Reklama

W najlepszym świetle - część II

Przeczytaj drugą część rozmowy z Magdą Mołek.

Cecha, której chciałabym się pozbyć?

Żandarma we mnie, którego na szczęście jest coraz mniej. Został mi z początków dorosłego życia: bo mieszkałam daleko od rodzinnego domu, bo wyznaję tradycyjne wartości, bo nie chciałam się pogubić. Uczę się większej spontaniczności. Ale lubię swój emerycki styl zabawy: stół, jedzenie, rozmowa.

Jazz w Paryżu czy salsa na Kubie?

Wszystko, byle na Kubie. Ocean, cygara, auta z lat 50. Salsa? Hmm... Spróbowałabym!

Amy Winehouse czy Norah Jones?

W muzyce szukam mocnej energii. Wybieram szaloną Amy. Destrukcyjną królową życia. Podziwiam ją z bezpiecznego dystansu. Norah? Poczekam, aż sczerstwieje.

Reklama

Czerwony czy czarny?

Czerwony. Energia, siła, potencjał. Czarny to koniec. Dla mnie - nietwarzowy.

W mojej garderobie najwięcej jest...

dżinsów i sportowych bluz. Ubrań, w których chodzę po domu albo w ogrodzie.

Nie wyjdę z domu bez...

ekologicznej torby. Jeśli zapomnę, a w sklepie nie ma papierowych, nie zrobię zakupów.

Nigdy nie założę...

się o pieniądze.

Każde pieniądze mogłabym wydać na...

życie w Madrycie.

Odkładam na...

bardzo drogą lampę, którą chcę powiesić nad stołem w jadalni. Rezygnuję z kolejnych butów, dżinsów i liczę, że w końcu ją przecenią.

Ulubione miejsce w domu?

Pomiędzy dwoma wielkimi oknami z wyjściem na taras. Z widokiem na ogród z drzewami. Tam pracuję, czytam, piszę. Zimą przesiaduję w pokoju z kominkiem. Kiedy słucham strzelającego drewna, wracają wspomnienia. Gdy byłam mała, uwielbiałam rytuał rozpalania ognia w piecu kaflowym mojej babci. Trzask drewna to dźwięk zapamiętany z dzieciństwa.

W domu nie potrzebuję...

wagi łazienkowej. Dla kobiety to kula u nogi, terror, na który nie powinna się narażać.

Kiedy dzwoni budzik...

wstaję. Choć dzwoni o siódmej, nawet gdy mam wolne. Zaczynam dzień od szklanki wody z cytryną, jogi, croissantów. Lubię ranne wstawanie, bo wtedy jest wyjątkowe światło. Z domu wyniosłam zasadę: dzień jest od pracy, noc od spania. Wstaję z przyjemnością, bo się wysypiam. Kładę się przed 22. Ponoć organizm najlepiej się wtedy regeneruje.

Z niezdrowych rzeczy nadużywam...

wszelkich słodyczy, głównie czekolady z orzechami. Zjadam tabliczkę i przysięgam sobie, że spalę ją na rowerze. Odkąd ćwiczę jogę, wierzę w to, że jesteśmy tym, co jemy.

Nie umiem żyć bez...

babskiego plotkowania przy winie. Zaczynamy od narzekania na wszystko, kończymy zdaniem, że skoro możemy się spotkać, pośmiać, zjeść kolację, to generalnie jest dobrze.

Wino włoskie czy francuskie?

Włoskie, hiszpańskie. Staję się wybredna. Żadne białe wino nie smakowało mi tak bardzo, jak to w pewnej małej toskańskiej winnicy. Kilka tygodni później otworzyłam je w Warszawie. Nie było cykad, gajów oliwnych, więc i wino nie było to samo.

Książka przy moim łóżku?

Nie biorę książek do poduszki. Książka jest dla mnie świętem, które potrzebuje oprawy i skupienia, a w łóżku szybko zasypiam. Czytam w pokoju z kominkiem albo na tarasie, kiedy pachną lipy i gryzą komary. Z nogami na stole i kubkiem czarnej herbaty. Zaczęłam autobiografię Andy Rottenberg. Niedawno odkryłam też audiobooki. Włączam je w samochodzie, w korku i przy pracach domowych. Ostatnio tak zasłuchałam się w Zbrodni i karze, że wyprasowałam wszystko, co miałam pod ręką.

Moje ulubione zdjęcie?

Miałam pięć lat, włożyłam ulubioną sukienkę i jeden klips mamy z Jabloneksu, bo drugi gdzieś się zapodział. Usiadłam na wersalce i zawołałam tatę: "Zrób mi zdjęcie, przygotowałam się".

Osoba, z którą nie mogę się rozstać?

Moja mama. Dzwonię do niej co drugi dzień. Godzina rozmowy to minimum. Jestem uzależniona od jej ciasta, mądrości życiowej, rozmów o codzienności. Mama jest krucha i jednocześnie silna, piękna, dostojna, a zarazem ciepło uśmiechnięta i współczująca. Po niej mam gościnność. Znajomi nie lubią od nas wychodzić.

Mój obraz szczęścia?

Mieć znowu sześć lat, pleść wianki z mleczy i wracać ubrudzona do domu. Plamy po mleczach nigdy się nie spierały. Ale nie było awantur. Dzieci dzielą się na brudne i nieszczęśliwe.

Kim byłabym, gdybym nie była, tym kim jestem?

Tłumaczką przysięgłą języka niemieckiego. Z rodzinnej Legnicy miałam jechać na niemiecką uczelnię. Ale musiałam zmienić plany. Pozostała mi sympatia do tego najtwardszego języka na świecie.

Dar, który chciałabym mieć?

Piękny głos, charakterystyczny. Śpiewałabym nastrojowo, erotycznie o zakamarkach duszy. Wciąż nie umiem... walczyć o swoje. Szybko uciekam w kompromis.

Błędy, które lubię popełniać?

Łamać ograniczenie prędkości. Zdarza się, że jeżdżę duuużo szybciej, niż to dozwolone. Potem płaczę i płacę mandaty. No i jem za dużo słodyczy. To wszystko. Jestem grzeczną dziewczynką.

Wysłuchała Natalia Kuc

Przeczytaj pierwszą część rozmowy

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy