Reklama

W rytmie serca

Gdyby stworzono wydział piosenki miłosnej, nosiłby imię Agnieszki Osieckiej, która pisała: „Ach kim jest ta pani, co zwie się miłością, któż umie tak zranić, przerazić podłością?”. Kto miałby znać odpowiedź na to pytanie, jeśli nie ci, których hity podbijają listy przebojów.

Honorata Skarbek, 21 lat, dla przyjaciół Honka, dla fanów Honey - od tytułu debiutanckiego albumu.

Cudowne dziecko internetu - prowadzi bloga od 13. roku życia. Jej piosenki i teledyski zostały odsłuchane w sieci ponad 40 milionów razy. W ubiegłym roku wystąpiła przed koncertem Justina Biebera w Polsce. Napisała na swoim blogu, że propozycja ta była dla niej ogromnym zaskoczeniem.

Telefon zadzwonił, gdy znajdowała się w hali odlotów na Teneryfie, po 72 godzinach bez snu, 30 godzinach kręcenia teledysku i dwóch bananach na śniadanie popitych butelką wody. "Impossible is nothing, right? (Chcieć to móc) - napisała, dziękując już po koncercie publiczności. - Beliebers (wielbiciele Justina - red.) to także moi fani, dlatego czuję z nimi specjalną więź . »LaLaLove« zaśpiewaliście głośniej ode mnie...".

Ujmujący uśmiech, sarnie oczy, krótko ścięte włosy, które wywołały poruszenie wśród fanów i podzieliły ich na dwa obozy: tych, co uważają, że ścinając koński ogon Honey straciła swój dziewczęcy urok, i tych, którzy są zdania, że teraz wygląda kapitalnie, co sama zainteresowana rozsądza w sposób salomonowy: - Obecna fryzura jest odzwierciedleniem mojej osobowości.

Reklama

Piosenkarka podłącza iPhone’a ubranego w etui białego króliczka do gniazdka. Nie rusza się nigdzie bez ładowarki, bo telefon non stop siada, nie nadąża za aktywnością właścicielki. W sieci można jeszcze znaleźć jej pierwszą piosenkę "Po nocy przyjdzie dzień", którą nagrała amatorsko w wieku 16 lat i wrzuciła na MySpace.

"Twój obraz trzymam ciągle pod powiekami, lecz jestem bezwładna jak liść na wietrze/ Ciągle czekam na ciebie w drzwiach ze łzami, a tam tylko zimne wita mnie powietrze". - Nie wiem, co ja wtedy mogłam wiedzieć o miłości - komentuje dzisiaj ze śmiechem, ale to nie przeszkodziło, by utwór Honoraty Skarbek ze Zgorzelca został odsłuchany najpierw kilkanaście, potem kilkadziesiąt, wreszcie kilkaset tysięcy razy. Liczba słuchaczy rosła jak fala tsunami, podobnie było z odsłonami na fotoblogu, na który nastolatka wrzucała najpierw zdjęcia ze swojego codziennego życia, a potem, z racji "smykałki do mody", stylizacje.

Dziś wystarczy kwadrans, by zdjęcie okładki najnowszej płyty Honey "Million", jej szczeniaka albo brokatowych paznokci rozlało się po internecie - blog, Twitter, Facebook, NK, Instagram - wszędzie tam obecność wokalistki jest przyjmowana przez fanów entuzjastycznie.

- Pracuję 24 godziny na dobę. Ale nawet jak kładę się spać o 22.59, to jeszcze coś wrzucam na swoje profile na portalach społecznościowych. Częste aktualizacje to forma odwdzięczenia się moim słuchaczom i czytelnikom - opowiada. Swoją aktywność internetową traktuje jednak zawodowo i w przeciwieństwie do wielu znajomych nie siedzi z nosem w telefonie, kiedy się z kimś spotyka. - Oświadczyny przez internet? Wcale bym się nie zdziwiła. Skoro ludzie potrafią dziś zrywać ze sobą, korzystąjąc z SMS-a czy Facebooka, bo nie umieją już ze sobą rozmawiać...

Jej zdaniem miłość to wsparcie, uśmiech, poczucie bezpieczeństwa. Ale chociaż piosenki Honey traktują m.in. o uczuciach, blogerka podkreśla, że nie ma wielkiego doświadczenia w sprawach sercowych, mimo że pierwszy poważny związek jest już za nią. Zmysły prysły po dwóch latach. - Nie potrafiłabym być z kimś przez miesiąc, to nie w moim stylu. Gdy się angażuję, to na sto procent.

Pierwszy związek był przede wszystkim lekcją kompromisu, testowaniem własnych granic. - Szukałam w tej relacji siebie, nie wiedziałam, czego mogę od kogoś wymagać. Teraz jestem mądrzejsza o to doświadczenie - stwierdza, dodając, że procentuje to także w jej twórczości, bo sama pisze teksty i scenariusze do teledysków.

Pytana o tytuł swojego najnowszego przeboju pt. "Fenyloetyloamina" (związek chemiczny odpowiedzialny za stan euforii podczas zakochania), w którym śpiewa, że jej "świat bezlitośnie się rozpada", odpowiada: - Na miłość można patrzeć też jak na proces biologiczno-chemiczny przebiegający według pewnego schematu: na początku jesteśmy szczęśliwi, "latamy" dwa metry nad ziemią, czekamy tylko do następnego spotkania z ukochaną osobą, brakuje nam jej dotyku, obecności, ciepła, spojrzenia, rozmowy z nią, a kiedy związek się rozpada, tak samo schematycznie cierpimy, płaczemy, nie potrafimy sobie poradzić z sytuacją. Co nie oznacza, że nie zależy jej na odnalezieniu w życiu swojej drugiej połówki i na stworzeniu rodziny, bo bardzo chciałaby być młodą mamą.

Swoją obecną sytuację sercową najchętniej określiłaby mianem "to skomplikowane", ale nigdy nie umieściłaby takiego statusu na Facebooku: - Nie lubię szczegółowo opowiadać o prywatnych sprawach. Uważam, że to nie jest dobra promocja.

Od czasów przeboju "Insomnia" wystrzega się też publicznego interpretowania swoich utworów. W teledysku do piosenki wystąpiła na tle ściany z rozebranymi lalkami Barbie, ale mało kto dostrzegł w tym ironię. - Ta scena miała na celu obnażenie sztuczności w świecie show-biznesu, była prześmiewcza. Mam tam doczepione włosy i jestem w obcisłej różowej sukience, co zupełnie nie jest w moim stylu, bo ja chodzę ubrana na czarno, w glanach albo martensach i over-size’owych kurtkach (prywatnie Honorata słucha mocnej muzyki, jak The Devil Wears Prada czy Architects). Dlatego wychodzę teraz z założenia, że artysta nie powinien się tłumaczyć ze swojej twórczości.

Chcę się bawić muzyką, tak jak bawię się modą, i szukać w tym siebie. U mnie zawsze wszystko dzieje się naturalnie, nie miałam żadnej koncepcji, kiedy wrzucałam zdjęcia do sieci, nie planowałam kariery, tymczasem na Instagramie mam teraz 40 tys. fanów, pierwsze miejsce wśród polskich artystów, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem. Dlatego bardziej niż temat piosenki miłosnej interesuje ją music management. Studiując ten kierunek w Londynie, mogłaby zgłębić, jak to się stało, że wypromowała siebie. - Do tej pory tego nie wiem - uśmiecha się. - Ale jestem bardzo wdzięczna za to, co dał mi los.

Igor Herbut, 23 lata, wokalista zespołu LemON

, który powstał na potrzeby talent show "Must Be The Music. Tylko muzyka" w Polsacie i z miejsca podbił serca jurorów oraz widzów swoją piosenką w języku łemkowskim "Litaj ptaszko". LemON wygrał trzecią edycję programu w 2012 r., a największe hity, takie jak "Napraw", "Będę z tobą" i "Nice", obejrzało do tej pory na YouTube 17 mln ludzi.

Studiował na kierunku Jazz i Muzyka Estradowa na Uniwersytetu Zielonogórskiego. Gdyby miał wpływ na lektury obowiązkowe na wydziale piosenki miłosnej, zadałby studentom do analizy teksty piosenek "Zamykam oczy" Janusza Onufrowicza (dla Poluzjantów) i "Odchodząc" Grzegorza Ciechowskiego. Najnowszy hit Igora to piosenka "Nie ufaj mi" do komedii "Wkręceni" (reż. Piotr Wereśniak).

- Przyszło ponad tysiąc osób. Wariactwo! - Igor Herbut studzi szklanką wody emocje po wczorajszym koncercie zespołu LemON w warszawskim klubie Stodoła. O występie opowiada tak, jakby wciąż nie dowierzał popularności "chłopaka, który jeszcze dwa lata temu pogrywał sobie na gitarze, a teraz stoi na scenie kultowego miejsca i śpiewa o najprostszych sprawach".

Miłość? To według niego zrozumienie, tęsknota, zaufanie. - Mamy dziś problem z okazywaniem uczuć - diagnozuje. - Nie chcę narzekać, że wszystko biegnie za szybko, ale czasem bez sensu dochodzimy do wniosku, że lepiej zostawić kogoś, z kim nam nie idzie, i znaleźć inną osobę do kochania. To złudne przekonanie. Zmiany trzeba szukać w sobie.

Zapadł mu w pamięć dialog, jaki usłyszał w rodzinnym Przemkowie na Dolnym Śląsku - wnuk dopytywał dziadka, jak to możliwe, że para 70-latków jest w sobie wciąż zakochana. W odpowiedzi usłyszał: "W naszych czasach jak coś się psuło, to się naprawiało, a nie zmieniało na nowe". Hit "Napraw" (drugie miejsce w ubiegłorocznym konkursie na przebój roku podczas festiwalu TOPtrendy) powstał - jak opowiada Igor - pewnego trudnego wieczoru pełnego łez, w ciemnym pokoju, przy piano. "Ukryty w kłamstwach, wobec prawd samych/Pisząc coś na kartkach starych/W imię tych ran nowych, które zadaję/Błagam, napraw mnie!".

- To dla mnie bardzo intymny utwór. Ponieważ w radiu często go puszczali, obawiałem się, że stanie się "piosenką przy odkurzaniu". Dlatego za każdym razem, kiedy wykonywałem go na koncercie, dawałem z siebie jak najwięcej, żeby ludzie zrozumieli, że to, o czym śpiewam, wydarzyło się naprawdę. A gdy na koncercie w Stodole śpiewając "Napraw", zobaczyłem tyle rąk w górze, to poczułem, że wszyscy ci ludzie mają za sobą podobne przeżycia.

W przypadku Igora przełożenie emocji na język piosenki nie jest proste również dlatego, że musi dokonać jeszcze innego przekładu - na polski. W telefonicznym notatniku zapisuje bowiem zdania po łemkowsku, w ten sposób najłatwiej pisze mu się o miłości. Ale chodzi w tym o coś więcej niż tylko o słowa - o tożsamość, sposób myślenia, podejście do życia.

Chociaż Igor od dwóch lat mieszka w Warszawie, obca mu jest wielkomiejska kultura singli, nie boi się tego, by wziąć odpowiedzialność za miłość. O dziewczynie, z którą mieszka (jak zaznacza - Polce), mówi: - Jest moją muzą. Wierzy we mnie, a kiedy trzeba, sprowadza na ziemię. Naszą zaletą jest to, że staramy się być wyrozumiali i ufać sobie. Naprawiać, kiedy coś się psuje.

W swoich piosenkach śpiewa o tym, że trzeba być szczerym wobec uczuć, i taki wydaje się prywatnie - wrażliwy, ujmujący, trochę nieśmiały. Swoim sposobem bycia zjednuje sobie publiczność. Na festiwalu w Sopocie cały amfiteatr wtórował mu, kiedy grał cover Beatlesów "All You Need Is Love". Pytany, czy jest romantykiem, nie waha się odpowiedzieć: - Zdecydowanie tak. Facet nie powinien się wstydzić uczuć. To tak, jakby ojciec wstydził się trzymać na rękach swoje dziecko. Przecież to jest w stu procentach męskie.

Zdaniem Igora Łemkowie mają we krwi dążenie do tego, żeby być razem. I dość szybko legalizują związki. Spośród bliskich znajomych w jego wieku troje już się pobrało. Wesela były huczne i z przytupem. Zgodnie z tradycją para młoda dobiera sobie nawet po 30 drużbantek i drużbantów. Towarzystwo jest rozśpiewane - gra się w domu, przed cerkwią i w sali, a na najliczniejszy ślub, na którym bawił się Igor, zaproszono 500 gości. Dowiadywali się potem przypadkiem, że tańczyli na tej samej imprezie, bo w takim tłumie nie mieli szans wpaść na siebie.

Jego wesele też pewnie będzie kiedyś łemkowskie, bo nie tylko on, ale i ta kultura uwiodła jego dziewczynę: - Przyjeżdżając do mnie do Przemkowa, Gośka zawsze prosi dziadków, żeby mówili do niej w swoim języku, zna już nasze piosenki.

Jeden z utworów, autorstwa przodka Igora, opowiada o tym, że nie ma pewności, czy miłość dana jest od Boga, czy od diabła. Całość kończy się: "Szto to bude z namy". - Odwieczne dylematy - "With Or Without You" (Z tobą czy bez ciebie), takie wczesne U2 - żartuje Igor. I dodaje: - W moich stronach mamy takie powiedzenie, że wystarczy dwóch Łemków i już jest chór, bo jak jeden śpiewa, to drugi idealnie się w to wpasowuje ze swoim głosem. Mamy naturalną zdolność do wytwarzania harmonii i jako ludzie, i jako wokaliści. A o to przecież najtrudniej w bosko-diabelskiej, pełnej przeciwieństw i wyzwań miłości.

Co sądzi o miłości wokalisty grupy Pectus? Czytaj na następnej stronie.

Tomasz Szczepanik, 33 lata, wokalista i założyciel grupy Pectus.

Ukończył Instytut Muzyki na Uniwersytecie Rzeszowskim, podobnie jak jego trzej bracia, z którymi tworzy zespół. Jak mówi, gdyby powstał wydział piosenki miłosnej, sam mógłby zostać jego wykładowcą, bo ma uprawnienia pedagogiczne. Dodaje, że byłby wyrozumiały, ale wymagający. Do grona innych wykładowców nestorów - Maryli Rodowicz, Piotra Szczepanika, Seweryna Krajewskiego - zaprosiłby Romualda Lipkę i Roberta Jansona, a hymnem szkolnym byłoby "Kochać - jak to łatwo powiedzieć".

Ostatnio skomponował muzykę na płytę "Kalendarz Dżentelmeni 2014", na której zaśpiewali znakomici polscy aktorzy, m.in. Robert Więckiewicz i Agnieszka Grochowska. Mówi o niej, że powstała z miłości i dla miłości, bo cały dochód przeznaczony jest na cele charytatywne/

Rodzinny dom we wsi Bogoniowice w Małopolsce. Tata murarz, mama zajmuje się czterema synami (w tym bliźniakami Markiem i Mateuszem), którzy dzielą jeden pokój w dwuizbowej chałupie. Jest skromnie - nie ma bieżącej wody, ale jest gitara, którą sąsiad stolarz wystrugał własnoręcznie dla Tomasza, widząc, że najstarszy z braci Szczepaników zawsze nuci coś pod nosem. On sam zapamiętał, że chodził po polach z siostrą dziadka, która raczyła go przyśpiewkami ludowymi w rodzaju "Jasiu z Kasią na sianeczku". - Wszystkie te teksty traktowały o miłości, zależności kobiety i mężczyzny - wspomina.

Dziś, z pozycji męża i ojca dwuletniego Stasia, mówi, że miłość to odpowiedzialność, tożsamość, niezależność. - W relacji chodzi o to, by stworzyć coś wyjątkowego, wartościowego, a jednocześnie zachować swoją intymność. Kiedy ktoś jest trudnym człowiekiem, a muzycy i twórcy tacy są, trzeba wypracować kompromis. Bo ze swoją drugą połówką nie jest się dla jej zalet, ale mimo wad - uważa.

Czy stabilizacja uczuciowa to wróg weny twórczej? - Przeciwnie - protestuje Tomasz. - Gdybym nie miał bazy w postaci rodziny i osób, które mi dobrze życzą, nie rozmawialibyśmy dzisiaj (rodzeństwo Tomasza mieszka w pobliżu, a ostatnia płyta zespołu nosi tytuł "Siła braci" - red.). Wprawdzie moja żona jest menedżerką zespołu, więc światy artystyczny i domowy przenikają się nawzajem, co czasem bywa frustrujące, ale bez tej twierdzy nie mógłbym funkcjonować.

Szczepanik uważa się za tradycjonalistę: - Wychowałem się w takiej rodzinie, wziąłem ślub, bo ten wzorzec był dla mnie nieunikniony, ale nie uważam, że ludzie powinni realizować go za wszelką cenę. Najważniejsze to być z kimś, kogo się kocha, chcieć dzielić z nim trudne chwile. Prawdy, którą czuje się pomiędzy dwiema osobami, nie da się zastąpić światem cybernetycznym. Tempo, w jakim dziś ludzie wyznają sobie uczucia, określa mianem "newsowego" - szybko, powierzchownie, byle jak.

W swoich tekstach stara się uchwycić sprawy tożsamości, relacji, choć nie ukrywa, że ze słowami pracuje mu się ciężej niż z melodią. Nieraz tygodniami chodzi z frazą, która zgrzyta i blokuje kompozycję. - Frustrujące - przyznaje. Ale że jest upartym człowiekiem, domyka w końcu całość i powstaje utwór - najczęściej sentymentalny, nostalgiczny, lekki, z nutą wiary w lepsze jutro.

W takim właśnie klimacie utrzymana była piosenka "Spacer", którą debiutował na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Rzeszów Carpathia Festival w 2006 roku. - Sam skomponowałem i napisałem ten tekst po tym, jak spacerowałem po bulwarach rzeszowskich z moją miłością. Padał deszcz, wszystko zakwitało, także w moim sercu, było pięknie - wspomina.

Z prawdziwej historii narodził się też hit "Barcelona", oparty na przeżyciach koleżanek Tomasza, które wybrały się na weekend do stolicy Katalonii i z tej perspektywy inaczej spojrzały na swoje problemy, także sercowe. "Czy panie mają wspólny cel? Komu kłamstwo? Komu śmiech? Trzeba mocno wierzyć, że miłość najważniejsza jest", śpiewał minionego lata Pectus, a RMF nominowało piosenkę do przeboju roku.

Tomasz ma ucho do cudzych historii, bo lubi być obserwatorem. Gdyby jednak miał wybrać najbardziej osobiste piosenki, wymieniłby, poza wspomnianym "Spacerem", utwór "To, co chciałbym ci dać" (Bursztynowy Słowik, Sopot Festival 2008), bo odnosi się do jego tożsamości, oraz singiel "Dla ciebie", który zadedykował synowi. Śpiewa na nim: "Z tobą nowe szczęście, nowy, lepszy czas". Do roli taty przygotowywał się starannie: - Analizowałem, jacy byli mój ojciec i dziadek, jak zachowywali się, kiedy byłem dzieckiem. Dojrzałem. W miłości, jak w muzyce, ważny jest rytm, a tego nie da się nauczyć na żadnej uczelni.

Małgorzata Fiejdasz-Kaczyńska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Honorata Skarbek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy