Reklama

W najlepszym świetle

Marzenia? Życie w Hiszpanii, bo spontaniczne. Temperament Penélopy Cruz. I dzieci - coraz częściej o nich myśli.

Przyzwyczajenia? Ranne wstawanie, bo dzień jest od pracy. Rozmowy z nieznajomymi w samolocie, żeby sie nie bać. Nałogi? Czekolada z orzechami, plotki przy winie. Kolor? Czerwony! Salsa? Spróbuje! Królowa Śniegu? To już nie ona. W letnim słońcu Magda Mołek jakiej nie znamy.

Barcelona czy Paryż?

Madryt. Mniej kolorowy, inaczej hiszpański niż Barcelona. Spontaniczny, skupiony na sobie, nie na turystach. Architektura, ogrody, ludzie zapierają dech. Byłam trzy dni, chciałabym być trzy lata. Raz jedliśmy kolację w restauracji pod gołym niebem przy jednej z głównych madryckich alei. Weszła starsza, tęga pani i nagle ludzie zaczęli bić brawo. Od kelnera dowiedzieliśmy się, że to emerytowana diwa operowa. Uwielbiam hiszpański smak życia. Wielopokoleniowe rodziny biesiadują do późnego wieczoru z dziećmi i seniorami rodu. Na początku myślałam, że ciągle trafiamy na jakieś uroczystości, urodziny, chrzciny, nie sądziłam, że rodzinny śmiech, zabawa jest tam na co dzień.

Reklama

Scarlett Johansson czy Penélope Cruz?

Penelopa! Ona ma w sobie wszystko, o czym ja mogę pomarzyć. Ognisty temperament, bezkompromisowość, szaleństwo. Pięknie klnie, krzyczy, płacze. Nawet nie potrafię nazwać tego, co ona ma sobie. To gen, którego mi brakuje. W Vicky Cristina Barcelona pojawia się w połowie filmu, a my pamiętamy tylko o niej, kosmicznej wariatce, która hiszpańską krwią zalewa cały ekran.

Woody Allen czy Andrzej Wajda?

Wajda. Woody wnosi do życia lekkość, humor i znaki zapytania. Wajda stawia kropkę. Ja w życiu lubię mieć kropkę, gubię się od nadmiaru pytań.

Wciąż szukam... odpowiedzi, zrozumienia siebie, odpuszczenia sobie. Samo szukanie wiele mnie uczy. Niczego nie przyspieszam. Jogini mówią: droga jest celem. Przekonuję się o tym codziennie.

Odmawiam sobie... cynizmu, złośliwości, mówienia smutnej prawdy prosto z mostu. Kiedyś lubiłam popisywać się ciętym językiem, wydawało mi się, że to przejaw bystrości umysłu, dziś wiem, że inteligencja polega na stawianiu sobie granic.

Więcej feministki czy tradycjonalistki?

Tradycjonalistki, bo lubię swoje kobieco-domowe rytuały, jak prasowanie, które mnie uspokaja. Ale bycie kobietą domową nie oznacza rezygnacji ze swoich praw. Pewna swego feministka w fartuszku w kwiaty, piekąca ciasto drożdżowe z rabarbarem i rogaliki z różą to ja. Na barykady nie pójdę, ale do kąta też nie dam się zagonić.

Innym kobietom zazdroszczę...

Większość kobiet, które znam, niedawno została matkami. Te wyzwolone, niezależne dziewczyny, mówią mi: "Gdy zobaczyłam swoje dziecko, zrozumiałam, o co w życiu chodziło". Więc jeśli mogę czegoś zazdrościć innym kobietom, to właśnie macierzyństwa.

Kiedy myślę o dzieciach...

mam błysk w oku. Mój dom często pełen jest dzieci znajomych. Lubię je obserwować, gdy biegają, wrzeszczą, broją, tłuką. Fascynuje mnie ich wolność, lekkość, prawdomówność. Coraz częściej myślę o dzieciach. I bardzo lubię te myśli!

Czuję się dzieckiem, kiedy...

obchodzę kolejne urodziny. Z wiekiem zyskuję pewność, że coraz mniej muszę, że mniej mi nie wypada. Buddyści mówią, że dojrzałość, zrozumienie świata i siebie jest możliwe tylko, jeśli staniemy się dziećmi. Ale przecież w dzisiejszym świecie to takie nieodpowiedzialne!

Ostatnio płakałam...

czytając książkę A.M. Homesa Ta książka uratuje ci życie, o facecie, który zmienił wszystko. Lubię łzy, bo są oczyszczające. Nie wstydzę się ich. Trudno w to uwierzyć, bo mam wizerunek kobiety skały. Wiele razy walczyłam, żeby nie rozpłakać się na wizji.

Boję się...

latania. By przetrwać lot, zagaduję obcych. Na wizji czasem boję się, że zapomnę, co mam powiedzieć. Ale się przekonuję, że to, co dawniej napawało mnie lękiem, okazało się niepotrzebnym zawracaniem głowy. Bałam się nieznanego, nowego: wyjazdu do Warszawy, zmiany pracy, komentarzy ludzi na mój temat. Dziesięć lat temu prowadziłam w Canal+ wywiady ze znanymi postaciami. Miałam potworny kompleks, że nie dorastam do roli. I pamiętam, gdy Kazimierz Kutz powiedział mi: "Jesteś dobra, ale żeby zadawać celne pytania, musisz sczerstwieć, jeszcze trochę przeżyć". Mam 33 lata, sporo przeżyłam. Ale nie sczerstwiałam...

Najbardziej denerwowałam się rozmową z...

Philem Collinsem. To była pierwsza wielka gwiazda, z którą miałam przeprowadzić wywiad. Miałam dwadzieścia parę lat i słabo mówiłam po angielsku. Collinsa chyba ujęło moje zagubienie, bo opowiedział mi rzeczy, których nigdy wcześniej ani później nie zdradził mediom. O nowym związku, dziecku. On mówił, ja przytakiwałam.

Nie lubię, gdy się o mnie mówi...

gdy w ogóle się o mnie mówi. Cokolwiek. I dobrze, i źle. Wykonuję zawód, który trochę jest wbrew mojej naturze. Powiedzenie wierszyka na apelu zawsze było dużym przeżyciem. Przyzwyczaiłam się, ale emocje są podobne.

Lubię słyszeć...

"Jest pani fajniejsza niż w telewizji". To bardzo ludzkie. I miłe po fali krytyki, z jaką się spotkałam, gdy zaczęłam prowadzić Dzień dobry TVN. Słyszałam, że jestem zimna, odpychająca. A ja po prostu starałam się być skupiona i czujna.

Dziennikarze najczęściej pytają mnie...

jak się czuję z pseudonimem Królowa Śniegu. I o to, kiedy wyjdę za mąż.

Wyjdę za mąż, kiedy...

"wyszłam za mąż, zaraz wracam", śpiewała Ewa Bem. Ja już wróciłam z zamążpójścia.

W mężczyźnie najtrudniej mi znaleźć...

czarodzieja. Mam w sobie wyidealizowany obraz mojego ojca, "wrażliwego macho", który czyta w myślach, spełnia zachcianki, jest czujny 24 godzinę na dobę. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że męska niedojrzałość, krnąbrność, piotrusiowatość to nieodłączny element konstrukcji samych mężczyzn i coś, co paradoksalnie nas przy nich trzyma.

W mężczyznach cenię...

konsekwencję, wytrwałość. Umiejętność wyboru decyzji o odpowiedzialnym życiu.

Mój mężczyzna zaskakuje mnie...

tym, że kiedy wszystko się wali, a ja nie radzę sobie z emocjami, słowa "wszystko będzie dobrze" wypowiada tak przekonująco, że natychmiast zaczynam w nie wierzyć. Że późną nocą, kiedy goście wyjdą, mówi: "Idź się połóż, ja posprzątam". I że pamięta o rachunkach, bo ja nad nimi w ogóle nie panuję.

Najczęściej zarzuca mi, że...

za bardzo się wszystkim przejmuję. I że kiedy oglądamy mecz, zamiast go przytulać, macham rękoma z ekscytacji.

Po czym poznaję, że jestem kochana?

Po jego spojrzeniu. Miłość widać w oczach.

W moim związku nie ma...

przesadnego rozpamiętywania przeszłości. Umiemy zamykać drzwi za tym, co było. O wcześniejszych porażkach staram się nie pamiętać. Po to, żeby nie zamykać się na obecnego partnera, nie asekurować, nie bać się, że znowu mogę się rozczarować. W życiu uczuciowym, tak jak i publicznym, mierzi mnie siedzenie w przeszłości, grzebanie w teczkach.

Nie mamy wspólnego...

jak większość par - konta.

Gdybym była singielką...

nie byłabym szczęśliwa. Nigdy nie wciągnęłam się więc w Seks w wielkim mieście, ale usłyszałam kiedyś cytat z tego serialu: "Mężczyznę poznasz po tym, jak urządził swój apartament". Przepraszam, ale to strasznie płytkie. Wierzę, że przy odpowiednim człowieku można czuć się materialnym i duchowym milionerem, przy niewłaściwym - bankrutem.

Wysłuchała Natalia Kuc

Przeczytaj drugą część rozmowy

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy