekam w pracę. Teatry od marca są zamknięte, ale próbujemy utrzymać kontakt z widzem, szukając nowych rozwiązań i środków artystycznych. Nagraliśmy wersję audio musicalu "Piotruś Pan", który już jest dostępny w Empik Go, musical "Polita" w wersji DVD również niedługo się ukaże. Jak większość artystów my także wskoczyliśmy do internetu i gramy live koncerty on-line.

- Prywatnie po prostu uciekamy z Warszawy. Pomagam córce z lekcjami on-line. Staram się myśleć pozytywnie i wykorzystać jak najlepiej ten czas.

Jeszcze w maju z okazji Dnia Matki zrobili państwo koncert transmitowany z waszego domu. Jak to się stało?

- Chcieliśmy dać troszkę ciepła i dobrej energii wszystkim, którzy chcieli trochę zapomnieć o pandemii. To były już 2 miesiące od zamknięcia teatrów, ten koncert domowy sprawił również nam ogromną przyjemność.

To miejsce jest dla pani szczególne?

- Szukałam miejsca, w którym moglibyśmy się odciąć od warszawskiej rzeczywistości i jej tempa. Jest tam także mnóstwo pracy, ale zupełnie innego rodzaju. Ogród, o który trzeba zadbać. Prowadzimy także gospodarstwo ekologiczne. Jest kurnik, zwierzęta, pola uprawne.

- To wszystko powstało z myślą o córce, żeby uniknąć pryskanych owoców czy mięsa na antybiotykach. Pokochaliśmy to miejsce. Zasadziliśmy las modrzewiowo-brzozowy, który rośnie razem z Kaliną. Wyjeżdżamy z Warszawy i wiemy, że tam nic nie załatwimy, bo zasięg jest słaby. Można sobie pozwolić, żeby odłożyć telefon. To czas dla nas i bardzo o to dbamy.

Pani zawsze podkreślała, jak macierzyństwo panią zmieniło i jak zmieniło priorytety. Teraz córka ma już 12 lat. Czy bycie mamą nastolatki to nowe wyzwania?

- To cały czas jest wyzwanie. Uczę się tego i bardzo doceniam ten czas. To są najpiękniejsze chwile, kiedy widzę, jak dziecko rośnie, jak się zmienia, jaki ja mam na nie wpływ. Jak ważna jest dla dziecka obecność rodzica i to nie tylko polegająca na tym, że jest w domu, ale że poświęca mu czas.

- Pamiętam, kiedy Kalinka była jeszcze malutka, wręczała mi plastikowe zwierzątka i mówiła: "Teraz jesteś tym, bawimy się". Odgrywałam tę rolę, a ona to uwielbiała. W takich momentach całkowicie zapominałam o pracy, mailach, autoryzacjach wywiadów... Byłyśmy tylko my. Oczywiście dziecko się zmienia, pojawiają się nowe sytuacje. Teraz jest szkoła on-line i często siedzimy razem przy lekcjach, razem czytamy książki.

- Uwielbiam tego młodego człowieka. Jest zaskakująca i inteligentna. Rozmawiamy ze sobą jak dorośli. Jest już prawie wyższa ode mnie, a czasami widzę w niej jeszcze małą dziewczynkę. Rodzina to dla mnie najważniejsza wartość i najpiękniejsze chwile.

Kalina pojawiła się już na scenie. Jakie to odczucia budzi w rodzicach, którzy są scenicznymi wyjadaczami?

- Byliśmy bardzo zdenerwowani z Januszem, bo to ogromny stres dla dziecka, ale też dla nas. Ale w nią nagle wstąpiła taka pewność siebie, była tak zdyscyplinowana, że wręcz nie mogłam jej poznać- gotowa, przebrana, zapięty mikroport; "Mama szybciej, już zaczynamy spektakl!".

- Pamiętam też noc przed premierą, jak przeżywała, czy da radę, czy nie będą się z niej śmiali, czy nie zapomni tekstu. Jednak poradziła sobie fantastycznie, grała przez pół roku. Pojechała też z nami na festiwal do Korei, gdzie "Polita" zdobyła dwie nagrody "Dla Najlepszej aktorki" i Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego w Daegu. Widziałam, że jej się to podobało i sprawiało ogromną przyjemność.

O tym jak Natasza Urbańska radziła sobie z hejtem, co sądzi o Strajku Kobiet i co myśli o Julii Wieniawie. Czytaj dalej!

Pójdzie w ślady rodziców?

- Trudno przewidywać. Nie chcę jej nigdzie sytuować. Obserwujemy ją, dajemy jej możliwość wyboru. Chodzi do szkółki artystycznej "Metro", próbuje różnych rzeczy, uwielbia śpiewać. Zobaczymy, jak to wszystko zapracuje. Na razie jest szkoła i mnóstwo związanych z nią obowiązków, na nic nie naciskamy i chcemy, aby miała swoje dzieciństwo.

Taki scenariusz nie budziłby w pani obaw? Kariera w show-biznesie wymaga grubej skóry.

- W każdym zawodzie są plusy i minusy. Jeżeli chciałaby się realizować jako artystka, to jest jej wybór. Mogę ją wspierać, pomagać, ale jednak to ona będzie szła przez życie. To jest zawód trudny, czasami bardzo niewdzięczny. Po programach rozrywkowych pojawiają się szybkie kariery. Nagle dzieciaki stają się popularne, ale za chwilę jest następny program i kolejna gwiazda. Jak utrzymać wtedy widza? Jak poradzić sobie ze świadomością, że za moment na topie będzie ktoś inny? Jeśli robi się to, co się kocha, ma się pomysł na siebie, pokorę i chęć do pracy, to życie artystyczne jest piękne i jeśli tylko komuś w duszy gra, to trzeba za tym iść. Do pracy nie powinno się chodzić z przymusu, tylko lecieć na skrzydłach. Chciałabym, żeby Kalina wybrała zawód, w którym będzie czuła, że się rozwija i spełnia. To jest najważniejsze.

Pani doświadczyła ciemniejszej strony sławy. Skąd pani brała silę, żeby sobie z tym poradzić?

- Najbliżsi dali mi tę siłę. Miłość moich rodziców, męża, córki i przyjaciół sprawia, że mogę wszystko. Mam też świadomość, że część wpisów i komentarzy w Internecie to zwykły hejt. Oczywiście każdy może mieć swoje zdanie, ja staram się brać pod uwagę jedynie krytykę konstruktywną, a poza tym robię swoje. Trzeba być odważnym i nie bać się ryzykować.

Nie boi się pani kontrowersji. Poparła pani strajk kobiet. Dlaczego to ważne?

- To zadziwiające, że w XXI wieku kobiety muszą po raz kolejny walczyć o swoje prawa. O prawo do decydowania o sobie, o własnym ciele. W takich czasach przyszło nam żyć i jestem całym sercem solidarnie ze wszystkimi kobietami. Wspaniałe jest to, że mamy po swojej stronie również mężczyzn.

Kiedyś Nina Andrycz podarowała pani naszyjnik z notatką, w której "odznaczyła" panią na gwiazdę. Czy jest ktoś, kogo pani chciałaby odznaczyć na gwiazdę?

- Obserwuję i dopinguję artystów w naszym kraju. Myślę, że jedną z takich artystek jest Julia Wieniawa. Jest przebojowa i wszechstronna. Gra i śpiewa, a teraz wspaniale zatańczyła w "Tańcu z gwiazdami". Doceniam to! Ona realizuje swoje marzenia i fajnie jej to wychodzi. Trzymam za nią kciuki! 

Zobacz także:



Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy