Reklama

Orina Krajewska: Zdecydowałam: Chcę być szczęśliwa

Zalicza życiowe przełomy, po których człowiek czuje się jakby spadła z niego skóra. Twierdzi, że w budowaniu szczęścia nie ma nic za darmo i nie ma dróg na skróty. Orina Krajewska, aktorka i prezes Fundacji Małgosi Braunek "Bądź" dąży do swoich celów i wie, że jest na dobrej ścieżce.

Katarzyna Droga, Styl.pl: Bardzo lubię historię twojego imienia. To, że rodzice długo go szukali, pół roku byłaś "Dziewczynką" a Orinę wymyślił buddyjski mistrz zen. Oznacza Oświeconą Miłość. Mówi się często: nomen omen... Jak to jest u ciebie - imię nadaje życiu misję?

Orina Krajewska: - Spora presja. (śmiech)

- Oczywiście wierzę, że każde słowo ma swoją siłę i znaczenie imienia jest pewnym przewodnikiem w życiu, ale za bardzo się do tego nie przywiązuję. Swoje imię bardziej postrzegam jako amulet od rodziców - drogowskaz i życzenie z ich strony niż coś, co miałoby mnie determinować. Biorę dobrą intencję, którą od nich dostałam, ale nie patetyzuję, że wychowywali mnie w duchu oświeconej miłości. Miłość to miłość, rodzicielska też, a w niej zdarzają się wzloty i upadki, jak to w domu. Imię na pewno  mnie kształtowało, chociażby poprzez to, że zmagałam się z jego oryginalnością. Intencji rodzicom nie odbiorę, ale przyznasz, że jak na ‘87 rok to trochę z tą Oriną pojechali. Nie przewidzieli problemów wynikających ze zwykłej natury dzieci, choćby tego, że nie lubią się wyróżniać.

Reklama

- W podstawówce przed wczytywaniem listy obecności raczej bolał mnie brzuch, marzyłam żeby być Anią lub Kasią... Sprzeciw trwał długo, aż do momentu jak ojciec powiedział: "Jeśli aż tak to przeżywasz, możemy zmienić ci imię, wymyśl sobie jakieś inne". Nagle zrozumiałem, że jestem Oriną i wcale nie chcę innego imienia. Nawet nie zauważyłam, kiedy stało się częścią mojej tożsamości.

- Dziś jestem już w stanie zobaczyć, że trudne momenty z imieniem były ważną lekcją. Opowiadam tę historię wiele razy i widzę, że z biegiem czasu nabiera nowych barw, bo ja się zmieniam. Kilka lat temu opowiedziałabym ci to wszystko inaczej.

Orina z przeszłości, młoda kobieta, świeżo po londyńskiej szkole aktorskiej (LISPA), ale zabiegana i zestresowana - to już nie ty. Jak zaczęłaś to zmieniać? 

- Nie powiedziałabym, że to moje ówczesne życie było jakoś specjalnie zabiegane. Chociaż żyłam w ogromnym napięciu. Ciągłe oczekiwanie na spełnienie rodzi stagnację, co też jest stresujące. W moim przypadku genezą były wygórowane ambicje zawodowe i wielkie plany aktorskie, którym ciężko było sprostać. Miałam bardzo określoną wizję jak to moje życie powinno wyglądać, tylko nie do końca byłam świadoma jak do tego zdrowo podejść.

- Nadziałam się na wyobrażenie, z którym być może zmaga się większość młodych aktorów, obserwując wspaniałe kariery, wielkie filmy i festiwale, gdzie widzi się wisienki na torcie i nic nie wie o zapleczu sceny. A tam czekają po prostu żmudna praca, castingi i częste poczucie odrzucenia. Do tego trzeba przywyknąć, wielu rzeczy się nauczyć i mieć cierpliwość. Z wewnętrznym ciśnieniem i poczuciem niespełnienia ciężko jest czerpać przyjemność z pracy kiedy faktycznie już się ona pojawi. Dzisiaj patrzę na to wszystko z innej perspektywy.

- Moja mama (Małgorzata Braunek - przyp. red.) mówiła, że aktor musi mieć serce gołębia i skórę słonia, zachować wrażliwość, ale być uodpornionym na realia. Z natury jestem ambitna,  ale wrażliwa, do tego dodaj szczyptę mocnego samokrytycyzmu - no i w efekcie mamy mieszankę wybuchową! Długo nie widziałam dla siebie innej drogi niż aktorstwo, z tej wizji wyrwało mnie życie. Choroba mojej mamy szarpnęła mną, od jej momentu weszłam na ścieżkę zmian. 

W jaki sposób?

- Po jej chorobie zadałam sobie pytanie czego tak naprawdę chcę i podjęłam decyzję: chcę być w życiu szczęśliwa, nie chcę się męczyć. To prowadziło do następnych pytań: co zrobić, z czym się pożegnać, co jest destrukcyjne, a co sama sobie serwuję.

- Jednym z lekarstw okazało się odpuszczenie zawodowych ambicji i stwierdzenie: "Ok, moja dotychczasowa wizja życia jest tylko iluzją, dosyć wąską. Przyjmuję to i godzę się z tym". Przysięgam, poczułam wielką ulgę. I wtedy okazało się, że życie daje nieskończone możliwości, że jest o wiele lżejsze i ciekawsze niż wizja, której się kurczowo trzymamy. To był jeden z moich ważniejszych sukcesów. Nie chodzi oczywiście o to, żeby nie stawiać sobie żadnych celów, nie mieć marzeń, bo trzeba dążyć w określonym kierunku. Chodzi o to, żeby ścieżka była elastyczna, otwarta, żeby wpuszczać różne inspiracje, podążać za swoim szczęściem, stabilnością i zdrowiem.

- Zaczęłam do tego szukać narzędzi, bo niektórych rzeczy trzeba się zwyczajnie nauczyć. Owszem przełomy, podprowadzane mocnymi zdarzeniami są ważne, jak przychodzą to jest to takie uczucie, jakby z człowieka nagle spadła skóra. Ale do tego jest też inna ścieżka: długotrwałej pracy nad sobą, tak jak na terapii, kiedy potrzebne są godziny przegadane na dany temat. To właśnie daje grunt do tego, żeby obudzić się pewnego ranka i poczuć, że naprawdę coś się zmieniło. Wow, ja już jestem w zupełnie innym miejscu!

Jak wejść na holistyczne ścieżki zdrowia według Oriny Krajewskiej - czytaj na następnej stronie >>>

Znalazłaś to szczęście czy jesteś wciąż w drodze?

- Myślę, że nie ma rzeczy stałych i danych raz na zawsze. Szczęścia też trzeba wciąż szukać, dopytywać się, sprawdzać. Postrzegam szczęście na dwóch poziomach: na głębszym - czyli coś, co jest we mnie jako stabilna siła i energia, poczucie, że jestem na swojej, dobrej ścieżce. Jest też drugi poziom, bardziej na powierzchni, warstwa emocji powodowanych dniem codziennym. I tu nieraz pojawia się złość, smutek, rezygnacja, bo życie niesie różne zdarzenia. Ale im więcej siły i spokoju na głębokim poziomie, tym łatwiej zwycięsko wychodzić z burz na powierzchni. Szczęście to dla mnie ta wewnętrzna integracja, zdrowie i stabilność.

Jakie masz narzędzia, by budować te wartości?

- Bardzo ważna jest dla mnie holistyczne podejście do zdrowia, dbanie o siebie na wszystkich poziomach. Staram się trzymać się żyć według zdrowego stylu życia. Są to: aktywność fizyczna, odpowiednia dieta, zdrowy sen, dbanie o niski poziom stresu, dobre relacje z ludźmi. Ruch to mój niezmiernie ważny rytuał, daje mi energię i poczucie wewnętrznej stabilności. Praktykuję jogę - kiedy mam przerwę w ćwiczeniach, od razu czuję spadek i siły i dobrego samopoczucia. Ciało samo podpowiada, co jest dla niego dobre.

- Podobnie jest z dietą - kiedy zjem coś co mi nie służy, czuję różnicę i na poziomie ciała, i psychiki, natychmiast jestem zmęczona i bez energii. Dieta to indywidualny temat, myślę że trzeba szukać swojej, nie ma jednej odpowiedniej dla wszystkich. Chociaż są pewne podstawowe wytyczne: warto jeść produkty pochodzenia ekologicznego, pochodzące ze znanego źródła i najlepiej ograniczać spożycie mięsa, o ile ktoś je jada. Wyznacznikiem jest dla mnie dieta śródziemnomorska i planetarna, bardzo ciekawy koncept. Trzymając się filarów: staram się dbać o sen i medytować. 

- Czuję, że mam w życiu szczęście. Szczęście do ludzi. Mam wspaniałych przyjaciół i poznałam wielu mądrych nauczycieli z różnych obszarów wiedzy. Lubię mówić, że mam dużo "rodzin": przyjaciół, którzy są częścią mojego życia. Bliskie mi są osoby z fundacji, podopieczni czy uczestnicy naszych warsztatów i autorytety, z którymi mogę się spotkać. Jestem bardzo wdzięczna za te spotkania i rozmowy.

Część znalazła się w książce "Holistyczne ścieżki zdrowia". Zapisałaś wywiady z autorytetami z różnych dziedzin, medycyny integralnej, zielarstwa, genetyki... Czy któraś okazała się szczególna?

- Nie mogłabym tak powiedzieć, nie chcę ich wartościować czy porównywać, bo każda rozmowa mnie czegoś nauczyła, wprowadziła w nową przestrzeń. Rozmowa z profesorem Li Jie otworzyła mi oczy na inny system, dla mnie filozoficzny, bo takim okazał się świat tradycyjnej medycyny chińskiej. Z kolei rozmowa z genetykiem, profesorem Janem Lubińskim, była dotknięciem świata nauki, z którą wcześniej nie miałam nic wspólnego. Czułam jakbym podróżowała z przewodnikiem wewnątrz ludzkiego ciała. To było bardzo inspirujące - jak każda z tych rozmów. Chciałam, żeby czytelnicy skorzystali z tej różnorodnej wiedzy dla swojego zdrowia i lepszego życia.

Jak zmieniło się życie Oriny Krajewskiej z powody pandemii - czytaj na następnej stronie >>>

Podobna misja przyświeca fundacji "Bądź", którą prowadzisz.

- Tak. Nasza fundacja ma przede wszystkim wymiar edukacyjny. Propagujemy ideę holistycznego podejścia do zdrowia i medycyny integralnej w profilaktyce i leczeniu chorób przewlekłych, szczególnie onkologicznych. Nasza działalność polega na organizowaniu grup wsparcia, wykładów i warsztatów. Zapraszamy prowadzących związanych z różnymi dziedzinami pracy nad zdrowiem.

- Obecnie, ze względu na sytuację pandemiczną, działamy głównie on-line, organizujemy webinary i konferencje w sieci. Naszym flagowym wydarzeniem jest Kongres Medycyny Integralnej -  event wykładowo-warsztatowy, organizowany co roku w muzeum Polin w Warszawie, na który przyjeżdżają autorytety zarówno z medycyny konwencjonalnej, jak i niekonwencjonalnej. Trzeci kongres miał odbyć się w marcu, ale musieliśmy odwołać go ze względu na pandemię. Zdecydowaliśmy się jednak zorganizować go on-line. Nagrywamy wszystkie wykłady, powstaje właśnie platforma dedykowana temu wydarzeniu. Premiera kongresu to 19 listopada 2020. Program pozostaje w niezmienionej formie, a nawet wzbogacony jest różnymi wykładami, np. doktor Agaty Skrzat-Klapczyńskiej, wirusolog, która powie o odporności w kontekście chorób zakaźnych. To nasza odpowiedź na to, co się dzieje.

Pandemia stała się dzwonkiem alarmowym dla naszego pokolenia?

- Kiedy w ubiegłym roku, od razu po zakończeniu drugiego kongresu, obmyślaliśmy trzeci, na temat przewodni wybraliśmy odporność. Nikt nie przypuszczał, że okaże się tak potrzebny! Świat ogarnęła epidemia i pokazała, że nie ma ważniejszego tematu, jeśli chodzi o zdrowie człowieka. Odporność to siła organizmu, która może uchronić przed wirusami, ale na głębszym poziomie jest najlepszą prewencją wobec chorób przewlekłych. Warto budować swoją odporność, ale nie ma nic za darmo i nie ma drogi na skróty. Na zdrowie trzeba sobie zapracować i to nie jest kwestia tygodnia, lecz zmiany trybu życia i nawyków. Wierzę, że nie trzeba do tego nagłych, morderczych rewolucji. Zmuszanie się do czegokolwiek wprowadza wiele napięcia i stresu, co wcale nie jest zdrowe. Jestem zwolenniczką ewolucji. Stopniowa zmiana przekonań zmodyfikuje cały nasz sposób funkcjonowania. 

Czy czas izolacji przyniósł ci jakieś plusy?

- Zwolniłam. Przed pandemią żyłam w biegu, byłam zapracowana i za dużo na siebie brałam.  Pandemia stała się dla mnie cięciem, przystankiem i postanowiłam nie wracać już do poprzedniego trybu zabiegania. Łapię równowagę, wyciszyłam się. Poza tym ten czas sprawdził relacje - skonsolidował te, które miały pozostać, zamknął te, które trzeba było pożegnać. To nie był łatwy rok, ale oczyszczający.

Kiedy zamykają się drzwi, zwykle otwiera się okno... Co się szykuje, na co czekasz?

- Planów jest tyle, że nie wiem czy wszystko da się zrealizować. W fundacji skupiamy się na wspomnianym Trzecim Kongresie Medycyny Integralnej, zaczęliśmy ważny projekt współpracy z samorządami: z powiatem piaseczyńskim organizujemy cykl webinariów dla mieszkańców i mam nadzieję, że ta edycja projektu do dopiero początek akcji ogólnokrajowej. 

- Poza tym piszę drugą część książki o ścieżkach zdrowia, publikuję artykuły prozdrowotne w magazynie "Sens". Aktorsko, oprócz serialu "Barwy Szczęścia", w którym gram na co dzień, miałam okazję zagrać w ramach akcji "Zostań w domu", w krótkim metrażu dla HBO - a tam pierwszy raz spotkałam się na planie z bratem (Xawerym Żuławskim - przyp. red.). Mam ogromną nadzieję, że poważne wyzwanie artystyczne jeszcze przede mną. Nie stwarzam wokół tego napięcia, ale z otwartością wypuszczam w przestrzeń pytanie o nie...

Rozmawiała: Katarzyna Droga

Zobacz również:

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Braunek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy