Reklama

Tadeusz Pluciński: Lubiłem być żonaty

Największy amant w historii polskiego kina i teatru. Kiedy Julio Iglesias pochwalił się, że dane mu było przeżyć chwile namiętności z trzema tysiącami kobiet, Tadeusz Pluciński zażartował, że hiszpański piosenkarz musi się jeszcze mocno postarać, żeby mu dorównać.

Miał trzynaście lat, kiedy w łódzkim Parku im. Henryka Sienkiewicza spotkał Cygankę. "Połóż pieniądze na karty, powróżę", zaczepiła go. Wtedy odezwała się kobieta siedząca na sąsiedniej ławce: "Daj, synku, tej Cygance parę groszy i pożycz od niej karty. To ja koniecznie muszę ci powróżyć". Tadeusz Pluciński do dziś nie wie, czemu zrobił to, czego chciała nieznajoma, ale działał jak zahipnotyzowany. Kobieta rozłożyła talię kart i powiedziała: "Może zostaniesz malarzem, rzeźbiarzem, aktorem, nie umiem powiedzieć, ale na pewno artystą. I zawsze będą przy tobie kobiety, wiele kobiet. Będziesz miał cztery żony. Dwóch synów. Karierę, barwne życie, wiele przygód. I ładnie sobie, synku, pożyjesz".

Reklama

Wtedy nie uwierzył, ale sprawdziło się wszystko. Dzisiaj 90-letni Tadeusz Pluciński ma poczucie życiowego spełnienia. Jego przepis na szczęście? "To proste. Trzeba kochać życie. Jestem jego wielkim fanem".

Zdejm kapelusz

Jego zdjęcie z "Hydrozagadki" Andrzeja Kondratiuka było sprzedawane w kioskach Ruchu spod lady. Dziewczyny stawiały je sobie na szafce nocnej lub nosiły w torebkach. To w tym filmie aktor mówił: "Czytam »Time« i »Epokę«, pijam tylko ballantine’a, palę winstony, dla ciebie mam wintermensy, zagraniczne czekoladowe cygara. Jolu, zdejm kapelusz, będziemy uprawiać miłość francuską".

A bohaterka grana przez piękną Ewę Szykulską ripostowała: "Jesteś playboyem. Masz konsumpcyjny stosunek do życia. Żal mi ciebie. Nie zdejmę kapelusza".

- Do dziś nie wiem, gdzie kręciliśmy tę scenę, bo zdjęcia odbywały się nocą. Dojeżdżaliśmy na plan samochodem Tadka i bardziej niż nocny krajobraz za oknem interesowało mnie to, co działo się w aucie. A Tadek przez całą drogę prowadził monolog. Opowiadał mi, wtedy niezbyt doświadczonej życiowo dziewczynie, o swoich wspaniałych kobietach. Bardzo pięknie o nich mówił, z wielkim podziwem i szacunkiem. Nigdy nie było między nami miłości, nie zdjęłam kapelusza, bo Tadzio jest dla mnie jak wszystkowiedzący starszy brat. To uroczy człowiek, z którym można porozmawiać nawet na babskie, intymne tematy, choć zawsze pozostaje stuprocentowym facetem. Wzbudza zaufanie. Właśnie wybieram się do fryzjera, bo dla niego jestem skłonna przyfarbować siwiznę - śmieje się Szykulska.

"Zasługą" aktora była też chwilowa moda na plastry przyklejane na płatek ucha, która zapanowała wśród panien pod koniec lat 70. Wszystko przez jego rolę w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" Stanisława Barei. Szczególne emocje wzbudzała scena, w której grany przez niego inżynier Kwaśniewski zakłada się z kolegami, że zdobędzie każdą kobietę. Nawet milicjantkę kierującą ruchem na skrzyżowaniu. Dowodem, że podbój został zwieńczony sukcesem, miał być plasterek na uchu, pogryzionym w czasie miłosnego uniesienia. Na efekty nie trzeba było długo czekać, milicjantka wkrótce pojawiła się na tym samym skrzyżowaniu z plasterkiem na uchu. Ale nie tylko ona... również tuzin dziewcząt pracujących w fabryce i drugie tyle pielęgniarek.

Pluciński też potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie. Mówiono o nim: "na wieki wieków amant", a on sam na pytanie, czy wszystkie panie zdejmowały przy nim kapelusze, odpowiada: "Raczej tak, nie pamiętam, żebym kiedyś dostał kosza". Był do tego stopnia uwielbiany przez płeć piękną, że pewnego razu na bałtyckiej plaży musiała ratować go z opresji milicja - uciekając przed tłumem rozhisteryzowanych fanek, schował się na wieży ratowników, jednak dziewczyny za nic nie chciały odejść, każda pragnęła chociaż dotknąć Tadeusza Plucińskiego.

Krzysztof Kowalewski, który również grał w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?", stwierdza: - Czy zazdrościliśmy mu szalonego powodzenia u kobiet? No pewnie. Ale przede wszystkim imponował nam tym, że znał się na samochodach. Zawsze miał lepszy model niż inni. Na ulicach królowały wartburgi i syrenki, a Tadeusz jeździł białym volkswagenem garbusem. To był lans.

Chłopak do wzięcia

W czasie wojny kradł Niemcom węgiel z transportów, nocami przeprowadzał Żydów przez granicę Warthelandu, czyli Kraju Warty (region administracyjny utworzony podczas II wojny światowej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej), i Generalnej Guberni, a po przeprowadzce z Łodzi do Warszawy został szefem bimbrowni. Tamten okres tak wspomina w książce "Na wieki wieków amant" Magdaleny Adaszewskiej: "Chodziłem nad Wisłę i podrywałem dziewczyny. Trzymałem fason. Zamszowe buty, nieważne, że podniszczone, skarpetki w prążki, za krótkie spodnie, fryzura w kaczy kuper, chłopak do wzięcia. Wyglądałem jak ikona polskiego cinkciarstwa. A już na pewno wyprzedziłem epokę Leopolda Tyrmanda, króla powojennych bikiniarzy".

Wtedy jeszcze nie marzył o aktorstwie. Rodzice uważali, że to niepoważny i niemęski zawód.

- Tadeusz opowiadał mi, że nigdy nie widzieli go na scenie, nie śledzili jego aktorskiej kariery. Ale nie miał do nich o to żalu. Bardzo kochał rodziców, szanował, nigdy nie mówił o nich źle. Zresztą on o wszystkich ludziach wyraża się z wielką sympatią - zaznacza Adaszewska.

Mama wymarzyła sobie, że syn zostanie prawnikiem. Po wojnie poszedł na studia, ale wytrzymał tam tylko kilka miesięcy. I oznajmił, że zdaje na aktorstwo. Skąd ten pomysł? "Chodziłem z kolegami na basen, rozglądałem się za dziewczynami i spodobała mi się jedna. Twarda, wysportowana babka. Tą dziewczyną była Alina Janowska, tancerka teatru Syrena. Biegałem za kulisy, by podziwiać, jak tańczy na scenie. Aż pewnego razu ktoś złapał mnie za mankiet i zapytał: »Co tu robisz, człowieku?«. Lekko się spłoszyłem, ale wyjaśniłem: »Stoję i patrzę na moją dziewczynę«. »Ile masz wzrostu?« - ów człowiek zadał kolejne pytanie. Odpowiedziałem uprzejmie: »Metr osiemdziesiąt dwa«. Na co tamten krzyknął: »To co tu jeszcze robisz?! Nie wygłupiaj się, twoje miejsce jest na scenie!«. Tym człowiekiem był legendarny aktor i reżyser Edward Dziewoński. I wszystko potoczyło się jak w filmie".

Pocztówkowy amant

Choć zasłynął dzięki kinu, jego pierwszą i największą miłością pozostał teatr. Uczeń Leona Schillera i Aleksandra Zelwerowicza występował na wielu scenach i zagrał ponad dwieście ról. "Nie zabiegałem o nie. Czekałem. Miałem szczęście, bo przychodziły do mnie same. Różne, ciekawe, mniej ciekawe, z przewagą tych pierwszych. Początkowo grałem amantów i czarne charaktery. Potem w stołecznym Teatrze Polskim, we Współczesnym grałem postacie innego gatunku, a na koniec pracy w tym zawodzie dołączyłem do grupy komediowej w teatrze Syrena".

Syrena była wtedy najmodniejszą sceną w stolicy - widownia pękała w szwach, bilety były nie do zdobycia, przy kasie odbywały się dantejskie sceny. W pewnym momencie do ekipy dołączył Bohdan Łazuka, przyjaciel Plucińskiego.

- Ja mam do Tadzia szczególny sentyment. Wyciągnął do mnie rękę, kiedy pracował jeszcze w Teatrze Współczesnym, a ja byłem świeżo po szkole - aktorów w stolicy wtedy za bardzo nie zatrudniano, bo uważano, że trzeba zasilać prowincję. Jaki to człowiek? Wybitnie przystojny mężczyzna, utalentowany aktor, dobry kolega. Same truizmy, ale one mają pokrycie w rzeczywistości - mówi Łazuka. - Mamy podobny gust, jeśli chodzi o panie i pieski. Podobają nam się te same kobiety i te same rasy psów. Jeszcze jedna rzecz nas zawsze łączyła: obaj uważaliśmy, że nie należy się zanadto podniecać zawodem aktora - dodaje.

- Tadeusz nie grał w kinie pierwszoplanowych ról, ale jego drugie plany to prawdziwe perełki. Nawet w najmniejszy epizod wkładał całego siebie. Z szacunku dla widza. Podobnie było w teatrze: uważał, że to on jest dla publiczności, a nie odwrotnie - podkreśla Magdalena Adaszewska.

A Olga Lipińska stwierdza: - Przyjemnie się pracuje z takim zdyscyplinowanym, inteligentnym aktorem.

Zszargana reputacja

Przełomem dla Plucińskiego była w 1958 r. rola Mackie Majchra w "Operze za trzy grosze" w warszawskim Teatrze Współczesnym. Walczyli o nią bardzo już wtedy znani Andrzej Łapicki i Tadeusz Łomnicki, ale reżyser Konrad Swinarski powierzył ją właśnie Tadeuszowi. "Mackie Majcher dał mi wszystko. Uznanie, popularność, świetne recenzje, kwiaty. Fama poszła na całą Polskę", wspomina. A Barbara Krafftówna, która również grała w tym spektaklu, mówi: - To był wielki sukces wszystkich aktorów, a przede wszystkim Swinarskiego, który dopiero stawiał pierwsze kroki jako reżyser. Bo wystawienie spektaklu na scenie Erwina Axera stanowiło nie lada nobilitację.

I dodaje: - Nieco później, w 1963 r., graliśmy razem z Tadeuszem w spektaklu Teatru Telewizji "Mandragora" w reżyserii Bogdana Trukana, a w stołecznej filharmonii przy Jasnej mieliśmy próby. W pewnym momencie wszyscy zgłodnieliśmy okrutnie i uprosiliśmy reżysera, żeby wypuścił nas na zupę do jadłodajni obok. Ci, którzy jako pierwsi zakończą swoją scenę, mieli iść do knajpki, a potem mogła dołączyć reszta obsady. No i okazało się, że ja miałam iść z Plucińskim sama, bo inni aktorzy byli jeszcze na planie. Zastanawiałam się, jak mu delikatnie powiedzieć, że zostanę i poczekam na pozostałych, aż w końcu walnęłam prosto z mostu: "Tadek, ja sama z tobą nigdzie nie pójdę, bo wszyscy pomyślą, że jestem twoją nową dziewczyną. Pojawiłyby się plotki i miałabym zszarganą reputację". Byłam przekonana, że się obrazi, ale on tylko wybuchnął śmiechem. Nic sobie z opinii playboya nie robił.

Podrywamy?

W "Operze za trzy grosze" rolę żony Mackie Majchra grała Kalina Jędrusik, z którą Plucińskiego połączył pięcioletni, burzliwy romans. Była jedyną kobietą, którą kochał, ale z którą się nie ożenił. Bo była już żoną innego - pisarza Stanisława Dygata. "Kalina była zazdrosna o wszystko i wszystkich. Kilka razy przylała mi w gębę. Jeśli, jej zdaniem, byłem zbyt miły dla innej kobiety, doprowadzałem ją tym do wściekłości. Romans ze mną był jej premierową zdradą", wspomina aktor. "Gdy nasz związek dobiegł końca, wybrałem się z nową dziewczyną do SPATiF-u. Siedzieliśmy przy stoliku, kiedy weszła Kalina i zamarła. Po czym podeszła do mojej dziewczyny i pogłaskała ją po głowie, mówiąc: »Ładna jesteś, ładna... ale... cycków takich jak ja to nie masz!«. Po czym jednym ruchem rozdarła na sobie bluzkę. Oczom wszystkich ukazały się jej bujne piersi".

- Kiedyś szliśmy z Tadziem korytarzem w budynku telewizji, on akurat rozstał się z Kaliną, ja z moją żoną Basią, a tu nagle otwierają się drzwi i kto wychodzi? Basia z Kaliną! Spojrzałem na niego pytająco: uciekamy? Na co on uśmiechną się i powiedział: "No to co, podrywamy?"- opowiada Bohdan Łazuka.

Pluciński słynął ze swojego poczucia humoru. Gdy spotkał w SPATiF- ie aktorkę Annę Chodakowską, a ona powiedziała, że jej się przyśnił, zapytał zaciekawiony, czy nago. A kiedy usłyszał, że w ubraniu, pokręcił głową: "W takim razie to nie byłem ja!".

Aktorka Jolanta Mrotek, z którą występował w teatrze Syrena, wspomina: - Tadeusz ma taką osobowość, że każdego jest w stanie przekonać do swoich pomysłów. Nie tylko kobiety, mężczyzn również. Kiedy lecieliśmy z Hanią Bielicką na spektakle do Nowego Jorku, namówił pilotów, żeby całą drogę pozwolili nam siedzieć w ich kabinie, co było rzeczą wręcz niemożliwą do zrealizowania. On ma wrodzony charme i klasę. Dzisiaj takich dżentelmenów już nie ma.

Szampan od pań

Był znanym bywalcem warszawskich salonów. W hotelu Bristol czekał na niego krawat. Kiedy przychodził, szatniarz podawał mu go z namaszczeniem. Po co krawat? "Tam nie można było wejść w swetrze, obowiązywały pewne zasady. Poza tym lepiej podrywa się kobietę w krawacie", tłumaczy Pluciński. Ale potrafił też włóczyć się po mieście bez celu z aktorami Janem Himilsbachem i Zdzisławem Maklakiewiczem, a Władysław Hańcza zapraszał go do siebie na oglądanie artystycznych erotyków. "Byliśmy wszyscy niegrzeczni, i to bardzo. Robiliśmy milion nieprzyzwoitych rzeczy... Właściwie byłem grzeczny tylko wtedy, gdy z Antonim Słonimskim jadłem obiady w Literackiej", mówi Pluciński.

I dodaje, że dziewcząt chętnych do spędzenia razem czasu nigdy nie brakowało. "Bycie kobietą znanego człowieka lub choćby pokazanie się w jego towarzystwie należało do dobrego tonu. W SPATiF-ie wieczorową porą obowiązywały surowe zasady. Portier, pan Franio, taksował grupki dziewczyn przed wejściem i wpuszczał tylko te najładniejsze".

Kiedy aktor występował w kabarecie, we wskrzeszonej w latach 60. słynnej przedwojennej Adrii, przy stolikach czasem siadały prostytutki, a on chętnie z nimi gawędził. Nie korzystał z ich usług, za to traktował je jak damy. A one, jako wyraz sympatii, przesyłały mu czasem do garderoby szampana. "Przyznaję się do uwielbienia kobiet. Do flirtów, romansów. Ale zawsze coś musiałem w kobiecie zobaczyć, coś musiało mnie w niej zafascynować. Ja wręcz chciałem za kobietą się nachodzić, zabiegać o nią, bardzo się postarać. Tylko wtedy jest ciekawie", mówi aktor.

Miłość na całe życie

Miał cztery żony, ale dopiero z czwartą, matką swoich dwóch synów, Jolantą Wołłejko, stworzył trwały związek, który przetrwał ponad dwadzieścia lat. "Wpadła mi w oko od razu. Kto oglądał »Stawkę większą niż życie«, wie, o czym mówię. Jola, prawie półnaga, wykonywała w jednym z odcinków taniec brzucha i »terroryzowała« Hansa Klossa", opowiada Pluciński. I choć teraz są po rozwodzie, wciąż spędzają razem święta i rodzinne uroczystości, a on nazywa ją kobietą swojego życia. "Czułem, że to miłość. Wielka. Wszystko nam się świetnie układało, tylko ja nie wytrzymywałem, interesowały mnie inne panie. Wiem, to okropne. Człowiek pewne rzeczy zaczyna cenić z perspektywy czasu. To może banał, ale bardzo, bardzo prawdziwy", mówi.

Czy żałuje, że aż czterokrotnie pojawiał się w urzędzie stanu cywilnego? "Ja naprawdę wierzyłem, za każdym razem, że ta miłość to już na całe życie, na zawsze. Obiecywałem sobie: ustatkuję się, zmienię, uda się. Lubiłem być żonaty. Ale lubiłem też wolność. Trudno to pogodzić".

Chociaż Tadeusz Pluciński ma dziś 90 lat, wciąż urzeka elegancją i nienagannymi manierami. - Zawsze jest bardzo szarmancki. Całuje w rękę na powitanie, na pożegnanie, przepuszcza w drzwiach, podaje płaszcz. Ma ten sznyt. I zwraca uwagę na kobietę: na fryzurę, makijaż. Potrafi powiedzieć: "Dzisiaj masz inny kolor paznokci, ładny". Wciąż bawi go flirt. Czaruje inteligencją, humorem i dystansem do siebie - opowiada Magdalena Adaszewska.

A sam aktor zauważa: "Do nieba nie pójdę, bo mam lęk wysokości. Zostaje więc piekło... Musi być tam bardzo fajnie. Bo oni czekają tam na mnie, całe towarzystwo, moi koledzy!"

-------

Wypowiedzi Tadeusza Plucińskiego pochodzą z książki "Na wieki wieków amant" Magdaleny Adaszewskiej, która ukazała się 3 lata temu.

Iga Nyc

PANI 2/2017

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy