Reklama

W pułapce asertywności

Praca, związki, przyjemności. Jak to ogarnąć? Doba jest za krótka, by wszystko pomieścić. Każda rzecz wymaga czasu, energii, zaangażowania. Tylko umiejętność mówienia "nie" i stawiania granic ratuje nas przed ciągłą frustracją. Ale wszystko ma swoją cenę. Coraz częściej słychać głosy, że asertywność to najlepszy sposób, by stracić przyjaciół. Czy to prawda?

Wieczór. Gorąca woda, relaksujący zapach lawendy, wokół wanny świeczki. Myślą o tej chwili Monika (30 lat) żyła od rana. Miała bardzo trudny tydzień, codziennie siedziała po godzinach. Samochód w warsztacie, a ojciec zachorował, więc codziennie autobusem zawoziła mu coś do jedzenia... No nic, ale teraz nareszcie odpocznie. Przez szum wody przebił się dźwięk telefonu. "Zdradził mnie. Możesz się ze mną spotkać? Potrzebuję cię", głos przyjaciółki drży w słuchawce. Rzut oka na łazienkę i decyzja: nie dziś. "Nie dam rady, jestem nieprzytomna ze zmęczenia. Wpadnę jutro", mówi Monika. Obietnicy dotrzymuje. Przynosi w prezencie poradnik Jak przeżyć zdradę i wino. W podziękowaniu słyszy: "Powiem ci tak jak ty to lubisz. A-ser-ty-wnie - przyjaciółka cedzi słowa. - Czuję się zdradzona. Po raz kolejny. Nigdy cię nie ma, kiedy naprawdę jesteś potrzebna. Mam dosyć tej znajomości". - Byłam przekonana, że postąpiłam słusznie. Po prostu postawiłam granice. Miałam do tego prawo i byłam rozczarowana, że Kaśka tak łatwo przekreśliła naszą przyjaźń - Monika wspomina wydarzenia sprzed kilku miesięcy. - A dzisiaj? Nie umiem tego ocenić. Jestem zdezorientowana. Kiedyś nie umiałam o siebie zawalczyć, stawać za sobą, ciągle czułam się winna, że komuś odmawiam. Włożyłam wiele pracy, by nauczyć się zdrowego egoizmu: chodziłam na terapię, zrobiłam kurs asertywności. Wierzyłam, że dzięki temu będę szczęśliwsza, a zamiast tego czuję się bardziej samotna. Znajomi mówią, że jestem egoistką. Ostatnio myślę, że może ta cała asertywność to jakieś wielkie oszustwo. Moda, której uległam i teraz muszę za to płacić.

Reklama

Czy to egoizm?

Monika nie jest wyjątkiem. Tego typu wątpliwości ma coraz więcej osób. Słychać opinie, że asertywność to po prostu narcyzm, że na treningach uczą, jak zrażać do siebie ludzi, że prawo do mówienia "nie" to pretekst dla osób, które nie potrafią stworzyć bliskiej relacji. Jak jest naprawdę? - Warto sobie zadać pytanie, czy na pewno dobrze rozumiemy, co to jest asertywność. Kiedy pytam o to moich pacjentów, zwykle słyszę: "sztuka mówienia nie". Tymczasem to tylko jedno, choć najbardziej nośne hasło wyjęte z dużo szerszej definicji - tłumaczy psychoterapeutka Małgorzata Liszyk-Kozłowska. Jej zdaniem asertywność to przede wszystkim zdolność wyrażania wszystkich uczuć. A więc nie tylko sprzeciwu: "nie chcę, żebyś w ten sposób do mnie mówił", ale także bezradności: "potrzebuję twojej pomocy", czy sympatii: "lubię z tobą przebywać". Wynika z przekonania, że mamy prawo czuć to, co czujemy, i to wyrażać. Asertywnie mówimy "nie", ale równie dobrze: "tak". Ważna jest przede wszystkim forma. To ona pozwala nam pozostać w zgodzie ze sobą i jednocześnie nie zrażać do siebie ludzi, na których nam zależy. Mówimy wprost o tym, co się z nami dzieje, czego chcemy, a czego sobie nie życzymy. Choć to rzeczy oczywiste, psychologiczne abecadło, wciąż sobie z tym nie radzimy. Dlatego uczestnicy kursów asertywności ćwiczą je we wszelkiego rodzaju scenkach. Co i tak, jak pokazuje życie, nie zawsze wystarcza.

- Ukończenie warsztatów to trochę jak wyuczenie się na pamięć rozmówek portugalskich. Kiedy znajdziemy się w Lizbonie, coś tam powiemy, o coś zapytamy, ale trudno to jeszcze nazwać znajomością portugalskiego - tłumaczy socjolożka dr Małgorzata Jacyno, autorka książki Kultura indywidualizmu. W realnym życiu niezbędna jest jeszcze wiara w to, co mówimy. Przekonanie, że koleżanka miała prawo poprosić nas o pożyczkę, a my mamy prawo jej odmówić. Jeśli w głębi duszy jest nam głupio albo czujemy wściekłość, bo nie umiemy powiedzieć "nie", ton głosu i mowa ciała zaprzeczą naszym gładkim słowom. Zdradzą irytację. Asertywność wymaga od nas elastyczności, empatii i świadomości własnych potrzeb.

Pokolenie JA

Agnieszka cieszy się, że ma dobrą pracę, choć często zostaje w biurze do późna. Stać ją na modne auto, ciuchy, karnet do ekskluzywnego klubu fitness. Uczy się gotować, by się zdrowo odżywiać, po ekologicznego kurczaka potrafi pojechać na drugi koniec miasta. Lubi późne, wieczorne seanse w kinie - to ją odpręża. W niedzielę obowiązkowo brunch - pół dnia spędza ze znajomymi w knajpie, ma ich mnóstwo. Wie, czego chce. Tylko z bliskimi związkami jakoś jej nie idzie. Z Izą nie mogą się spotkać już od miesiąca, obraziła się. No i z facetami kiepsko. - To wkurzające. Nie, żebym nie chciała, ale żaden nie zamierza się wiązać na poważnie. Z drugiej strony, gdyby się taki trafił, musiałabym z wielu rzeczy zrezygnować. Jestem tak zajęta... Typowa bohaterka pokolenia "ja" - tak pewnie określiłaby Agnieszkę autorka książki Generation Me, Jean M. Twenge. Według niej głównym powodem frustracji dzisiejszych młodych ludzi jest nadmierne skupianie się na sobie i wyśrubowane oczekiwania wobec życia, w którym musi być miejsce na wszystko: pracę, związki i przyjemności. Przodują w tym Amerykanie, wychowani w kulcie własnego "ja".

Od małego słyszą "jesteś najważniejszy", "możesz wszystko". Nic dziwnego, że wchodząc w dorosłość, czują się rozczarowani. Bo choć przecież "są sobą" , nie czują się spełnieni,ciągle muszą wybierać, z czegoś rezygnować, ciągle muszą wybierać, z czegoś rezygnować, żyją w poczuciu niedosytu. Cierpią z powodu efektu YOYO (you are on your own), czyli konieczności zmierzenia się z prawdą, że skoro od początku stawiali tylko na siebie, są teraz na siebie zdani. Czyli samotni. Wygląda na to, że w niedługim czasie możemy się u nas spodziewać czegoś podobnego. - Samotność jest ściśle związana z tak promowaną dziś wolnością - uważa Małgorzata Jacyno. Jako indywidualiści jesteśmy rozdarci: im bardziej wolni, tym bardziej samotni. Im bardziej samotni, tym bardziej chcemy schronić się w bliskim związku, który przecież z założenia ogranicza. Poza tym świat kusi tyloma możliwościami - to dla związków olbrzymia konkurencja, najzwyczajniej w świecie brakuje czasu na ich pielęgnowanie.

Zmieniamy pracę, miejsce zamieszkania, zainteresowania, a przez to układy towarzyskie. Asertywność jest w naszej kulturze niezbędnym narzędziem, bo pomaga nam stawać za sobą, osiągać swoje cele i strzec owej cennej niezależności. Ale jednocześnie powoduje, że mamy kłopoty z utrzymaniem bliskich relacji, trudniej nam niż naszym rodzicom wytrwać w związku, także w przyjaźni. Jak stwierdził socjolog Zygmunt Bauman, jako indywidualiści mamy to do siebie, że kiedy stoimy, stoimy razem, ale kiedy upadamy, upadamy sami. Brakuje przyjaciół, którzy podadzą rękę. Co prawda wokół nas pojawiają się ciągle nowi ludzie, ale z dotychczasowymi tracimy kontakt. To koszty życia w naszej kulturze...

Ewa Pągowska

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy