Reklama
Romans musi trwać

Dagmara Domińczyk i Patrick Wilson

Polka występująca w teatrach na Broadwayu i amerykański gwiazdor, który gra w hollywoodzkich produkcjach. Dagmara Domińczyk i Patrick Wilson. Są jak ogień i woda. Ona emocjonalna, nieprzewidywalna, trochę szalona. On zrównoważony, zawsze uprzejmy. Niedawno po raz pierwszy stanęli razem na planie i zagrali w filmie „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego.

Dagmara: Nasza droga do siebie była długa. Mijaliśmy się prawie dziesięć lat.

Pierwszy raz zobaczyłam Patricka w kampusie uniwersytetu w Pittsburghu, gdzie oboje studiowaliśmy. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały, był największym przystojniakiem na uczelni. Na mnie też zrobił wrażenie, ale byłam wtedy związana z moją licealną miłością i świata poza nią nie widziałam. Po szkole wróciłam do Nowego Jorku, gdzie się wychowałam, i chociaż oboje graliśmy wtedy w teatrach na Broadwayu, nigdy na siebie nie wpadliśmy.

Reklama

Aż kiedyś dostałam maila od jednego z dawnych profesorów, że przyjeżdża ze studentami do mojego miasta i chciałby, żebym się z nimi spotkała. Zaprosił mnie do baru na lampkę wina i dodał, że imprezę organizuje Patrick Wilson. A ja chwilę wcześniej oglądałam serial "Anioły w Ameryce", w którym grał, i pomyślałam sobie, że fajnie byłoby znów zobaczyć tego przystojnego chłopaka.

Rozstałam się wtedy z moim narzeczonym i miałam ochotę na niewinny flirt. Na spotkaniu podeszłam do Patricka, zaczęliśmy rozmawiać i... już tak zostaliśmy. To była miłość od drugiego wejrzenia. Tego wieczoru wróciłam do domu i napisałam w pamiętniku: "On zostanie moim mężem". Mieszkał wtedy w Los Angeles i miał być w Nowym Jorku tylko tydzień. Ale każdą minutę spędziliśmy razem.

Chodziliśmy do kin, teatrów, na kolacje przy świecach. Było jak w komedii romantycznej. Potem on wrócił do domu, a ja zrozumiałam, że jeśli będzie nas dzieliło 3969 kilometrów, to nic z tego nie wyjdzie. Napisałam mu, że musimy się jak najszybciej zobaczyć. On odpowiedział: "OK, ale niedługo mam premierę filmu i lecę do Teksasu. Za półtora miesiąca powinienem mieć trochę wolnego czasu...". Stwierdziłam, że nie będę czekała tak długo. Spakowałam walizkę, pojechałam na lotnisko i kupiłam bilet do Los Angeles.

Zawsze taka byłam, że dla miłości rzucałam wszystko. Za to Patrick miał zdroworozsądkowe podejście i na początku ostrożnie do "nas" podchodził. Chyba bał się związku na odległość. Miałam wtedy 28 lat i kilka poważnych związków za sobą. Wiedziałam już, czego chcę, a czego nie. Patrick był inny niż mężczyźni, z którymi wcześniej się wiązałam. Zawsze wybierałam skrytych twardzieli i wierzyłam, że będę umiała przebić się przez tę twardą skorupę i ich zmienić, wydobyć z nich czułość. Kończyło się to złamanym sercem. Moim oczywiście.

Nie spotykałam się z Amerykanami, wolałam imigrantów. Pewnie dlatego, że sama czułam się w Stanach obca. Przyjechałam do tego kraju, mając siedem lat, bo mój ojciec, znany działacz Solidarności, został zmuszony do wyjazdu z Polski.

Przy Patricku po raz pierwszy w życiu poczułam się bezpiecznie. Jest moim przeciwieństwem. Ja łatwo wybucham, miewam humory, noszę serce na dłoni. On jest opanowany i zrównoważony. Kiedy pokłócimy się w restauracji, ja siedzę wkurzona, a Patrick uśmiecha się do kelnera i składa zamówienie jak gdyby nigdy nic. Ma maniery dżentelmena z Południa, więc czasem moja bezpośredniość go wkurza.

Ostatnio byłam u nowej ginekolog, siedziałam już na fotelu, kiedy weszła i powiedziała, że jest fanką mojego męża. Zrobiło się niezręcznie, więc zażartowałam: "Proszę zatem poznać intymne części ciała jego żony". Atmosfera od razu się rozładowała. Potem opisałam całą sytuację na Twitterze. Patrick, gdy to przeczytał, złapał się za głowę.

Wiem, że mogę na niego liczyć. Przekonałam się o tym, kiedy w środku nocy zadzwoniła moja siostra i, płacząc, powiedziała, że spalił się dom, który wynajmowała. Została bez niczego. Patrick bez pytania wsiadł w samochód i po nią pojechał. Musiał prowadzić przez kilkanaście godzin, ale dla niego było oczywiste, że powinien tak postąpić.

W naszym związku wszystko potoczyło się szybko. Po dwóch miesiącach od spotkania Patrick zamieszkał ze mną w Nowym Jorku, kolejne pół roku później oświadczył się i chwilę potem wzięliśmy ślub. To było 18 czerwca, mam tę datę wytatuowaną na nadgarstku. Pamiętam, jak robiłam ten tatuaż - w trakcie zadzwoniłam spanikowana do mojej siostry i zapytałam, czy ja na pewno wyszłam za mąż 18 czerwca.

Kiedy na świat przyszedł nasz pierwszy syn, Kalin, kariera Patricka rozwijała się intensywnie, więc postanowiłam, że na rok zrezygnuję z pracy. Ale minęły dwa lata, potem trzy, cztery. Skupiłam się na dziecku. Z jednej strony, byłam bardzo szczęśliwa, z drugiej, jako młoda matka, zagubiona. W ciąży sporo przytyłam, trudno było mi potem te kilogramy zrzucić i zaczęłam czuć się ze sobą fatalnie. Miałam wrażenie, że wraz z rezygnacją z pracy straciłam niezależność. Stałam się "żoną Patricka Wilsona" i to bolało.

Gdy byłam z nim na premierach, ludzie patrzyli na mój brzuch i pytali: "Znów jesteś w ciąży?". A ja myślałam: "Nie, po prostu jestem gruba". Wracałam do domu i płakałam, a Patrick pocieszał mnie i powtarzał, że jestem piękna. Starał się motywować mnie do działania, ale nie wiedział, jak sobie ze mną poradzić, bo jestem uparta. Aż wzięłam się za siebie, schudłam i znów zaczęłam grać w filmach. Po narodzinach drugiego syna, Kassiana, stałam na planie już po trzech miesiącach. Dzięki pomocy Patricka, który jest świetnym ojcem.

Ostatnio zagrałam w "Jacku Strongu" Pasikowskiego razem z nim i to było fantastyczne doświadczenie. On ma ogromny talent. Podobają mi się wszystkie jego filmy, ale najbardziej "Małe dzieci" z Kate Winslet. Patrick jest miłym i sympatycznym facetem, więc lubię, gdy gra ostre role. Wiem, że drapieżna strona gdzieś w nim siedzi. Czasem szkoda mi go, bo ze względu na nas odrzuca ciekawe propozycje zawodowe, ponieważ np. musiałby przez sześć miesięcy być w Australii.

I tak sobie myślę, że gdyby nie był uwiązany tu, w Nowym Jorku, to może jeszcze bardziej rozwinąłby skrzydła. Ale dla niego rodzina to priorytet. Kiedy jest na planie gdzieś daleko i ma dzień przerwy, od razu wsiada w samolot i przylatuje do Nowego Jorku, żeby spędzić z nami choć kilka godzin. Teraz, dziewięć lat po ślubie, w wieku 37 lat czuję, że udało mi się wypracować balans między karierą a domem z mężem i dziećmi.

-------------

Dagmara Domińczyk - aktorka, ma 37 lat. Urodziła się w Kielcach. W 1983 .r, mając 7 lat, wyemigrowała z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Zagrała m.in. w "Hrabim Monte Christo" Kevina Reynoldsa, "Kinseyu" Billa Condona czy "Samotnych sercach" Todda Robinsona. Regularnie występuje na Broadwayu. Napisała książkę "Kołysanka polskich dziewcząt", która właśnie została wydana w Polsce. W 2005 r. wyszła za mąż za Patricka Wilsona. Mają dwóch synów: Kalina (7 l.) i Kassiana (4 l.).

Co o ich związku mówi Patrick? Czytaj dalej na następnej stronie.

Patrick: Dagmara jest pełna namiętności, nieco szalona i bardzo szczera.

Trzy różne kolory na głowie, alternatywny, punkowy styl - tak wyglądała Dagmara, kiedy się poznaliśmy. Ona była na pierwszym roku studiów aktorskich, ja właśnie kończyłem. Spodobała mi się jej mroczna strona, bo sam byłem jej kompletnym przeciwieństwem. Rozmawialiśmy wtedy tylko raz. Pogawędziliśmy o tym, skąd Dagmara pochodzi, a potem się rozeszliśmy, każdy w swoją stronę.

Uważałem, że jest niesamowicie pociągająca, ale byłem wtedy z kimś związany. Moja żona nie pamięta tego spotkania i do dziś to jej w żartach wypominam. Kilka lat później zobaczyłem ją w kinie w "Hrabim Monte Christo". Miała talent, więc zacząłem ją z daleka obserwować. Wybrałem się na parę spektakli z jej udziałem na Broadwayu. Lubię filmy Dagmary, ale na scenie lepiej widać, jak bardzo jest zdolna. Emanują z niej ogromna siła i pewność siebie. Oraz elegancja. To niesamowite, że dziewczyna, która pochodzi ze skromnej, emigranckiej rodziny ma w sobie coś z arystokratki.

Fascynuje mnie kreatywność mojej żony. Nie tylko gra, ale też pisze książki. A jeśli się w coś angażuje, poświęca się temu bez reszty. Ma w sobie ogień i pasję. Tym mnie inspiruje. Kiedyś, po jednym ze spektakli, zostawiłem jej karteczkę: "Będę z kumplami w barze za rogiem, wpadnij, jeśli masz ochotę". To był chyba najgłupszy tekst na poderwanie kobiety. Oczywiście, nie pojawiła się. Ona twierdzi, że nigdy mojej wiadomości nie dostała, ale ja myślę, że odstraszyła ją treść.

Spotkaliśmy się dopiero po dziesięciu latach od naszej pierwszej rozmowy. Spojrzałem na Dagmarę i od razu straciłem dla niej głowę. Ale bałem się tego uczucia, byłem ostrożny. Kilka miesięcy wcześniej przeprowadziłem się do Los Angeles, ona była w Nowym Jorku, a ja nie chciałem być w związku na odległość. Przez całe swoje życie miałem takie właśnie relacje, bo lubiłem mieć własną przestrzeń. Nie byłem przyzwyczajony do bliskości, ale dobiegałem trzydziestki i postanowiłem, że muszę się zmienić. I wtedy pojawiła się Dagmara...

Postawiła mnie przed faktem dokonanym, gdy bez zapowiedzi przyleciała do Los Angeles. Byłem pod wrażeniem jej spontaniczności, odwagi oraz tego, że tak stanowczo o nas walczy. Wcześniej nikt dla mnie czegoś takiego nie zrobił. Dla niej wróciłem do Nowego Jorku. Ja, facet od związków na dystans, zamieszkałem u kogoś, a wszystkie moje rzeczy trafiły do przechowalni. Jednak czułem, że jestem we właściwym miejscu. Dotarcie się zajęło nam trochę czasu. Zdarzały się kłótnie, bo każde z nas miało już bagaż doświadczeń i konkretne oczekiwania wobec partnera. Ale ani przez moment nie pojawiły się wątpliwości, czy nam się uda.

Oboje wiedzieliśmy, że chcemy mieć rodzinę, i to nas do siebie zbliżyło. Pochodzę z Południa, wychowałem się w szczęśliwym domu, więc zawsze hołdowałem tradycyjnym wartościom. Dagmara urodziła się w Polsce i korzenie są dla niej bardzo istotne. Dlatego chciałem się oświadczyć w jej ojczystym języku. Zapytałem jej mamę, jak prosi się o rękę, a ona napisała na karteczce: "Czy wyjdziesz za mnie?". Ale ja tę karteczkę zgubiłem i chyba coś źle zapamiętałem, bo Dagmara nie od razu mnie zrozumiała. Na szczęście się zgodziła.

Często bywamy w Polsce. Pamiętam pierwszą wizytę. Pojechaliśmy do Kielc, gdzie mieszka rodzina Dagmary. Oni nie znali angielskiego, ja polskiego, ale przysiadali się do mnie i rozmawiali ze mną. Panowała niezwykle serdeczna atmosfera. Ale gdy powiedziałem, że chcę sam pochodzić po mieście i napić się kawy w knajpce, wszyscy byli przerażeni. Uważali, że sobie nie poradzę. A ja lubię znaleźć się w nowej dla mnie sytuacji .

Ostatni raz byliśmy w Polsce kilka miesięcy temu, gdy kręciliśmy "Jacka Stronga". Po raz pierwszy przyjechaliśmy bez dzieci. Spacerowaliśmy po zaśnieżonych ulicach Warszawy, trzymając się za ręce, i czuliśmy się, jakby to był nasz drugi miesiąc miodowy. Wspólna praca była fantastycznym przeżyciem, bo już od wielu lat chciałem zagrać z Dagmarą. Wspierała mnie, pomagała uczyć się polskich słówek. Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się na planie. Ona chciałaby, żebyśmy zrealizowali razem "Kotkę na gorącym, blaszanym dachu" Tennessee Williamsa.

Z żoną jesteśmy jak ogień i woda. Ona jest pełna namiętności, nieco szalona, bardzo szczera i bezpośrednia. Zawsze mówi prawdę prosto w oczy, nawet jeśli jest nieprzyjemna. Tym różni się od amerykańskich dziewczyn, dla których wszystko zawsze jest "super". Na Południu, gdzie się wychowałem, unikamy trudnych tematów, staramy się zawsze być grzeczni, ale z Dagmarą small talk jest niemożliwy. Myślę, że wiele się od siebie uczymy i dobrze nawzajem uzupełniamy.

Nasz związek jest silniejszy, odkąd na świecie pojawiły się dzieci. Kiedy widzę, jak fantastycznie wychowuje je Dagmara, mięknie mi serce. Szczególnie że gdy ja wyjeżdżam na plan, ona musi przejąć moje obowiązki, być jednocześnie matką i ojcem. Ciężko mi ze świadomością, że na niej spoczywa cała odpowiedzialność. Dagmara dużo więcej poświęciła dla tej rodziny.

Nasz pierwszy syn, Kalin, urodził się, gdy moja kariera właśnie zaczęła intensywnie się rozwijać. Kręciłem sporo filmów w różnych częściach kraju, a ona pakowała walizki, zabierała dziecko i jechała ze mną. Nagle moja szalona i roztrzepana żona, która wcześniej nie umiała nawet prowadzić samochodu, stała się świetną organizatorką wspólnego życia. Choć odnosiła sukcesy w zawodzie, przystopowała swoją karierę dla naszego wspólnego dobra, za co jestem jej niesamowicie wdzięczny. Gdyby nie jej wsparcie, nie udałoby mi się tyle osiągnąć. Ona jest jak klej, spoiwo, które łączy rodzinę.

Mamy z Dagmarą zasadę, że nawet jeśli jestem na planie gdzieś daleko, to raz na dwa tygodnie musimy się zobaczyć. Albo ona przylatuje z synami do mnie, albo ja jadę do domu. Chociaż dzieci są dla nas priorytetem, dbamy o to, żeby mieć czas tylko dla siebie. Kiedy jesteśmy w Nowym Jorku, jeden dzień w tygodniu przeznaczamy na wyjście na randkę. A raz w miesiącu znikamy z domu na całą noc i szalejemy, na przykład w kasynie. Romans musi trwać.

-----------------------------

Patrick Wilson - aktor, ma 40 lat. Zagrał w takich filmach, jak: "Upiór w operze" Joela Schumachera, "Pułapka" Davida Slade’a, "Małe dzieci" Todda Fielda, "Dzień dobry TV" Rogera Michella i "Obecność" Jamesa Wana. Za rolę w serialu "Anioły w Ameryce" otrzymał w 2004 r. nominację do Złotego Globu.


Pani 3/2014

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Dagmara Domińczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy